Patria. Fernando Aramburu
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Patria - Fernando Aramburu страница 27

Название: Patria

Автор: Fernando Aramburu

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-8110-477-7

isbn:

СКАЧАТЬ szybko się rozchodzą. Od piątku w miasteczku mówi się tylko o tym. Przyjeżdżasz do siebie, tego nikt nie kwestionuje, i jeśli chodzi o mnie, jesteś tutaj mile widziana, mimo to sprawa jest bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, i tak samo jak ty masz pełne prawo wrócić do swojego domu, inni mieszkańcy też mają swoje prawa.

      – Na przykład jakie?

      – Na przykład do odbudowania swojego życia i odzyskania spokoju. Walka zbrojna odcisnęła ogromne piętno na naszej społeczności, ale nie zapominajmy też o skutkach niektórych działań państwowych sił bezpieczeństwa. Na nieszczęście ponieśliśmy ofiary: twojego świętej pamięci męża oraz tych dwóch gwardzistów, którzy zginęli od wybuchu bomby na terenach przemysłowych. Nie szukając usprawiedliwienia dla tych strasznych tragedii, które wywołały ogromny ból, nie powinniśmy jednak zapominać o cierpieniu innych ludzi. W miasteczku doszło do represji, niezapowiedzianych rewizji domowych, zatrzymano niewinne osoby i użyto w stosunku do nich przemocy, a ściślej mówiąc: torturowano je w policyjnych koszarach. Obecnie dziewięciu naszych ziomków odsiaduje długoletnie wyroki w więzieniu. Nie będę się zastanawiał, czy zasłużyli na karę. Nie jestem prawnikiem ani politykiem, tylko prostym sługą Bożym, który chciałby, żeby w jego miejscowości ludzie żyli w pokoju.

      – Chyba nie sugerujesz, że pokój został zagrożony, bo wdowa po zamordowanym przyjeżdża spędzić kilka godzin w swoim domu?

      – Absolutnie nie. Przyszedłem tylko, żeby cię prosić w imieniu mieszkańców o przysługę. Będę ci bardzo wdzięczny, jeśli się zgodzisz na moją prośbę, ale uszanuję też z rezygnacją twoją odmowę. Wiem, że wiele wycierpiałaś, Bittori. Kwestionowanie twoich uczuć czy robienie ci wyrzutów jest ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby mi do głowy. Ty i twoje dzieci jesteście zawsze obecni w moich modlitwach. I wierz mi, że błagałem setki, tysiące razy naszego Pana, żeby przyjął twojego męża przed swoje oblicze. Jednak podobnie jak Bóg troszczy się o dusze zmarłych, moją rolą jest opieka nad duszami pozostałych przy życiu parafian. Wykonuję swoją pracę, źle czy dobrze. Na pewno popełniam błędy. Niewątpliwie zdarza mi się użyć nieodpowiednich słów i niejednokrotnie powiedziałem coś, czego nie powinienem był lub nie chciałem. Zabierałem głos, kiedy powinienem był milczeć. Albo milczałem, zamiast się odezwać. Jestem niedoskonały jak każdy człowiek. Mimo to muszę do końca swoich dni wypełniać powierzoną mi misję. Bez słabości, bez zniechęcenia. Zrozum, że nie mogę pójść do jednej z tych rodzin, które też cierpią, i powiedzieć im: „Przykro mi, ale wasz syn walczył w ETA, więc teraz się odczepcie”. Zrobiłabyś tak, będąc na moim miejscu?

      – Ja na twoim miejscu mówiłabym jasno. Czego ode mnie chcesz?

      Tym razem ksiądz, zamiast spojrzeć na zdjęcie Txata, na chwilę wbił wzrok we fragment podłogi między stopami Bittori a własnymi.

      – Żebyś nie przyjeżdżała.

      – Żebym nie przyjeżdżała do własnego domu?

      – Tylko przez pewien czas, aż sytuacja wróci do normy i uspokoją się nastroje. Bóg jest miłosierny. Wszystko, co tutaj wycierpiałaś, wynagrodzi ci w życiu po śmierci. Nie pozwól, żeby twoją duszą rządziła uraza.

      Następnego ranka Bittori – z nieopuszczającym ją uczuciem duszności – poszła do Polloe opowiedzieć o wszystkim Txatowi. Mówiła na stojąco, bo lał deszcz i wolała nie siadać na mokrej płycie grobu.

