Zmierzch bogów. Michał Gołkowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zmierzch bogów - Michał Gołkowski страница 10

Название: Zmierzch bogów

Автор: Michał Gołkowski

Издательство: PDW

Жанр: Детективная фантастика

Серия:

isbn: 9788379644513

isbn:

СКАЧАТЬ zapomniał, zdaje się, o swoich przybocznych. Mamy obradować w asyście zbrojnych? Czy może to forma nacisku wywierana na nas przez waszą najłaskawszą światłość?

      Niketas uśmiechnął się samymi ustami, przeniósł wzrok na pytającego.

      – Wielce szanowny i prawy pan Stavrakios słusznie zapytuje, dlaczego moi ludzie nie opuszczają nas na czas trwania obrad. Otóż odpowiadam wam, panie: jeszcze edykty cesarza Justyniana głoszą, że na czas wojny najwyżsi urzędnicy mają prawo przebywać w pobliżu teatru działań pod zbrojną eskortą, niezależnie od okoliczności. A teraz, jak zapewne się zorientowaliście, działania te rozgrywają się pod samymi murami Miasta! Otóż, dlaczego moi ludzie pozostają przy mnie.

      – I dlatego nie ma między nami despotesa Artabazdesa? Czy edykty Justyniana przewidują też, że protospatharios ma trzymać w Mieście pełnię władzy? – odezwał się pan Rhangabes.

      – Wielce szanowny pan Rhangabes pyta o nieobecność despotesa Artabazdesa. Otóż mój druh i przyjaciel despotes Artabazdes jest w tej chwili na prywatnej audiencji u basileusa Leona – bez mrugnięcia okiem odpowiedział Niketas. – Otrzymałem jednak z kancelarii basileusa dokładne wytyczne, na podstawie których przedyskutujemy teraz i przygotujemy stanowisko.

      Ludzie poruszyli się zaniepokojeni, popatrzyli po sobie niepewnie.

      – Jakie stanowisko? – zapytał któryś z dostojników.

      – Stanowisko, które zostanie przedstawione emirowi Maslamie podczas negocjacji.

      – Negocjacje! – wybuchnął Stavrakios. – Negocjacje z Antychrystem! Teraz, kiedy nasi ludzie walczą i giną na murach, chcemy rozmawiać? A co powiemy rodzinom poległych? Żonom, matkom, córkom i synom naszych żołnierzy?!

      – Nie wątpię, że wielce szanowny i prawy pan Stavrakios zdoła zmusić swe złote usta, aby znalazły właściwe słowa na taką okazję. Jednocześnie ufam, że pan Stavrakios wybaczy, że nie wyręczę go w tym obowiązku, sam bywając na tych murach podczas każdego szturmu! – z naciskiem powiedział Niketas. – Zarówno ja, jak i moi ludzie jesteśmy tam za każdym razem, czego nie można powiedzieć, z całym szacunkiem, o większości tutaj obecnych!

      Dygnitarze zawołali głośno, wznosząc ręce: hańba! Wstyd! Jak to tak być może, że protospatharios wyrzuca im, że wypełniają swoje obowiązki!? Pan Rhangabes poderwał się, zaczął gardłować coś gniewnie, ale jego głos utonął w ogólnej wrzawie.

      – Panowie! – Niketas podniósł dłoń. – Panowie!! Proszę was o powściągnięcie emocji! Zgromadziliśmy się tutaj, aby uzgodnić stanowisko, które…

      Ale nikt go nie słuchał. Ludzie poderwali się, zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego, zagłuszając się nawzajem, wygrażając i machając rękoma.

      Niketas obejrzał się przez ramię, wymienił z Zahredem spojrzenia.

      – Są przerażeni.

      – Sam widziałem, że się boją – prychnął Niketas, sięgając po puchar z winem. Podniósł go, ale zauważył, że naczynie drży wraz z jego ręką. Ze złością odstawił je na bok. – Boją się, ale przecież…

      Zahred pokręcił głową.

