Название: Zmierzch bogów
Автор: Michał Gołkowski
Издательство: PDW
Жанр: Детективная фантастика
isbn: 9788379644513
isbn:
– Akolouthos Zahred… – zaczął Niketas, ale Maslama uciszył go gestem.
– Nalegam. Moim stanowczym życzeniem jest, aby w imieniu Konstantynopola to właśnie mój przyjaciel Zahred prowadził rozmowy. I aby pokazać moją dobrą wolę, zgodzę się na powrót do poprzedniej wysokości okupu: trzy tysiące funtów.
Niketas spuścił głowę, przez chwilę myślał.
– Zgoda – powiedział w końcu.
– Widzisz, Zahredzie? Półtora tysiąca funtów złota, tyle jesteś wart dla Konstantynopola! – Maslama klasnął. – Siadaj, siadaj teraz ty tutaj, a mój przyjaciel Niketas niech poczeka na zewnątrz.
Protospatharios spąsowiał, zacisnął usta. Wstał, ze wzrokiem wbitym w ziemię minął Zahreda, wyszedł z namiotu. Zahred spojrzał mu w ślad, potem przeniósł wzrok na gospodarza.
– Nie powinieneś go tak obrażać, Maslamo – westchnął, odwiązując troki i ściągając hełm.
Emir rozłożył ręce, wydął policzki.
– Nie powinni byli mnie oszukiwać. Jest wiele rzeczy, które wolelibyśmy, aby się nie stały, a mimo to doszło do nich. Co proponujesz, mój przyjacielu?
– Nie znam oficjalnej linii negocjacyjnej.
– Co zatem mógłbyś zaproponować?
– Okup, jeśli basileus naprawdę gotów jest zapłacić tak horrendalną sumę. Trzy tysiące funtów, powiadasz?
– Dwa i pół.
– Szybko zmieniasz zdanie.
– Teraz ty poczyń ustępstwo dla mnie, mój przyjacielu. Jak myślisz, na ile Miasto jest gotowe?
Zahred zastanowił się, sięgnął po kawałek polanego złocistą oliwą placka.
– Nie uznają cię jako współwładcy.
– Och, naturalnie, że nie. Nawet na to nie liczyłem.
– Pozycja negocjacyjna?
– Warto było spróbować. Natomiast będę obstawał przy tym, aby Konon… to jest basileus Leon – emir uśmiechnął się kwaśno – dał mi kogoś ze swojej rodziny jako zakładnika. To dwulicowy człowiek, który jedną ręką potrafi dać, a drugą zabrać. Nie ufam mu już.
– Co zatem wchodziło w zakres waszych oryginalnych ustaleń?
Maslama upił łyk wody.
– A więc Demetrios ci powiedział. Jestem zaskoczony, prawdę powiedziawszy.
– Lubię jasne sytuacje.
– Terytoria sporne w Azji Mniejszej. Pomoc floty cesarstwa w naszych przedsięwzięciach, między innymi w transporcie żołnierzy na zachód. Konstantynopol, Zahredzie, to może i perła w koronie, ale wyłącznie perła, nic więcej. W tej chwili należy do nas bez mała cała Afryka, niedługo będziemy rządzić za Skałami Tarikowymi, na ziemiach, które kiedyś nazywano Iberią, a które teraz noszą miano Al-Andalus. Nasze wojska wchodzą do Transoksanii, sięgają już ku dalekim Indiom. To my, a nie oni, jesteśmy nowym Rzymem.
– Skąd zatem takie zacięcie, aby zdobyć Miasto? Zostawcie je w spokoju, skoro znaczy tak mało.
– Ziarnko do ziarnka, mój przyjacielu. Konstantynopol to brama do całej Europy. Jeśli basileus nie będzie się nam sprzeciwiać, to po prostu ominiemy jego ziemie i zaniesiemy naszą flagę dalej.
– Podbój kontynentu.
– Świata – powiedział poważnie Maslama. – Słowo „islam” oznacza „poddanie się woli Proroka”, przyjacielu. Nie ma stanu połowicznego poddania, nie można być wiernym jednocześnie dwóm panom.
– To szeroko zakrojony plan. Będziecie potrzebować dobrych wojowników.
– Najlepszych – uśmiechnął się emir. – Takich jak ty i twoi ludzie.
– Nie zdradzę Niketasa.
– Zdrada! – prychnął Maslama. – Cóż za paskudne słowo. Kiedy osiągniemy porozumienie, sam zmuszę go, aby zwolnił cię ze służby. Pomożesz mi, przyjacielu? Wynegocjujesz warunki, które pomogą nam obydwu?
Zahred zastanowił się, skinął głową.
– Zrobię, co w mojej mocy. Ale teraz musimy wrócić do Miasta… Mam nadzieję, że protospatharios nie każe skrócić mnie o głowę.
– Niketas to zbyt dobry człowiek – machnął ręką Maslama. – Opowiesz mu, że robisz to dla dobra Konstantynopola, i jeszcze ci przyklaśnie. Każdy, mój przyjacielu, ma sznurki, za które można pociągnąć.
– To prawda, każdy. A zatem… do rychłego zobaczenia, mój przyjacielu.
Wstali, objęli się, ucałowali. Maslama skinął Zahredowi, ten pokazał drugiemu z wojowników, twardo stojącemu przy drzwiach: wychodzimy!
Niketas czekał już przy swoim wierzchowcu. Jak tylko zobaczył, że Zahred wyłania się z namiotu, wskoczył na siodło i nie czekając, pokłusował ku bramie. Waregowie popatrzyli na jarla, część podrapała się po głowach: co tam się stało…?
– Naprzód – rzucił komendę Zahred.
Wyszli za bramę, biegnąc truchtem, dogonili w końcu jadącego samotnie ku Miastu protospathariosa. Rozwinęli się w dwie kolumny, ustawili po obydwu stronach wierzchowca.
Zahred obejrzał się ku obozowi, ocenił odległość: czy widać ich stąd wyraźnie, czy już nie…?
– To było ryzykowne, panie Zahredzie – odezwał się Niketas, zerkając na idącego przy strzemieniu dowódcę przybocznych.
– Zgadza się, wasza najłaskawsza światłość.
– Uwierzył?
– Trudno mi ocenić – cmoknął Zahred. – To wytrawny gracz, a jego motywy są nawet dla mnie niejasne… Ale wydaje mi się, że na tyle, na ile jest nam to potrzebne: tak.
– Na czym stanęło?
– Dwa i pół tysiąca funtów.
Niketas parsknął rozbawiony.
– Jeśli twoja rada, Zahredzie, okaże się chybiona i tylko go rozwścieczymy…
– To chociaż będziemy wiedzieli, na czym stoimy. Brak alternatywy to świetna motywacja, a zdaje mi się, że Maslama rozumuje podobnie.
– Wszystko w rękach Bożych. – Protospatharios wzniósł oczy ku niebu, przeżegnał się.
Zahred СКАЧАТЬ