Название: Dom sekretów
Автор: Natalia Bieniek
Издательство: PDW
Жанр: Современная зарубежная литература
isbn: 9788380972650
isbn:
– Czy nic się paniom nie stało? – zainteresowała się lekarka.
Obie zgodnie zaprzeczyły, choć nadal były w szoku, a ich ubrania pokrywał biały pył.
– Proszę napić się wody. – Sięgnęła po butelkę. – Powinna pomóc. To chwilowy szok, proszę oddychać spokojnie.
– Kinga, tu jest denat! – krzyczeli do niej koledzy policjanci. – Chodź tutaj!
Ona jednak najpierw podała Sabinie wodę i zatroszczyła się, by obie z Dorotą siedziały wygodnie i w bezpiecznym miejscu.
– Trup! Trup! – pokrzykiwała sąsiadka Kazimiera.
– A pani to kto? – Małecka spojrzała na nią mało przychylnie.
– Jak to kto?! Sąsiadka. To ja wezwałam policję!
– No i świetnie! – odrzekła miękkim głosem Kinga, a potem wzięła ją pod ramię. – A teraz proszę wyjść. Znajdziemy panią, jeśli będzie trzeba.
Taka oto była doktor Kinga Małecka, policyjny lekarz patolog.
Media oczywiście szybko pochwyciły temat i podgrzały atmosferę. W kolejnych dniach na łamach gazet pojawiały się coraz bardziej sensacyjnie brzmiące nagłówki:
TEN TRUP NIC NAM JUŻ NIE POWIE…
ZŁOTA KOMNATA ŁÓDZKICH FABRYKANTÓW?
CZY JESTEŚ PEWIEN, ŻE WIESZ, CO KRYJĄ TWOJE ŚCIANY?
ROZDZIAŁ 2
Zofia postawiła na stole cztery kubki i dzbanek z parującą kawą. Gościła u siebie ulubione przyjaciółki, a zarazem sąsiadki, największe lokalne plotkary. Przeglądały popularną łódzką gazetę z poprzedniego dnia, przyniesioną tym razem chyba przez Barbarę. Zazwyczaj dziennik przechodził z rąk do rąk, a Zofia czytała go wtedy, kiedy mąż profesor nie widział. Trochę głupio jej było czytywać w profesorskim domu takie brukowe pisma.
Łagiewniki pod Łodzią wyglądały jak większa wieś, choć formalnie ów obszar leżał w granicach administracyjnych miasta jako jego północna część. Dawne tereny wypoczynkowe łódzkich fabrykantów były teraz popularnym miejscem wycieczek i atrakcyjną okolicą dla właścicieli domków jednorodzinnych. Tam właśnie mieszkała matka Doroty i jej przyjaciółki.
Na ławie siedziały: Łucja Latawiec, Barbara Łysiakowa i Konstancja Kwilecka, życzliwe i serdeczne kobiety w średnim wieku.
Łucja Latawiec mieszkała w starej drewnianej willi nieopodal, która od lat nie widziała remontu. Sama Łucja wyglądała podobnie jak jej dom: niepozornie i nijako. Szara i zaniedbana, zazwyczaj ubrana w za duże, sprane rzeczy. Na wpół siwe włosy wisiały w strąkach po obu stronach jej pociągłej twarzy. Nie stosowała makijażu ani kosmetyków, co sprawiało, że rysy miała rozmyte i mało interesujące.
Przez większość zawodowego życia Łucja pracowała jako pomoc weterynaryjna w schronisku dla zwierząt pod Zgierzem. Nie została lekarką ani weterynarzem, skończyła jednak szkołę pielęgniarską i zdecydowała się opiekować czworonożnymi pacjentami. Sama miała obecnie cztery psy, dwa koty i stadko kur. Bardzo to nietypowe, by w mieście hodować kury, Łucja jednak nie przejmowała się tym, co inni uważają za właściwe, poza tym lubiła wszystkie zwierzęta i starała się ratować je przed złym losem. Ponadto kury były sympatyczne.
