Lecz imieniem Twoim…. Александр Усовский
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Lecz imieniem Twoim… - Александр Усовский страница 11

Название: Lecz imieniem Twoim…

Автор: Александр Усовский

Издательство: Автор

Жанр:

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ cisza. Następnie Pan Stanisław ostrożnie zapytał:

      – Czy Pan ma na myśli to samo, co ja myślę?

      – Dokładnie, Panie Stanisławie. Wkrótce domyślił się o tym cały orszak.

      – Ale przecież nigdzie i nikt nie mówił, że Halszka była ciężarna?

      – Nikt i nigdy.

      Komisarz od pomiarów ziemi z podekscytowania nawet wstał.

      – Pochamuj, Panie Sławomirze, swoją historię. Chce Pan powiedzieć, że w czasie ucieczki Elżbieta Ostrogska była już w ciąży? I – przysiegam na wielką pieczęć książęcą – co najważniejsze, nie poroniła dziecka?!?! Czyli Dymitr Sanguszko miał dziedzica?

      Starszy szlachcic westchnął i odpowiedział:

      – Nie poroniła. Szcześliwie urodziła dziecko w Poznaniu, w domu swojej matki, tuż na świętego Mikołaja z Miry.

      Pan Stanisław wyszeptał ledwo słyszalnie:

      – Jak strasznie powtarzają się losy… Ojciec Elżbiety nie zdąrzył zobaczyć swojego dziecka, a ojciec jej dziecka także zmarł przed jego narodzinami… – A potem usiadł i patrząc prosto w oczy starszemu szlachcicowi, zapytał: – Kogo urodziła Halszka – syna, córkę? Jaki jest los dziecka nieszczęśliwego księcia Dymitra?

      Wierenicz-Stachowski pomału rozlał do kubków resztę miodu, pociągnął pół łyka ze swojego kubka i odpowiedział:

      – Syn. Syn, o którym Pan wiele słyszał w życiu. Tak jest, Panie Stanisławie.

      Po krótkiej przerwie komisarz ostrożnie zapytał:

      – Czy naprawdę Pan chce powiedzieć, że Pani Janina Lisowska została niańką syna Halszki, małego Seweryna, który później przyjął nazwisko Nalewajki? Przecież to jest tak, Panie Sławomirze, w końcu do tego zmierza Pan w tej historii?

      Starszy szlachcic ledwo zauważalnie uśmiechnął się spod wąsów.

      – Przenikliwość i szybkość myśli, Panie Stanisławie, ma Pan niesamowitą… Tak, dokładnie tak.

      – Ale przedtym w Bohemii zdarzyła się straszna, okrutna i brudna historia, gdy Zborowscy pozbawili życia szlachetnego księcia Sanguszkę, bezbronnego, prawie w nocnej koszuli… Tak?

      – Tak, Panie Stasiu. Znam tę historię prawie z pierwszej ręki, Pani Janina widziała to wszystko i obmywała później ciało księcia Dymitra przed pogrzebem w Jaromierzu…

      – Więc to wszystko jest prawdą, o Marcinie Zborowskim?

      – Absolutna prawda.

      – Szczerze mówiąc, przez długi czas nie wierzyłem, że tak szanowany, mądry od lat, znany ze swoich zasług szlachcic zdecydował się na coś takiego… Powiedz mi, Panie Sławomirze, wszystko, co Pani Janina opowiadała Panu o tej tragedii w Bohemii.

      – Jak sobie życzy Pan, nie jest dla mnie to ciężka sprawa, tym bardziej, że jest to dawna historia, wszyscy te osoby spokojnie przeszli na tamten świat, ale i minęło już ponad siedemdziesiąt lat… Zmarli mnie nie potępią, a dla żywych ta historia jest przykładem i nauką.

      Za Pana zgodą kontynuuję opowieść o nieszczęściach wojewody Kaniowskiego i jego młodej żony – zaczynając od dnia ich ucieczki z Włodawy.