      – Są przerażeni, a nie boją się. To zasadnicza różnica, Demetriosie.

      Protospatharios osunął się nieco niżej na ławce, oparł głowę o krawędź basenu.

      – Wyjaśnij – poprosił, przymykając oczy.

      Zahred obejrzał się na stojącego pod ścianą sługę, odprawił go gestem. Nabrał wody, ochlapał twarz, z przyjemnością przeciągnął dłońmi po mokrych włosach.

      Łaźnie w pałacu Niketasa stały się zwyczajowym już miejscem jego rozmów z pryncypałem. Tutaj, w najdalszym z basenów, gdzie światło wpadało tylko przez trzy wąskie okienka, ryzyko, że ktoś ich podsłucha, było minimalne. Na wszelki wypadek pod ścianą na zewnątrz zawsze stało jeszcze trzech ludzi, pilnujących, aby nikt niepowołany nie zabłąkał się w pobliże.

      Oznaczało to też, że mieli tylko jedno wyjście, i w razie czego pozbawieni byli zapasowej drogi ucieczki – więc Zahred zawsze zabierał ze sobą broń, jakkolwiek pan Niketas patrzył na to krzywo.

      – Część z nich już teraz w swoich głowach jest przekonana, że Miasto zostało zdobyte – powiedział Zahred. – Zachowują się, jak gdyby negocjacje miały dotyczyć nie warunków pokoju, ale poddania się.

      – Nie wierzą w zwycięstwo?

      – Gorzej: są przekonani o przegranej. Samo to, że Miasto zostało oblężone, jest dla nich synonimem klęski.

      – Dokładnie na to musiał liczyć Maslama – mruknął Niketas, nie otwierając oczu. – Że wystarczy pomachać nam przed twarzą żelazem, a otworzymy przed nim bramy.

      – Myślę, że nadal właśnie na to liczy. Czy basileus naprawdę gotów był dać mu okup?

      Protospatharios uchylił jedno oko, pokręcił głową.

      – Nie pytaj mnie, Zahredzie, o prawdziwe motywy czynów basileusa Leona.

      – Zapytam więc inaczej: czy człowiek raz przekupiony nie wróci wkrótce po więcej?

      – Ty byś tak na jego miejscu zrobił?

      Zahred uśmiechnął się do wspomnień.

      – Najpierw, po kilku próbnych szturmach dla zmiękczenia przeciwnika, zażądałbym zakładników jako gwarancji do negocjacji. Zważywszy na rozmiar Miasta, trzystu… pięciuset potomków najznamienitszych rodów. W miarę możliwości tych, których przedstawiciele byliby członkami delegacji zasiadającej do stołu.

      Niketas otworzył drugie oko, poprawił się z zaciekawieniem.

      – Mów dalej.

      – W pierwszej rundzie negocjacji postarałbym się, aby Miasto wydało mi machiny miotające z murów, w zamian za co odprawiłbym część floty. Następnie przypuściłbym jeszcze jeden szturm, po którym rozpocząłbym kolejne rozmowy… Tym razem stawiając twarde warunki: Konstantynopol opuszcza łańcuch na wejściu do portu. Poza tym wydaje wszystkie łuki i strzały z magazynów. W zamian za to zakładnicy wracają do rodzin.

      – A w końcu?

      – W końcu, mając machiny i broń miotającą, zażądałbym wydania całego uzbrojenia z Miasta i okupu od każdego domostwa.

      – Ludzie nigdy by się na to nie zgodzili!

      – Zgodziliby się z zaskakującą ufnością, gdybym w końcu obniżył żądania okupu do jednej czwartej, a nadal żądał broni. Każdy z łatwością oddaje to, co nie należy do niego – uśmiechnął się Zahred.

      – I co, wycofałbyś się?

      – W żadnym razie. Podprowadziłbym flotę z powrotem pod Miasto i zażądał, żeby teraz bezbronni ludzie СКАЧАТЬ