Название: Zmierzch bogów
Автор: Michał Gołkowski
Издательство: PDW
Жанр: Детективная фантастика
isbn: 9788379644513
isbn:
– Dlaczego nie? Atakowanie kogoś, kto może się bronić, to zawsze liczenie na łut szczęścia. Atakowanie bezbronnego, cóż… to łatwa zdobycz.
– I co? Kazałbyś po prostu wszystkich wymordować? Mężczyzn, kobiety, dzieci?
– Takie przedsięwzięcie bywa… skomplikowane – skrzywił się Zahred. – Pół miliona trupów niełatwo jest się pozbyć. Najprościej byłoby wysiedlić centralne dzielnice, a w miejsce sprzedanych w niewolę ludzi zakwaterować weteranów poprzednich wojen z rodzinami. Za jednym zamachem masz wtedy nagrodę dla wiernych żołnierzy…
– …i dozgonnie wdzięcznych ludzi w Mieście, którzy w razie potrzeby chwycą za broń w twojej sprawie – dokończył Niketas. – Nie myślałeś kiedyś, Zahredzie, o karierze w polityce? Albo wręcz w państwowości? Mam wrażenie, że byłbyś przerażająco dobrym zarządcą dowolnej prowincji.
Zahred uśmiechnął się, upił łyk wina i napełnił puchary.
– Zdarzało mi się zajmować takie czy inne stanowiska. Jednak powiem ci, że władza dla samej władzy w pewnym momencie staje się… nużąca.
– Nużąca?! Na Boga! Są tacy, co dla władzy chętnie daliby się porąbać!
– A i ja nierzadko wyświadczałem im tę przysługę. Jest jednak coś, Demetriosie, co w pewnej chwili staje się od władzy ważniejsze. Bez czego nawet najsłodszy owoc traci swój smak.
– Cóż to takiego?
– Sens istnienia.
Niketas spojrzał na niego uważnie, prychnął i pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Przed chwilą mówisz o rzezi niewiniątek, a teraz znów przeskakujesz ku filozofii i etyce. Sens istnienia? Tak po prostu?
– Dokładnie tak.
– Zahredzie, nadal zaskakujesz.
– Podobnie jak polityka Konstantynopola, skoro już o sensie istnienia mówimy. Wiesz, że co najmniej kilku z tamtych na radzie byłoby gotowych poddać Miasto Maslamie?
Niketas zmrużył oczy.
– Skąd takie przypuszczenie?
– To niemalże pewność. Widać to było w ich ruchach, w tym, jak reagowali na twoje słowa. Są określone rzeczy, które zdradzają człowieka, kiedy ten kłamie albo nie chce powiedzieć prawdy.
Protospatharios upił łyk wina.
– Wierzę ci. Skoro tak, to…
– Nie. – Zahred z rozbawieniem pokręcił głową. – Nie wierzysz mi, Demetriosie. Może chciałbyś tak uważać, ale nie wierzysz.
– Skąd…
– To się widzi, mówię ci. Ty może skrywasz to lepiej, ale znam cię bliżej.
– A co z Maslamą? Czy byłbyś w stanie stwierdzić, kiedy on kłamie? Kiedy coś ukrywa?
Zahred zastanowił się.
– Maslama to wytrawny gracz. Widziałem go tylko raz… Przypuszczam, że sam masz w rozmowach z nim większe doświadczenie?
– Mhm – mruknął Niketas. – Tylko że co mi po tym doświadczeniu, jeśli moje ustalenia są warte tyle, co pył na wietrze? Pfff! – Dmuchnął w pięść i gwałtownie rozczapierzył palce, pokazując, jak nieistniejący proch rozwiewa się na cztery strony świata. – Dziś są, jutro ich nie ma. I nawet nie mam co mu powiedzieć!
– I teraz basileus chce, żebyś to właśnie ty prowadził negocjacje.
– Dokładnie! Jak gdyby liczył na to, że Maslama nie wścieknie się na sam mój widok.
– Może liczy właśnie na to, że tak się stanie. – Zahred wzruszył ramionami. – Z tego, co mówiłeś, Leon prowadzi własną grę. Przyszłoby ci do głowy nazwać go lekkomyślnym?
– Wiele innych określeń, ale nie to! – roześmiał się Niketas.
– Zatem należy zakładać, że i w tym ma swój cel.
– Rozwścieczyć Maslamę? Po co?
– Uczucia to przeciwieństwo rozumu. Na razie wszystko, co Maslama robi, zdaje się doskonale przemyślane i wyliczone. Może właśnie wytrącenie go z równowagi będzie kluczem do naszego sukcesu?
– Albo gwoździem do trumny – mruknął protospatharios.
– Nie tacy jak on próbowali mnie do niej wsadzić. Kilku nawet już tańczyło na moim grobie.
– I?
– I jestem tutaj, jak widzisz! – Zahred rozłożył ręce, jak gdyby chcąc objąć łaźnie, pałac i cały Konstantynopol. – Jestem i zamierzam pozostać. Obronić to miasto, zbudować dom, osiąść w świętym spokoju. No właśnie, skoro o domu mowa…
Niketas podniósł dłoń.
– Pamiętam. Tak jak obiecałem, robotnicy zaczną czyścić tamtą działkę już niedługo, wytną krzaki, splantują ziemię. Sprowadzimy mierniczych i architekta, a do tej pory pani Mira i ty dostaniecie tymczasowe lokum w Ósmej Dzielnicy.
– Niedaleko domu Kraterosa.
– Niedaleko domu Kraterosa. Czy ty mnie sprawdzasz, Zahredzie?
Zahred zamieszał resztką wina w pucharze, spojrzał na Niketasa spode łba.
– Uczę się zasad polityki Miasta, wasza najłaskawsza światłość.
– No cóż… – Protospatharios rozparł się na swojej ławeczce. – Zatem idzie ci to niepokojąco szybko. Oby więc nauka nie poszła w las i obyśmy podczas negocjacji z Maslamą dostali cokolwiek więcej niż tylko satysfakcję moralną.
– Jest ogromny! Po prostu wielki!… Naprawdę niesamowity!
Zahred stał w progu, wsparty o framugę, i tylko patrzył, jak Mira biega od pomieszczenia do pomieszczenia, zagląda we wszystkie kąty, staje, obraca się wokoło, chwyta za głowę i ogólnie nie wie, co ze sobą począć i jak wyrazić radość.
– Przecudowny! – wyrzuciła w końcu z siebie, przywarła do niego i objęła mocno, ale już po chwili oderwała się, pociągnęła go za ręce. – No chodź! Nie cieszysz się, nie chcesz obejrzeć go razem ze mną?!
Cieszył się. Chciał. Pozwolił jej powlec się na zupełnie chaotyczną, bezładną wycieczkę po wszystkich komnatach, komórkach, przejściach i schowkach, której szczytowym punktem było chyba odkrycie, że wąskie, ciasne schodki w rogu podwórca prowadzą w dół, do niskiego, sklepionego korytarzyka i ku niewielkiej cysternie pod domem, zbierającej w sobie wodę ściekającą przez kamienne kratki w rogach dziedzińca.
СКАЧАТЬ