      Granicę Korony orszak Sanguszki pokonał już pierwszego dnia niechcianej podróży – na szczęście od jego posiadłości do polskiej granicy było niedaleko, a mytniki na drodze lubelskiej nawet nie pomyśleli o tym, żeby zakłócić drogę tak znanemu szlachcicowi – wiadomości o tragicznej przemianie w zyciu Dymitra Sanguszki do rogatek na Wieprzu jeszcze nie dotarły. Po nocy spędzonej w Urszulinie książę drugiego dnia podróży dojechał do Lublina – tam przed nim otwarły się dwie drogi do Bohemii: jechać prosto, wzdłuż Podlasia i Wielkopolski, do Rodunice, lub zjechać w kierunku południowym – z daleka od Piotrkowa Trybunalskiego, a granicę carską przejść w Małopolsce.

      Dymitr Sanguszko, mimo tego że był młody, wyróżniał się wybitnym umysłem; rozumiał, że jak udadzą się prosto na Roudnice, przez Częstochowę i dalej na Dolny Śląsk, raczej nie uda się im dotrzeć do carskich ziem. Jak będzie pogoń – a Dymitr doskonale rozumiał, że ona będzie – wtedy nie dądza rady uniknąć spotkania z nią na tej drodze. Dlatego została wybrana inna droga, do Małopolski, od której do księstw Górnego Śląska jest w zasięgu ręki. Na szczęście droga przez Sandomierz, Połaniec i dalej do Krakowa prowadziła uciekinierów do Plessy, należącej do księcia Baltazara von Promnitza, notabla Carskiego, Biskupa Wrocławskiego. Pamiętasz, Panie Stasiu, jak arystokracja Wiedeńska w tamtych latach traktowała Zygmunta Augusta i cały dwór krakowsk…

      Komisarz skinął głową.

      – Tak, pamiętam. Śmierć pierwszej żony Jego Mości, Wielkiego Księcia Litewskiego bardzo popsuła stosunki między Wiedniem a Krakowem…

      – Dokładnie. Ponadto na dworze Habsburgów uważano, że w zatruciu Elżbiety, córki cesarza Ferdynanda, też maczała palce Bona Sforza, i jestem skłonny twierdzić, że ta opinia nie wydaje mi się kłamliwą. I choć później, po tragicznej śmierci Barbary Radziwiłłówny, Zygmunt August ożenił się z siostrą Elżbiety, Katarzyną – stosunki pomiędzy Habsburgami a Jagiellonami nie były najlepsze. Dlatego młody Sanguszko skierował swoje konie do Plessy – w przekonaniu, że władca tego zamku pod źadnym warunkiem nie odda ich polskim gońcom.

      I tak się stało. Ale stan młodej księżnej zmusił orszak do zatrzymania się na cztery dni w Nepołomicach koło Krakowa – było to na Trzech Króli. Jak się później okazało, to opóźnienie stało się dla nich fatalne…

      Orszak młodego Sanguszki po Plessie skręcił do Dolnego Śląska – a przez Kłodzko, Nysę, Nachód i Jaromierz dotarł do Łysej nad Łabą koło Nymburka. Do zamku Roudnicy mieli jeszcze dwa dni podróży, ale już w Bohemii, na ziemiach carskich, gdzie, jak sądzili, polska pogoń nie była już dla nich straszna.

      Młodszy szlachcic przerwał opowieść Panu Sławomirowi:

      – Proszę mi wybaczyć wielkodusznie, ale wiedza Pana w dziedzinie geografii Śląska, Czech i ogólnie całego tego obszaru nieco… Nieco… Wydaje się niesamowitą, Panie Sławomirze!

      Starszy szlachcic uśmiechnął się.

      – Nic dziwnego. Ale tutaj mam usprawiedliwienie – po wszystkich tych drogach, o których wam tutaj mówię, ja, wraz z Jego Mością pułkownikiem Nalewajką, przeszedłem trzydzieści lat temu pieszo, konno i z bronią… Ale opowiem o tym nieco później.

      Tak, więc, o zbrodni Zborowskich. Tego rana książę Dymitr, który właśnie opuścił rezydencję Pana Liwy, wstał wcześniej – Pani Janina, która spała w małym pokoiku obok świetlicy Elżbiety, nawet nie słyszała, jak młody książę schodzi na dół. Obudziła się tylko z powodu strasznego hałasu w kuchni – gdzie ludzie Marcina Zborowskiego, wpadli do domu bijąc księcia Sanguszko, mimo sprzeciwu wójta Nymburka, Adama Kuchty. Wójt, nawiasem mówiąc, dwa lata później w Pradze СКАЧАТЬ