Автор: Thomas Sowell
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: О бизнесе популярно
isbn: 978-83-907621-6-6
isbn:
Z politycznego punktu widzenia kontrola czynszów jest narzędziem służącym do pohamowania pazerności chciwych i bogatych kamieniczników okradających bez skrupułów biednych lokatorów. W rzeczywistości jednak, zwrot na inwestycji w kamienicę czynszową rzadko kiedy przewyższa inne lokaty pieniędzy. Posiadacze domów czynszowych to zwykle ludzie o dość skromnych zasobach. Dotyczy to szczególnie właścicieli małych, podniszczonych budynków apartamentowych wymagających ciągłych remontów czy napraw, którymi zajmuje się z reguły sam „kamienicznik". Rzadko kiedy też przewyższają oni zamożnością swoich lokatorów.
Co innego w przypadku podlegających regulacji mieszkań luksusowych. Mimo iż czynsze w takich mieszkaniach są stosunkowo niskie, ich lokatorami są z reguły ludzie bardzo zamożni. Przykładowo, prezes giełdy nowojorskiej (NYSE) wynajmował przy modnej i prestiżowej Central Park South Avenue na Manhattanie mieszkanie za 700 dol. miesięcznie. Tak niska cena była możliwa dzięki kontroli czynszów. Inny lokator na tejże samej Central Park South płacił za sześciopokojowy apartament jedynie 400 dol. miesięcznie. Gwiazda hollywoodzka, Shelley Winters, będąc właścicielką domu w Beverly Hills, wynajmowała dwusypialniowy apartament na Manhattanie za regulowaną cenę 900 dol. miesięcznie (co stanowi równowartość dwóch, trzech nocy w nowojorskim hotelu – przyp. tłum.). Burmistrz Nowego Jorku, Ed Koch za swój apartament przy Washington Square płacił połowę tej sumy. Trudno się zatem dziwić, że przez 12 lat urzędowania w magistracie i zamieszkiwania w służbowej rezydencji, znanej jako Gracie Mansion, wynajmował swoje „regulowane" mieszkanie. Wiele jest takich przykładów. Przedstawiciele elit politycznych, finansowych czy kulturalnych miasta wynajmują mieszkania – czasem kilka mieszkań równocześnie – za ułamek tego, co są one warte dla kogoś, kto akurat pragnie się w Nowym Jorku osiedlić i musi szukać mieszkania w budynkach uwolnionych spod kontroli czynszów.
Tymczasem miejskie agencje pomocy społecznej łożą ogromne kwoty na wynajem mieszkań dla najuboższych obywateli tłoczących się w zarobaczonych pokoikach podrzędnych hotelików. Z politycznego punktu widzenia pomysł wprowadzenia ochrony lokatorów przed bogatymi kamienicznikami wydaje się trafiony, mija się on niestety z rzeczywistością gospodarczą.
Z chwilą zastosowania regulacji czynszów – jako metody na ochronę obywateli – w stosunku do wszystkich istniejących zasobów mieszkaniowych, czynsze w mieszkaniach luksusowych stają się automatycznie tanie. Kiedy później okaże się, że bez złagodzenia czy wręcz likwidacji istniejącej regulacji – przynajmniej w odniesieniu do nowej substancji mieszkaniowej – nikt nowych domów budować nie chce – wówczas nawet bardzo skromne, jak chodzi o standard i powierzchnię, mieszkania kosztują o wiele więcej niż stare, ale za to obszerne i luksusowe apartamenty podlegające wciąż kontroli czynszów.
Taka dysproporcja w cenach czynszów nie występuje wyłącznie w Nowym Jorku. Spotyka się ją także w, podporządkowanych regulacji, miastach europejskich.
Jak na ironię, w miastach, w których czynsze podlegają ostrej regulacji, mieszkania – średnio – są znacznie droższe niż tam, gdzie takiej regulacji nie ma. Ustalenie – rzekomo w interesie najuboższych – górnych granic cenowych, poniżej których czynsze podlegają kontroli, jest dla inwestorów i budowniczych zachętą do stawiania budynków luksusowych na tyle, by się spod kontroli czynszów uwolnić. Wszyscy ci ludzie tak biedni, jak i bogaci, bez wyjątku, przybywający do miasta po wprowadzeniu przepisów o regulacji czynszów, nie są już w stanie znaleźć mieszkań podlegających tej kontroli. Wskutek wywołanego regulacją niedoboru mieszkań pozostają im do dyspozycji wyłącznie mieszkania, których koszt wynajęcia jest znacznie wyższy, niż gdyby takiej regulacji nie było. Trudno się potem dziwić, że w miastach objętych kontrolą czynszów mieszkaniowych bezdomnych jest więcej niż gdziekolwiek indziej.
