Lecz imieniem Twoim…. Александр Усовский
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Lecz imieniem Twoim… - Александр Усовский страница 8

Название: Lecz imieniem Twoim…

Автор: Александр Усовский

Издательство: Автор

Жанр:

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ miał wtedy książę Dymitr? – żwawo zapytał komisarz.

      – Dwadzieścia dwa lata.

      – A księżniczka Ostrogska, mówi Pan, trzynaście?

      – Zgadza się. Nic dziwnego, że między nimi błysnęła iskra – to jest młodość, nic na to nie poradzisz…

      Zresztą Pani Janina na Boga przysięgała, że na początku między księciem Dymitrem a księżniczką Elżbietą nie było nawet rzucone przypadkowego słowa – siedzieli po przeciwnych stronach przy stole, młoda księżniczka z musu odpowiadała na jakieś pytania matki, Dymitr usiłował podtrzymywać rozmowę z księciem Bazylim – także bez powodzenia. I tylko wtedy, gdy ich oczy się spotykały – szkarłatny rumieniec nagle się pojawiał po obu twarzach… Ale Janina Lisowska nie jedyna to zauważyła – pod koniec obiadu księżna Sanguszko poprosiła syna, aby poświęcił jej trochę czasu. Jak wie Pan, Panie Stanisławie, kobiety umieją zachować tajemnice – ale tylko wszystkie razem, wspólnie… Wieczorem szczegóły rozmowy Anny Iwanowny z księciem Dymitrem znane były wszystkim mieszkańcom pałacu Ostrogskiego. – Stary szlachcic westchnął, ukrywając pod wąsami ironiczny uśmiech.

      – Księżna przypomniała synowi o młodej księżniczce Połubinskiej, marnującej się w Kowlu? – Uśmiechnął się i zapytał komisarz.

      – I o tym też. A także o decyzji Sejmu w Wilnie. O tym, że po tak ryzykownie rozpoczętej korespondencji z Anną Jagellonką młody książę nie ma szansy na zgodę Zygmunta Augusta na ślub z młodą Ostrogską, ponieważ królowa Bona Sforza jest niezwykle pamiętliwa, mściwa i złośliwa. Ale to, według słów pokojówki księżnej, tylko podgrzało zainteresowanie młodego Sanguszki do Elżbiety. Młodość – to jest wyjątkowo niebezpieczna pora życia, a wszelkie zakazy tylko zachęcają do ich złamania – myślę, że Pan również doświadczył tego w swoim życiu…

      Komisarz uśmiechnął się smutno.

      – No… za moje młode lata najbardziej odważnym obaleniem tabu była kradzież czereśni w ogrodzie naszego sąsiada, szanownego sędziego Jana Skarzyńskiego…

      – Tak, i dzięki Bogu, bo pokora od młodych paznokci jest lepszą od bezmyślnej brawury, wielkie męży stanu dorastają od pokornej młodości, a desperaci rzadko żyją do siwych włosów… Oto, Panie Stasiu, ma Pan trzydzieści z hakiem – i już jest Pan podskarbim Mścisławskim, komisarzem od pomiarów ziemi… jak załatwi Pan pomiary miejscowe – zostanie Pan starostą lub kasztelanem Witebskiem, a poźniej, patrz Panie, bliziutko jest do rangi Wileńskiego podkomorzego… – stary szlachcic uśmiechnął się z ledwo wyraźną ironią.

      Komisarz podniósł brew.

      – Panie Sławomirze, rozumiem Pana ironię. Ale przecież konieczne jest, źeby ktoś zarządzał w kwestiach gospodarczych, Księstwo obecnie jest w takim upadku i nędzy, że tylko cud Pana Boga pomoże nam uregulować wydatki państwowe bez obniżania zawartości srebra w mennictwie szelegu… Powiem tak Panu, że w naszych sprawach teź jest potrzebna waleczność, niech nie taka sama, co na polu bitwy, ale waleczność umysłu. O wiele łatwiej jest wygrać kolejną bitwę z Tatarami niż pokonać sam na sam mennicę węgierskiego króla Władysława z jego podłym groszem świdnickim… – Pan Stanisław poczuł się dość obrażonym sugestiami starszego szlachcica.

      Wierenicz skinął głową.

      – Wybacz mi, Panie Stasiu, poniosło mnie w niewłaściwym kierunku… Każdy ma swoją własną gwiazdę, pod którą się urodził, ktoś walczy z Tatarami, a ktoś radzi sobie z pomiarami, czynszami oraz mytami… Zgadzam się z Panem, głupio zachowałem się, jak małolat-gołowąs.

