– Tak, okropna śmierć, co tu mówić… – A potem, po chwili, zapytał: – A Elżbieta? Mówią, że stary Zborowski zabrał ją do siebie, do Kalisza, mając nadzieję wydać ją za mąż za jednego ze swoich synów?
Starszy szlachcic pokręcił głową.
– Nie, nie zabrał. Po śmierci księcia Dymitra, przywódcy pogoni – a oprócz Zborowskiego brali w niej udział Górki, Kościeleccy i Nemcowicze, nie licząc drobnej szlachty, której było do czterdziestu szabli, – podjęli wspólną decyzję, by wysłać Halszkę i jej nianię do Poznania. Starosta Poznania, Andrzej Kościelecki, złożył przysięgę na Biblię, że dostarczy Halszkę do domu jej matki w zdrowiu i bezpieczeństwie, z całej delikatnością, bo jej stan dla wszystkich w tym dniu był oczywisty. A wszyscy ci, którzy byli na tej radzie, czyli Kościeleccy, Górkowie i Zborowscy, złożyli na słowo szlacheckie przysięgę, że nikt nigdy się nie dowie, że Halszka, w chwili śmierci jej męża, nosiła w swym łonie dziecko nieszczęśliwego księcia Dymitra. I jak widać, Panie Stasiu, notable polscy słowa dotrzymali…
Komisarz uśmiechnął się smutno.
– Ale ta przysięga nie dotyczyła Pani Janiny Lisowskiej?
– Zgadza się. W podziemiach domu Husiatyńskiego starosty ujawniła mi tę tajemnicę. Chociaż nie będę ukrywał, że wtedy wydawała mi się prawdziwą fikcją…
– Więc co stało się dalej?
– Na Gromniczną Halszka z Janiną Lisowską przybyła do Poznania, do domu swojej matki. Pani Janina powiedziała mi, że na początek Beata przywitała córkę chłodno, zwłaszcza gdy dowiedziała, że cztery miesiące małżeństwa nie były bezowocne dla Halszki… Ale potem Beata gwałtownie zamieniła swój gniew na litość – do jej domu zaczęli zjjeżdżać posłańcy z całej Polski z propozycjami o charakterze matrymonialnym odnośnie jej córki. Beata uświadomiła sobie, że posiada naprawdę bezcenny skarb – władzę nad przerażoną i uległą dziewczyną, która nie tylko wypełniała wszystkie jej rozkazy, ale także była spadkobierczynią wielkiego majątku. W tym czasie Halszka miała dwadzieścia osiem zamków i miast, ponad pięćset wsi, osad, zaścianków i gospodarstw rolnych, pięćdziesiąt tysięcy chłopów pańszczyźnianych i trzysta tysięcy kop groszy rocznego dochodu. Jedyną rzeczą, która przeszkadzała Beacie, był każdego dnia rosnący brzuch Halszki. Dziedzic jej nie był potrzebny…
– Panie Sławomirze, przeraża mnie Pan… Przecież nic złego mu się nie stało, skoro mówi Pan, że syn Halszki przeżył i stał się Sewerynem Nalewajką?
Starszy szlachcic skinął głową.
– Chwała Bogu, na Wniebowstąpienie do Poznania przyjechał Jego Mość książe Bazyli. I zasugerował Beacie, żeby po porodzie Halszki zabrać nowonarodzone dziecko do Ostrogu, dać niemowlę do dobrej rodziny i wychować pod ścisłym nadzorem, nie informując ani przybranych rodziców, ani nikogo innego o jego prawdziwym pochodzeniu.
Komisarz od pomiarów ziemi zapytał z zaskoczeniem:
– A po co to było księciu Bazylemu?
– Pani Janina przemilczała to, oczywiste, że nie miała dostepu do prywatnych rozmów Jego Mości księcia Ostrogskiego z Beatą… Ale mam wyjaśnienie tego, a jak Pan chce, mogę to wytłumaczyć.
– Proszę Pana, Panie Sławomirze, bądź Pan łaskawy. Ale w głowie mi się nie mieści to wszystko, co ujawniło się dzisiaj… Elżbieta Ostrogska miała syna!
