Sto lat samotności. Габриэль Гарсиа Маркес
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sto lat samotności - Габриэль Гарсиа Маркес страница 22

Название: Sto lat samotności

Автор: Габриэль Гарсиа Маркес

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-287-0620-0

isbn:

СКАЧАТЬ nie mógł dobrze zrozumieć, jaki łańcuch połączył serię drobnych, ale nieodwołalnych przypadków, które doprowadziły go do tego punktu. Śmierć Remedios nie wstrząsnęła nim tak, jak się obawiał. Było to raczej uczucie głuchej furii, które stopniowo słabło, aż przerodziło się w samotne i bierne poczucie klęski, zawód podobny do tego, jaki przeżywał w czasie, gdy pogodził się z myślą o życiu bez kobiety. Znowu pogrążył się w pracy, ale zachował zwyczaj grania w warcaby ze swoim teściem. W dotkniętym żałobą domu nocne rozmowy zacieśniały więź przyjaźni między dwoma mężczyznami. „Ożeń się drugi raz, Aurelito – powtarzał jego teść. – Mam jeszcze sześć córek do wydania”. Pewnego dnia, przed wyborami, don Apolinar Moscote wrócił z jednej ze swych częstych podróży zaniepokojony sytuacją polityczną kraju. Liberałowie byli zdecydowani wszcząć wojnę. Ponieważ Aureliano w tym okresie miał nader niejasne wyobrażenie o różnicy między konserwatystami a liberałami, teść udzielał mu elementarnych lekcji. „Liberałowie – tłumaczył mu – są masonami, ludźmi złych zasad, żądają wieszania księży, wprowadzenia ślubów cywilnych i rozwodów, zrównania praw dla dzieci legalnie i nielegalnie urodzonych, podziału kraju według systemu federalnego, który pozbawi najwyższą władzę siły. Konserwatyści natomiast, którzy otrzymali władzę bezpośrednio od Boga, głosili stałość porządku publicznego i moralność w życiu rodzinnym, bronili wiary w Chrystusa, zasad władzy i nie zamierzali dopuścić do rozbicia kraju na jednostki autonomiczne”. Ze względów humanitarnych Aureliano sympatyzował z postawą liberałów, popierając żądanie równości praw dla dzieci naturalnych, w żaden sposób jednak nie rozumiał, jak można dojść do takiej ostateczności jak wojna z powodu rzeczy, których nie można dotknąć ręką. Wydawało mu się przesadą ze strony teścia to, że do miasteczka, które nie znało namiętności politycznych, kazał wysłać sześciu uzbrojonych w karabiny żołnierzy pod wodzą sierżanta. Ci jednak nie tylko przybyli, lecz krążyli z domu do domu, konfiskując broń myśliwską, maczety, a nawet noże kuchenne, zanim rozdali mężczyznom powyżej dwudziestu jeden lat niebieskie kartki z nazwiskami kandydatów konserwatystów i czerwone z nazwiskami kandydatów liberalnych. W przeddzień wyborów don Apolinar Moscote publicznie odczytał obwieszczenie, które na czterdzieści osiem godzin, począwszy od północy w sobotę, zabraniało sprzedaży napojów alkoholowych oraz zebrań gromadzących więcej niż trzy niespokrewnione z sobą osoby. Wybory przebiegły bez incydentów. O ósmej rano w niedzielę zainstalowano na placu drewnianą urnę, której strzegło sześciu żołnierzy. Głosowano z całkowitą swobodą, jak to mógł sprawdzić sam Aureliano, który wraz ze swoim teściem prawie cały dzień pilnował, żeby nikt nie głosował więcej niż jeden raz. O czwartej po południu bicie dzwonów na placu oznajmiło koniec dnia wyborczego i don Apolinar Moscote zapieczętował urnę dwoma skrzyżowanymi paskami papieru z własnym podpisem. Wieczorem, grając w warcaby z Aurelianem, kazał sierżantowi zerwać nalepki i przeliczyć głosy. Liczba kartek czerwonych i niebieskich była niemal równa, ale sierżant zostawił tylko dziesięć kartek czerwonych i uzupełnił różnicę niebieskimi. Później zapieczętowano urnę z powrotem nowymi nalepkami i następnego ranka zawieziono do stolicy prowincji.

      – Liberałowie zaczną wojnę – powiedział Aureliano.

      Don Apolinar nie przerywał gry w warcaby.

      – Jeżeli to mówisz z powodu zamiany kartek, to nie zaczną – odrzekł. – Zostawia się parę kartek czerwonych, żeby nie było reklamacji.

      Aureliano zrozumiał niekorzystną sytuację opozycji.

      – Gdybym ja był liberałem wypowiedziałbym wojnę z powodu tych kartek.

      Teść spojrzał na niego ponad oprawką okularów.

      – Słuchaj, Aurelito – powiedział – gdybyś ty był liberałem, nie zobaczyłbyś zamiany kartek, chociaż jesteś moim zięciem.