      Pan Stanisław odetchnął z ulgą.

      – I ty, Panie Slawomirze, nie bądź na mnie zły… Jednakże odeszliśmy od wydarzeń roku tysiąc pięćset pięćdziesiątego trzeciego od chrztu Pańskiego – co stało się później w książęcym zamku w Ostrogu?

      Pan Wierenicz pokręcił głową.

      – Według Pani Janiny działy się tam niesamowite rzeczy. Następnego dnia po uczcie, Elżbieta poprosiła matkę, aby pozwoliła jej jechać na spacer konny – chociaż nigdy do tej sztuki, jazdy w siodle, nie wykazywała żadnego zainteresowania, pomimo tego że nauczyła się jej. Na początek Beata zdecydowała się pojechać wraz z córką – ale potem, jak to zdarza się z kobietami, zmieniła zdanie, prosząc o towarzystwo dla młodej księżniczki księcia Bazylego. A kiedy Elżbieta, książę Ostrogski, hajducy, powodni kozacy choragwi dworskiej i posłańcy, orszakiem o dwustu jeźdźców opuścili bramy zamku – na brzegu Wilii spotkał ich młody Sanguszko ze swoimi ludźmi. Spacer trwał niemal do samego wieczora – następnego dnia wszystko się powtórzyło. Młoda księżniczka nagle została miłośniczką konnej jadzy, i każdego dnia zapuszczali się coraz dalej, czasem aż do klasztoru Świętej Trójcy w Meżyriczu, czasem do Rozważu, a czasami nawet do Netiszyna na Gorynie! Na szczęście zima w tym roku była łagodną, mrozy nie były za mocne, lód na rzekach był zaledwie pół wierszka – dlaczego nie miałaby jeździć by dziewczyna?

      – Rozumiem, że księżniczka nie jezdziła sama? – żartobliwie zapytał Pan Stanisław.

      Starszy szlachcic się uśmiechnął.

      – Wiadomo, nie sama. Hajducy towarzyszyli jej – zawsze z trzema lub czterema, powodnymi, kozakiem z sotni dworskiej z szablą i arkebuzem… ale i Pan Dymitr Sanguszko ze swoimi służącymi. Początkowo książę Bazyli brał udział w tych spacerach – ale nie był zadowolony z nich, już podczas trzeciej wyprawy wyruszyła jego siostrzenica w towarzystwie wiernego człowieka księcia, szlachcica Mariana Gigoły. Szlachcic musiał strzec księżniczki przed wszelkimi rodzajami niebezpieczeństw, a przede wszystkim chronić jej honor – ale będąc leciwym mężczyzną, oprócz tego skłonnym do dobrego kubka, zwykle tuż przy bramie zamku opuszczał orszak i jechał do korczmy Nachima z Berdyczowa – gdzie zwykle spędzał czas do powrotu spacerowiczów, składając hołd dobrym miodom i gorzałce, na szczęście Pan Dymitr hojnie opłacał jego uczty… – Pan Wierenicz uśmiechnął się spod wąsów.

      – Czy to Pani Elżbibeta spędzała cały czas w towarzystwie księcia Dymitra? Bez odpowiedniego nadzoru?

      Starszy szlachcic rozłożył ręce.

      – No przecież jak młodzi zakochani zechcą być obok siebie – nie pomoże nie tylko stróż, ale mury forteczne w kilka tuzinów sążni będą bezsilne… Tym bardziej akurat to był tydzień maślany, święta, poczucie wiosny… Sprawy młodych! Ale, Panie Stasiu, nie miej Pan złych myśli – Pan Dymitr, chociaż był odważny szlachcic i śmiały do szaleństwa – ale pojecie o honorze miał doskonałe. Z Elżbietą tylko między sobą rozmawiali – ale, jak mówiła Pani Janina, rozmowy te były takie, że za każdym razem, wracając do zamku, młoda księżniczka płonęła jak róża majowa…

      – Jezusie kochany, nawet nie myślałem nic takiego… A co z Beatą? Jak ona na to patrzyła?

      Starszy szlachcic westchnął

      – Nikt nie mógł zrozumieć tej kobiety – tym bardziej zwykła niańka…. Janina mówiła, że po pierwszych zalotach młodego Sanguszki do jej córki wdowa księcia Ilyi całkiem przychylnie postępowała – książę СКАЧАТЬ