– I bardzo przeszkadzał jej matce… Nie zapomij, Panie, że Jego Mośc książę Bazyli, domyślał się, że śmierć jego przyrodniego brata nie była skutkiem upadku w turnieju rycerskim… Jest całkiem prawdopodobne, że książę Ostrogski na pewno wiedział, że powodem tego były tajemne mikstury i eliksiry Beaty, którą opiekała umierającego męża. I dlatego Jego Mość miał poważne obawy odnośnie przyszłości jeszcze nienarodzonego syna Halszki.
– Myśli Pan, że Beata mogła…
Starszy chlachcic wzruszył ramionami.
– Wszystkiego można było się spodziewać od wychowanki dziedziczki Borgia. Beata wyróżniała się niesamowitym zaniedbaniem wobec morali i zwyczajów, które były na Wołyniu od czasów starożytnych. Uważała, że jedyną wartością są jej uciechy i przyjemności, a pieniądze były potrzebne, by je zaspokoić. Dla pieniędzy była gotowa na wszystko… Książę Bazyli przejrzał swoją szwagierkę na wskroś. Więc zaproponował jej bronić swego majątku bez mordowania. W tym przypadku wszyscy pozostawali by przy własnych interesach – Beata nadal rządziła córką, która na zawsze pozostawiła swoją przyszłość w krwawej masakrze w Łysej nad Łabą, syn Halszki zyskał życie, a Jego Mośc książę Ostrogski – żywą pamięć o swoim przyjacielu, nieuczciwie zamordowanym w Bohemii, w obliczu tego chłopca. Cóż, Halszka… Halszka nabyła prawo do nowego małżeństwa – choć, z drugiej strony, nie sądzę, żeby tego potrzebowała. Pani Janina powiedziała, że młoda księżna pozostała wierna swemu zabitemu mężowi, i do końca swoich dni wołała jego po nocach, miotając się na łóżku w niespokojnych snach…
Rozmówcy zamilkli. Następnie komisarz zapytał:
– Jak domyślam się, dziecko zostało wywiezione na Wołyń razem z panią Janiną?
Starszy chlachcic skinął głową.
– Tak, jesienią, w dzień Pokrowy. Halszka nie miała mleka, Beata wynajęła dwie mamki do karmienia, więc odseparowanie dziecka dla młodej wdowy było tragiczne, ale wciąż nie tak rozdzierające, jak to się dzieje, gdy dziecko jest zrywane z piersi matki… Pani Janina powiedziała, że dziecko, karmicielki, ją oraz trzech hajduków dla ochrony Beata osobiście wysłała w drogę aż długo przed świtem, podczas gdy Halszka spała w swoim pokoju. I to, co stało się dalej w domu Beaty – nie wie… Spotkała się z Halszką dopiero dwadzieścia lat później, w Dubnie, dokąd wdowę po księciu Sanguszce sprowadził Janusz Ostrogski. Pani Janina, płacząc, wyznała mi, że Halszka nie poznała swojej starej niańki i ogólnie była bardziej podobna do błogosławionej, odeszłej z naszego świata…
Komisarz westchnął ciężko.
– Pamiętam tą historię, Elżbietę kilkakrotnie próbowali wydać za mąż, jej matka się zaplątała w swoich intrygach matrymonialnych i skończyła swoje życie w jakimś zamku w Spiszu…
– W Kieżmarku, – podpowiedział starszy szlachcic.
– Tak, tak, w Kieżmarku, to akurat był kolejny spór o Spiszu z carskimi…
– Spór o Spiszu i nawet teraz nie jest skończony, ale śmiem twierdzić, że po nieudanej próbie arcyksięcia Maksymiliana usiąść na polskim stole carskie się zgodzili, że Spisz jest polski… Ale teraz nie o tym chodzi.
– Tak, Panie Sławomirze, wybacz mi Pan wielkodusznie, po prostu każda wzmianka o zamkach Spiszu rozdrapuje mi, jako podskarbiemu, starą ranę. Jednak trzydzieści trzy tysiące kop groszy praskich – to dziś, jak przeliczyć, jest sto tysięcy kop groszy litewskich, lub po nowemu sto dwadzieścia tysięcy złotych, jak obliczyć według stopy Batorego, za te pieniądze można było by teraz parę województw kupić…
– Zapomnij, СКАЧАТЬ