      Tym, co rzeczywiście wywołało oburzenie ludności, był nie rezultat wyborów, lecz fakt, że żołnierze nie zwrócili broni. Grupa kobiet zgłosiła się do Aureliana, żeby uzyskał u swego teścia nakaz zwrotu noży kuchennych. Don Apolinar Moscote wytłumaczył mu w ścisłym zaufaniu, że żołnierze zabrali skonfiskowaną broń jako dowód, że liberałowie szykują się do wojny. Cynizm tego wyznania przeraził Aureliana. Nic na to nie powiedział, ale pewnego wieczoru, kiedy Gerineldo Márquez i Magnifico Visbal, rozmawiając z innymi przyjaciółmi o incydencie z nożami, zapytali go, czy jest liberałem, czy też konserwatystą, Aureliano nie zawahał się:

      – Jeżeli już trzeba kimś być, będę liberałem – powiedział. – Bo konserwatyści to oszuści.

      Nazajutrz, na żądanie przyjaciół, poszedł do doktora Aliria Noguera z prośbą o poradę na rzekomy ból wątroby. Nie wiedział nawet, jaki był cel tej intrygi. Doktor Alirio Noguera przybył do Macondo kilka lat temu z walizeczką pigułek bez smaku i maksymą medyczną, która nikomu nie przypadła do gustu: klin klinem. Rzeczywiście było to oszustwo. Pod niewinną maską niedocenianego lekarza ukrywał się terrorysta, który butami sięgającymi do pół łydki zasłaniał blizny po kajdanach, noszonych przez pięć lat. Schwytany podczas pierwszej rebelii federalistów zdołał uciec na Curaçao przebrany w strój, którego nienawidził najbardziej na świecie: sutannę. Pod koniec długiego wygnania, zachęcony nowinami, które przywozili na Curaçao wygnańcy z całego regionu karaibskiego, wsiadł na szkuner przemytników i pewnego dnia pojawił się w Riohacha z flakonami pigułek spreparowanych z rafinowanego cukru i dyplomem uniwersytetu w Lipsku, który sam sfałszował. Rozczarowanie było okrutne. Ruch federalny, o którym zbiegowie mówili jak o loncie zapalnym gotowym do wybuchu, rozpłynął się w niejasnej nadziei na wybory. Rozgoryczony klęską, w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca, gdzie mógłby spokojnie czekać starości, fałszywy homeopata schronił się w Macondo. W ciasnej, wypełnionej pustymi buteleczkami izdebce wynajętej na rynku spędził kilka lat wśród nieuleczalnie chorych, którzy po wypróbowaniu wszystkiego szukali pociechy w pigułkach z cukru. Jego instynkty agitatora pozostawały uśpione, dopóki don Apolinar Moscote był władzą tylko formalną. Czas mijał mu na wspomnieniach i walce z własną astmą. Bliskość wyborów była tą nitką, która pozwoliła mu znowu dojść do wywrotowego kłębka. Nawiązał kontakt z młodymi ludźmi, którzy nie mieli wyrobienia politycznego, i pogrążył się w tajnej kampanii opozycyjnej. Liczne czerwone kartki, znajdujące się w urnie i przypisane przez don Apolinara Moscote właściwemu młodzieży duchowi przekory, były częścią jego planu: zmusił swoich uczniów do głosowania, żeby ich przekonać, że wybory to tylko farsa. „Jedynym środkiem skutecznym – mówił – jest przemoc”. Większość przyjaciół Aureliana z zachwytem przyjmowała ideę zlikwidowania porządku konserwatystów, ale nikt nie odważył się wtajemniczyć go w te plany nie tylko z powodu więzów łączących go z corregidorem, ale ze względu na jego charakter marzyciela i odludka. Wiedziano poza tym, że głosował na konserwatystów z polecenia teścia. Toteż tylko prosty przypadek ujawnił jego uczucia polityczne i tylko ciekawość skłoniła go do wizyty u lekarza i leczenia się z nieistniejącej choroby. W norze cuchnącej pajęczyną i kamforą zobaczył coś na kształt zakurzonej iguany, której płuca gwizdały przy oddechu. Nim zadał jakiekolwiek pytanie, doktor zaprowadził go do okna i obejrzał mu wewnętrzną stronę dolnej powieki. „To nie tam” – powiedział Aureliano, tak jak mu polecono. Namacał wątrobę końcami palców i dodał: „Stąd promieniuje ból, który nie pozwala mi spać”. Wtedy doktor Noguera zamknął okno pod pretekstem zbyt mocnego słońca i wytłumaczył mu w prostych słowach, dlaczego mordowanie konserwatystów jest obowiązkiem patriotycznym. Przez kilka dni Aureliano nosił przy sobie w kieszeni koszuli buteleczkę. Wyciągał ją co dwie godziny, kładł trzy pastyleczki СКАЧАТЬ