Название: Zmierzch bogów
Автор: Michał Gołkowski
Издательство: PDW
Жанр: Детективная фантастика
isbn: 9788379644513
isbn:
– Mamy żywności na trzy lata, Maslamo.
– Więc będziemy czekać pięć! – charknął emir. – Pięć, siedem, dziesięć, to bez znaczenia! Obsialiśmy pola ziarnem, zbierzemy z nich plony. Postawimy młyny i piece, żeby mleć zboże i wypiekać z mąki chleb. Moi wojownicy wezmą kobiety z waszych prowincji, które urodzą im synów. Wychowam całe pokolenie żołnierzy, dla których oblężenie będzie jedynym życiem, a zdobycie Konstantynopola wyłącznym jego sensem!
Zahred przestąpił z nogi na nogę, odchrząknął.
Znał takich ludzi. Widywał takie oblężenia. Pamiętał, jak stali pod murami podobnie wielkiego miasta przez dziewięć długich lat… I wtedy też przyczyną była urażona duma mężczyzny, który nie potrafił pogodzić się z tym, że jego kobieta wybrała innego.
To naprawdę mogło trwać latami. Jedni po tej, drudzy po drugiej stronie murów, zacietrzewieni w swoich przekonaniach i okopani na pozycjach.
Tak samo jak i wtedy, tutaj potrzeba było czynnika, który pomógłby przełamać impas.
– Rzym trwał, trwa i trwać będzie – rzucił w przestrzeń.
Protospatharios Niketas odwrócił się do niego, spojrzał gniewnie: co to za niesubordynacja?! Maslama również zmrużył oczy, ale przywołał na twarz uśmiech.
– Czyżby mój przyjaciel Zahred miał coś do dodania?
– Akolouthos Zahred może zachować swoje przemyślenia na później – potrząsnął głową Niketas.
Zahred jednak wbił wzrok w Maslamę i powtórzył:
– Rzym nie zginie. Armie rozbijały się o jego mury, rzekomo wielcy wodzowie wkraczali w końcu do niego, ale już w kajdanach. Zebrane z czterech stron świata armie prowadziły ze sobą ogromne bestie wojny, które padały, nawet nie ujrzawszy jego ścian. Azja ulegała Europie nie raz, ulegnie ponownie.
Maslama zacisnął pięści, uniósł się z poduszek i potrząsnął głową, wpatrując się w Zahreda.
– Zalejemy wasze mury wojownikami. Nasze strzały zaćmią słońce, a dymy pożarów zasłonią księżyc. Krew zabarwi wody morza szkarłatem… Nie widziałeś, Zahredzie, ilu ludzi liczy moja armia?!
– Znaczniejsi od ciebie, emirze, przekraczali Bosfor na czele wielekroć potężniejszych wojsk. Gdzie są dziś ich wojownicy, gdzie ich pamięć? Przepadli, a bezimienne groby omiata wiatr. Podobnie nawet ślad nie zostanie w tej krainie i po twojej armii.
Przez chwilę zdawało się, że Maslama sięgnie po broń, jego twarz zadrgała… Ale potem uspokoił się, uśmiechnął.
– Jeśli taka jest wasza oferta, mój przyjacielu – zwrócił się do Demetriosa – wygląda na to, że dziś się nie porozumiemy.
Niketas poczerwieniał, zacisnął usta i wycedził:
– Pan Zahred mówił od siebie. Jeśli obraził cię, Maslamo, to…
– Dość. Tak jak powiedziałem, na dziś wystarczy. Spotkajmy się za tydzień o tej samej porze, mój przyjacielu. Może wtedy Allah sprawi, że przejrzysz na oczy.
Niketas skłonił się sztywno, ruszył ku wyjściu. Przechodząc obok Zahreda, rzucił mu tylko wściekłe spojrzenie, szarpnął wiszącą w przejściu kotarą i nie czekając na swoich przybocznych, wyszedł z pawilonu.
Zahred też skinął głową Maslamie, stuknął Vermurda w ramię i podążył za pryncypałem.
– Za mną! – rzucił do ludzi na zewnątrz.
Niketas wskoczył na siodło, uderzył konia piętami i ledwie tłumiąc złość, podążył ku bramie, przez którą mieli wyjechać w kierunku bramy Konstantynopola.
Kiedy opuścili obóz oblegających, obejrzał się na Zahreda, zmrużył oczy.
– Zakładam, że miałeś w tym jakiś cel! – warknął. – Bo jeśli był to tylko przejaw twojej ujawniającej się nie w porę erudycji, to niech mi Bóg wybaczy, ale nie puszczę ci tego płazem!
Zahred poluzował paski, zdjął hełm. Wysforował się nieco przed waregów i szedł przy strzemieniu protospathariosa. Odezwał się, patrząc ku Miastu:
– Maslama się spieszy.
– Spieszy?! Mówi, że jest gotów czekać latami, a ty słyszysz w tym pośpiech? Doprawdy, Zahredzie, zawodzi cię nie tylko słuch, ale i zdrowy rozsądek!
– Człowiek nierzadko mówi to, co sam chciałby usłyszeć – uśmiechnął się Zahred. – Maslama to dobry wódz i muszę przyznać, że jego obóz robi wrażenie. Ale nie jest sam sobie panem.
Niketas zastanowił się, przygryzł wargę.
– Hm, hm. Co chcesz przez to powiedzieć?
– Dowodzi armią, która może i go słucha, ale nie należy do niego. Sam mówiłeś mi, że pochodzi z bocznej linii rodu, więc teraz władzę przejął jego kolejny brat. Bardzo chce, abyśmy wierzyli, że może stać pod Miastem, ile będzie chciał. Powiem więcej: zapewne sam w to wierzy…
– Ale niekoniecznie musi być to prawdą – dokończył Niketas.
– Tak. Rzeczywiście, obsiali pola, i muszą mieć jeszcze zapasy zboża na całą zimę. Z wysokości końskiego grzbietu widziałeś spichlerze pewnie lepiej ode mnie?
– Zatem też je zauważyłeś. Owszem, są dobrze zabezpieczeni.
– Więc nie ma sensu żywić nadziei, że możemy ich przeczekać. Jestem zaskoczony, szczerze powiedziawszy, że jeszcze nie uszkodzili akweduktów.
Niketas odruchowo spojrzał ku wzgórzom, pod którymi skrywały się doprowadzające wodę do Miasta rury.
– Jednego akweduktu, aby być dokładnym – poprawił. – Drugi zniszczono ponad sto lat temu, też podczas oblężenia Persów… W zaskakująco podobnych okolicznościach, powiem ci, Zahredzie.
– Mianowicie?
Niketas westchnął, machnął ręką.
– Kolejny nieudolny cesarz, kolejny przewrót pałacowy. Krew na ulicach, niewprawne rządy… Czy mógłbyś mi łaskawie wytłumaczyć, co miało znaczyć to spojrzenie?
– Nic, wasza najłaskawsza światłość. – Zahred opuścił głowę, aby ukryć błąkający się po ustach uśmieszek.
– Jestem doskonale świadom ironii naszego położenia, Zahredzie. Jednak jest to nasze położenie i to my musimy coś przedsięwziąć. A zatem? Uważasz, że mogą uszkodzić akwedukt?
– Ja na ich miejscu bym go zatruł. Nawrzucał tam nafaszerowanych trucizną trupów i poczekał, aż w Mieście wybuchnie zaraza.
Protospatharios cmoknął z niezadowoleniem.
– Zadziwia mnie twoja krwiożerczość, СКАЧАТЬ