Zmierzch bogów. Michał Gołkowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zmierzch bogów - Michał Gołkowski страница 14

Название: Zmierzch bogów

Автор: Michał Gołkowski

Издательство: PDW

Жанр: Детективная фантастика

Серия:

isbn: 9788379644513

isbn:

СКАЧАТЬ w zadumie opuszkami palców po przedramieniu żołnierza, zagadnął niby z głupia frant:

      – To wy myślicie, że oni od niejedzenia mięsa tacy… gładcy?

      – No a jak! Zwierz ma futro, to i mężczyźnie rośnie futro! – zaśmiał się Ingvar. – A jak się nażre mokrej, wiotkiej trawy, to i potem takie efekty. Dobra, puść go, Torleif, bo się jego koleżkowie denerwują… No co, co? Co się żołądkujesz jeden z drugim? A poszli won!

      Żołnierze aż bujnęli się w tył, kiedy skoczył o krok naprzód, rozkładając szeroko ręce. Wypuszczony strażnik klapnął na ziemię, ale błyskawicznie zerwał się i wpadł pomiędzy towarzyszy, schował za ich tarczami.

      – Krzywulkę mu oddajcie, bo płakać będzie! – Ingvar z pogardą rzucił pięknej roboty szablę pod nogi żołdakom. – No dobra, bracia, pobawiliśmy się, pośmialiśmy. A teraz tak, jak jarl powiedział: spokojnie tu, i oczy dokoła głowy! Kto wie co tym podpalańcom do łba może strzelić…?

      Stanęli dumnie wyprostowani, tocząc wzrokiem ponad głowami żołnierzy. Gdzieś tam, w głębinie namiotu, ich jarl pospołu z panem Niketasem spotykali się z dowódcą armii oblegających.

      – Witajcie, drodzy przyjaciele. Rozsiądźcie się, przyjmijcie moją gościnę… Nalegam, siadajcie!

      Niketas podszedł ku Maslamie, skłonił się nisko, z szacunkiem. Objęli się za ramiona, trzykrotnie ucałowali w policzki, dotknęli czołami.

      Protospatharios obejrzał się na stojących u wejścia dwóch przybocznych, jego obojętna twarz dość wyraźnie mówiła: stoicie. Sam usiadł na miękkich poduszkach. Pozwolił, żeby służący ściągnął mu trzewiki i zaczął delikatną gąbką obmywać stopy.

      – Dziękujemy wam, panie, za to jakże ciepłe przyjęcie – powiedział przyjemnym dla ucha, miękkim, niemalże słodkim głosem. – Zawsze dobrze jest spotkać się w gronie przyjaciół, aby porozmawiać spokojnie o rzeczach, które wszyscy uważają za ważne.

      Maslama uśmiechnął się tak pięknie, że aż prawie szczerze.

      – Pewne rzeczy dla jednych są bardziej ważne, dla innych zaś mniej. Jednak przyjaciele zawsze znajdą nić porozumienia… Dlaczego jednak mój przyjaciel Zahred stoi, kiedy mógłby usiąść?

      Niketas sięgnął do misy, wziął zatopionego w miodzie daktyla.

      – Akolouthos Zahred jest tutaj jako mój człowiek.

      – Zatem twoi ludzie, Demetriosie, nie mogą być moimi przyjaciółmi?

      – Mogą być, kim chcą, dopóki nie koliduje to z ich obowiązkami.

      – No cóż, skoro tak… – Maslama rozłożył ręce. – Niech będzie i tak. Niech chociaż obmyją dłonie, napiją się czegoś!

      Skinął. Służący od razu podbiegli ku pancernym wojownikom, podali misę z wodą różaną oraz świeże, czyste płótno. Po chwili pojawił się obok nich też niewysoki, kuty stolik z mniejszą misą pełną przekąsek, stanął szklany dzban i dwa pucharki. Vermurd przełknął ślinę i spojrzał na Zahreda z ukosa, ale ten potrząsnął głową: nie.