Psy oczywiście zostały wzięte ze schroniska. Resztki rozsądku mówiły Łucji, że cztery to dużo. Nie można przenosić schroniska do własnego domu. Jeden nowy pies na pięć lat – tak brzmiała dewiza Łucji. Kochała swoich podopiecznych miłością wieczną, dozgonną i, jak się zdaje, odwzajemnioną.
Wielki czarny labrador miał na imię Bruno, owczarek niemiecki nazywał się Józek, a na pudelka wołała Marian albo Maniek. Czwarty był jamnikowaty staruszek Szczepan. Pudelek mieszkał w domu, brzydził się błotem na podwórku i bał kur. Szczepan też wolał wylegiwać się na posłaniu w kuchni i wychodził na podwórze tylko wtedy, kiedy musiał. Bruno i Józek z kolei nie odnajdywały się na salonach, dlatego Łucja przygotowała im domek obok dawnego garażu, a na co dzień oba biegały swobodnie po posesji. Co jest zresztą nieodzownym prawem każdego szczęśliwego psa. Korzyść z tego była też taka, że nikt niepożądany nie wszedł do Łucji, kiedy Bruno z Józkiem hasały sobie beztrosko po podwórku.
Barbara wyglądała na niecałe pięćdziesiąt lat i trudno było uwierzyć, że zasiliła grono emerytów. Miała perfekcyjnie ufarbowane, modnie ostrzyżone włosy w kolorze lnu i okulary w trendowych oprawkach. Córka Barbary, Agnieszka, była dawną koleżanką Doroty ze szkoły. Agnieszka prowadziła zakład renowacji mebli oraz samotnie wychowywała małego synka. Niestety, dawno temu dziewczyny pokłóciły się do tego stopnia, że od tamtej pory w milczeniu mijały się na ulicy. Zofia i Barbara z trudem to znosiły, miały bowiem mniej ploteczek do omawiania. Potem Agnieszka urodziła Mikołaja, który szybko stał się oczkiem w głowie mamy i babci. Ojciec dziecka pozostawał nieznany, Agnieszka nigdy nie wyjawiła, kto nim jest.
Trzecią uczestniczką spotkania u Zofii była Konstancja Kwilecka. Ta z kolei na wszelkie sposoby chciała być nowoczesna, co czasem przybierało wręcz karykaturalną formę. Białe kozaczki i brokatowe tipsy z pewnością nie należały do standardowego image’u sześćdziesięciolatki. Podobnie jak włosy w kolorze ostrej czerwieni. Konstancja uważała się jednak za wzór współczesnej mody i miała w nosie konwenanse, co w istocie rzeczy mogło działać na plus. Była też najbardziej aktywna spośród przyjaciółek. Jedyna z nich miała prawo jazdy i własny samochód, którym nie bała się jeździć.
Wprawdzie Zofia też zrobiła prawo jazdy, lecz ostatni raz siadła za kierownicą w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym trzecim roku i zaraz rozbiła swojego malucha na pobliskim drzewie.
Barbara zgodnie ze zwyczajem wypakowała ciasto na ozdobny talerz, który wyjęła z szafki. Znała kuchnię Zofii bodaj tak samo dobrze jak pani domu. Najczęściej spotykały się właśnie tutaj. U Zofii miały najlepsze warunki, i nie chodziło tylko o miejsce, ale też o domowników. A konkretnie o ich nieobecność.
U Kwileckich ciągle był w domu młodszy syn, Bartek, który, ku rozpaczy Konstancji, nawet po południu paradował w slipkach, a ona niekoniecznie chciałaby, żeby jej przyjaciółki oglądały go w takim stroju. (One zapewne by nie protestowały). Dobrze, że chociaż Marcin jej się udał. Stanowił kompletne przeciwieństwo swojego wiecznie rozmemłanego brata. On z kolei rzadko bywał w domu, a mógłby, zdaniem Konstancji, zjawiać się częściej, gdyż był zdecydowanie bardziej reprezentacyjny od brata.
Tak czy inaczej, dom Kwileckich, choć okazały, z pięknym salonem w stylu starego dworku i kuchnią w stylu angielskim, średnio pasował na miejsce spotkań czterech przyjaciółek. Tym bardziej że Marcin był kiedyś chłopakiem Doroty. Przyjaciółki często plotkowały na temat СКАЧАТЬ