      – Tak mi powiedział! Żebym nie przyjeżdżała do miasteczka, aby nie utrudniać procesu pokojowego. Sam widzisz, ofiary zawadzają. Chcą nas zamieść pod dywan, żeby nie było nas widać. Najlepiej, żebyśmy zniknęli z życia publicznego, a oni postarają się wyciągnąć z więzień swoich ludzi – to się właśnie nazywa pokój! Wszyscy zadowoleni, tutaj nic się nie stało! Powiedział, że nadszedł czas, abyśmy sobie wzajemnie wybaczyli. Ale kiedy zapytałam, kogo mam prosić o wybaczenie, odpowiedział, że nikogo i że na nieszczęście jestem uwikłana w konflikt, w którym wzięło udział całe społeczeństwo, a nie tylko pewna grupa obywateli, i jest możliwe, że ci, którzy powinni prosić o wybaczenie, oczekują, aby ich też o nie proszono. Ponieważ sytuacja jest skomplikowana, ksiądz uważa, że skoro wreszcie skończyły się zamachy, być może nastroje się uspokoją i opadnie napięcie, a z czasem osłabną ból i poczucie krzywdy. Co o tym myślisz, Txato? Udało mi się opanować wściekłość, ale nie zamierzałam milczeć. Powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy: „Posłuchaj, Serapiuszu, jeśli ktoś nie chce mnie tutaj widzieć, niech po prostu strzeli mi kulkę w łeb, jak Txatowi, bo mam zamiar przyjeżdżać tak często, jak mi się spodoba. Jedyną rzeczą, jaką mogę stracić, jest życie, które i tak mi zniszczyli wiele lat temu. Nie oczekuję, że ktokolwiek poprosi, bym mu wybaczyła, chociaż tak sobie właśnie pomyślałam, że byłby to dość przyzwoity gest. Teraz muszę cię przeprosić, bo mija pora mojego obiadu. Powtórz temu, kto cię do mnie przysłał, że nie spocznę, dopóki nie poznam wszystkich szczegółów morderstwa mojego męża”. „Na miłość boską, Bittori, po co rozdrapujesz tę ranę?” – zawołał. „Żeby usunąć z niej całą ropę, która wciąż się w niej zbiera. Inaczej nigdy się nie zabliźni” – odpowiedziałam mu. Na tym zakończyliśmy rozmowę. Wyszedł dość przygnębiony i z obrażoną miną, ale jest mi to obojętne. Kiedy zobaczyłam przez szparę w żaluzji, że jest na ulicy, pobiegłam do kuchni zjeść porządną porcję fasoli, bo byłam głodna jak wilk. Co o tym myślisz, Txato? Dobrze zrobiłam? Wiesz, że zawsze byłam bojowa.

      26

      Z nimi albo z nami

      Odgłos spadającego na groby deszczu przywoływał na myśl chłodną, mglistą jesienną atmosferę, którą lubiła Bittori. Bo oprócz tego, że zmyje trochę brudu, tchnie w zmarłych nieco życia, nie sądzisz? Eee, już ja wiem, o co mi chodzi.

      Szła pochłonięta tymi myślami, omijała kałuże, na widok ślimaków pełzających po kamiennych płytach poczuła pokusę (nie pierwszy raz), żeby je pozbierać i poddusić na patelni. Ułożoną w domu fryzurę chroniła pod parasolem. Wciąż lało, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności zaraz po wyjściu z cmentarza wsiadła do autobusu, który właśnie podjeżdżał na przystanek. Co mam zrobić? Kolejny raz przeanalizowała sytuację: mam wczorajszą fasolę, Ikatzie zostawiłam pełną miskę jedzenia, w domu nikt na mnie nie czeka. Nie mogła znieść myśli, że ksiądz Serapiusz był skłonny uznać, iż posłucha jego prośby i przestanie na pewien czas pokazywać się w miasteczku. Wysiadła więc na Bulwarze, kupiła w najbliższej piekarni dwie bułki i – a niech to! – pojechała do miasteczka pierwszym autobusem.

      Na miejscu zjadła odgrzane resztki obiadu z poprzedniego dnia i zaczęła się krzątać po mieszkaniu. Popołudnie minęło jej na podłączaniu kabli i uruchamianiu urządzeń – czynnościach, którymi dawniej zajmował się Txato. Wreszcie udało się jej włączyć adapter. I w przerwie między dwiema starymi piosenkami usłyszała bicie dzwonu. Była sobota, więc chwyciła parasol i wyszła z domu. Gdzie? Jak to gdzie? Na mszę o siódmej. Po wejściu do kościoła miała ochotę usiąść w pierwszym rzędzie, jak pewnego południa przed wielu laty podczas nabożeństwa pogrzebowego, ale doszła do wniosku, że to byłaby zbyt duża prowokacja. Usiadła więc na skraju ławki w ostatnim rzędzie po prawej stronie, skąd miała widok na cały kościół i mogła spokojnie obserwować zgromadzonych.

      We mszy uczestniczyło dość dużo wiernych, СКАЧАТЬ