      Protospatharios tymczasem nałożył do swej miski kilka niedużych kawałków obtoczonego w tłuczonych orzechach sera, wziął też polany oliwą placek. Maslama poprzestał na oliwkach z grubo tłuczonym pieprzem, które po kolei nabijał na rzeźbiony srebrny szpikulec.

      Waregowie stali nieruchomo przy wejściu i tylko Vermurdowi zaburczało przeciągle w brzuchu.

      – Jak zawsze, Maslamo, twoja gościna nie ma sobie równych. Zastanawiam się… – zaczął Niketas, ale gospodarz przerwał mu ruchem ręki, pokręcił głową z rozbawieniem.

      – To zabawne, mój przyjacielu, wiesz? Powiedziałeś coś bardzo, bardzo podobnego, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Było to jakoś rok temu, gdy uzgadnialiśmy ostatnie szczegóły wsparcia dla waszego, wraz z Artabazdesem i Kononem, przedsięwzięcia! Jak ciekawie plotą się losy, jak bardzo zmienia się świat…!

      – Rzeczywiście, od tamtej rozmowy okoliczności zmieniły się zasadniczo. – Niketas uśmiechnął się samymi ustami. – I nie tylko dla ciebie, Maslamo, zapewniam cię.

      – Na szczęście ludzie nie zmieniają się tak łatwo, mój przyjacielu. Człowiek honoru zawsze takim pozostanie, i dlatego cieszę się nie mniej niż rok temu, że mogę z tobą rozmawiać.

      – Zatem radość jest obopólna.

      – Jednak kłamca i krzywoprzysięzca też zawsze pozostanie sobą! – Głos Maslamy nagle stwardniał, zabrzmiała w nim stal. – Kto raz złamie dane słowo, ten nigdy nie zasługuje już, aby mu ufać.

      – Bóg uczy nas, aby wybaczać i ufać w miłosierdzie – odparował Niketas.

      – Allah naucza, że nie ma przewiny bez kary.

      – Zatem za niesłowność jednego człowieka mają płacić tysiące? Jak długo jeszcze ma trwać ta wojna, nim uznasz, że twój honor doczekał się satysfakcji? – A ty, Demetriosie? Na ile wyceniłbyś swoje słowo? Czy można zapłacić za nie, czy to krwią, czy złotem?

      – Nie przyszliśmy tu, aby toczyć dysputy o moralności.

      – Prawda. – Maslama pokiwał głową. – Jeśli jednak uważasz, że nie ma sensu, aby Miasto miało cierpieć przez dwulicowość Konona, to…

      – To?

      – To pomóż mi rozwiązać tę sytuację bez przelewu krwi i bez brzęku złota… przyjacielu.

      – Słucham twoich propozycji, Maslamo.

      Emir odchylił się na poduszkach, uniósł oczy ku sklepieniu namiotu. Przez chwilę jak gdyby zastanawiał się, szukał w głowie, co powiedzieć, a potem wyprostował się, nachylił ku rozmówcy.

      – Skoro wasz basileus nie słucha rozsądku, to należy go do tego zmusić. Otwieracie dla mnie podwoje Konstantynopola – powiedział twardo. – Wjeżdżam do Miasta przez Złotą Bramę, Konon przyjmuje mnie w swoim pałacu. Artabazdes oddaje mi Annę…

      – To niedorzeczne!

      – Oddaje mi Annę. Sam może odejść do klasztoru albo podciąć sobie żyły, to nie ma znaczenia! Albo też ja mogę ułatwić wszystkim sprawę i po prostu zarżnąć go jak psa. Wasz basileus uznaje mnie jako współrządzącego i swojego następcę.

      Niketas prychnął poirytowany, odstawił swój kubek.

      – Coś jeszcze, Maslamo? Czy masz poza tym jakieś życzenia, które możemy spełnić?

      – Tak, mój przyjacielu – uśmiechnął się emir. – Zdejmiecie złoty krzyż z dachu największej świątyni Konstantynopola, a ja wyślę go do Mekki, aby tam złożono go jako trofeum i dowód na to, że kolejne miasto ugięło się przed wiarą Proroka. Kiedy dokonacie tego wszystkiego, ja rozkażę moim wojownikom odstąpić spod Miasta w СКАЧАТЬ