Dla lepszej ilustracji problemu – to jest różnicy pomiędzy brakami wywołanymi naturalnym spadkiem podaży dóbr w stosunku do wielkości populacji a niedoborami wywołanymi polityką cenową – wyobraźmy sobie, że z jakiegoś innego (niż kontrola czynszów) powodu zasoby mieszkaniowe gwałtownie stopniały. Tak, jak się to stało w 1906 roku po trzęsieniu ziemi w San Francisco, kiedy w ciągu zaledwie trzech dni zniszczeniu uległo połowa miejskich zasobów mieszkaniowych, a także wszystkie miejskie hotele. Mimo takich ubytków w San Francisco mieszkań nie zabrakło.
W pierwszym po przywróceniu cyrkulacji wydaniu „San Francisco Chronicle", co miało miejsce w miesiąc po trzęsieniu ziemi, znalazły się 64 ogłoszenia o domach czy mieszkaniach do wynajęcia i tylko pięć ogłoszeń od ludzi poszukujących takich mieszkań. Spośród 200 tys. ludzi pozbawionych w wyniku trzęsienia ziemi dachu nad głową, 30 000 znalazło miejsce w tymczasowych schroniskach, a 75 000 wyprowadziło się z miasta. Wciąż jednak pozostawało ok. 100 tys. ludzi, których lokalny rynek mieszkaniowy musiał wchłonąć. Tymczasem żadna ówczesna gazeta czy jakikolwiek inny dokument z tamtego okresu nie wspomina o jakichkolwiek brakach mieszkań czy zjawiskach na istnienie takich braków wskazujących, takich jak: przekupywanie właścicieli, listy oczekujących czy wielomiesięczne poszukiwanie mieszkań. Rosnące ceny mieszkań nie tylko pozwoliły skutecznie zagospodarować pozostałą po trzęsieniu bazę mieszkaniową, lecz także dostarczyły motywacji do wzrostu tempa odbudowy miasta.
Widzimy więc, że mogą istnieć niedobory dóbr bez ich fizycznego unicestwienia, może też istnieć obfitość dóbr, pomimo ich unicestwienia. Pozbawieni dachu nad głową mieszkańcy San Francisco łatwiej znaleźli dla siebie schronienie niż bezdomni Nowego Jorku, gdzie wskutek regulacji czynszów „zniknęły" z rynku tysiące budynków.
Podobne zjawiska obserwujemy w odniesieniu do innych rynków czy produktów. W czasie pamiętnego kryzysu energetycznego w latach 1972 – 1973, kiedy rząd (za prezydentury Richarda Nixona – przyp. tłum.) wprowadził regulację cen paliw, przed amerykańskimi stacjami benzynowymi tworzyły się wielokilometrowe kolejki oczekujących na tankowanie, podczas gdy w rzeczywistości w 1972 roku sprzedano jedynie o 5 proc. mniej benzyny niż w roku poprzednim, gdy takich kolejek nie było i nikomu nie przyszło do głowy mówić o kryzysie czy brakach w zaopatrzeniu. Podobnie było w czasie analogicznego kryzysu (za prezydentury Jamesa Cartera – przyp. tłum.) w 1979 roku, kiedy to ilość sprzedanej benzyny była o 3,5 proc. niższa od rekordowego pod względem zużycia paliw roku 1978. Co więcej, pod względem ilości sprzedanej benzyny, rok 1979 był drugim, po 1978 roku, w dziejach Stanów Zjednoczonych. Niewielki spadek podaży spowodował ogromne niedobory, których rezultatem były wielogodzinne kolejki przed stacjami benzynowymi.
Aby posłużyć się analogią do rynku mieszkaniowego, tak jak regulacja czynszów doprowadziła do zaniedbania substancji mieszkaniowej – mieszkania rzadziej były odnawiane, gorzej utrzymywane etc. – tak regulacja cen paliw doprowadziła do pogorszenia się standardu usług na stacjach benzynowych: mniej chętnie sprawdzano ciśnienie w oponach, rzadziej uzupełniano płyn w spryski waczach, skróceniu uległy także godziny pracy stacji, utrudniając dodatkowo życie kierowcom.
Z powodu niedoborów i długich kolejek, stacje nie musiały czekać na konsumenta przez 24 godziny na dobę, tak jak to miało miejsce, gdy panowały ceny „normalne", sprzedały, co miały do sprzedania w ciągu kilku godzin i zamykały się na resztę dnia, bo w zbiornikach było pusto. Statystyczny tydzień pracy przeciętnej stacji benzynowej w Nowym Jorku we wrześniu 1978 roku, a więc przed kryzysem, wynosił 110 godzin, by już w czerwcu roku 1979, w czasie kryzysu, nie przekroczyć 27 godzin. Tymczasem ilość benzyny sprzedanej w obu porównywalnych okresach różniła się zaledwie o kilka procent. I znowu, problemem nie był tu fizyczny niedobór paliw, lecz braki wywołane sztucznie zaniżonymi cenami.
СКАЧАТЬ