Zmierzch bogów. Michał Gołkowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zmierzch bogów - Michał Gołkowski страница 6

Название: Zmierzch bogów

Автор: Michał Gołkowski

Издательство: PDW

Жанр: Детективная фантастика

Серия:

isbn: 9788379644513

isbn:

СКАЧАТЬ najbardziej…

      Odrzuciła głowę w tył i krzyknęła głośno, zwinęła się w paroksyzmie bólu i rozkoszy, potem zgięła wpół, drżąc spazmatycznie, aż w końcu opadła na łóżko.

      – Dość!… – jęknęła, zasłaniając twarz i odpychając go od siebie.

      Odsunął się, ułożył przy niej, ona zwinęła się w kłębek plecami do niego, wciąż drżąc niekontrolowanie. Chciał jej dotknąć, dłoń na moment zawisła w powietrzu… Zabrał ją jednak.

      Już miał się odsunąć, ale Mira wyciągnęła swoją rękę w tył, położyła mu na biodrze.

      – Nie odchodź. Potrzebuję cię blisko – wyszeptała.

      Przysunął się najbliżej jak mógł, otulił ją swoim ciałem. Nadal drżała, ale czuł, że uspokaja się, zaczyna rozluźniać.

      Ułożyła głowę na jego ramieniu, przyciągnęła drugą rękę, docisnęła mocno do piersi.

      Jej oddech zaczął się wyrównywać i wtedy wkradł się w niego dziwny, drgający rytm.

      – Mira, ty płaczesz? – Nachylił się nad nią.

      – Nie. – Potrząsnęła głową, łykając łzy.

      – Mira, dlaczego…

      – To ze szczęścia. Naprawdę.

      Zamrugał, delikatnie wysupłał rękę z jej objęć i ostrożnie otarł łzy.

      – Nie kłam.

      Obróciła się do niego, zarzuciła mu ramiona na szyję i wtuliła się mocno.

      – Chciałam mieć twoje dzieci – zdołała wydusić przez ściśnięte gardło. – Mieć z tobą dom, rodzinę… Rozumiesz?

      – Mira, to…

      – I teraz nawet tego nie będzie! Nie będzie, bo twoi durni bogowie, bo ten lekarz, to, co on mówi, że…

      Głos jej się załamał, załkała znowu, wczepiając się w niego desperacko rękoma, jakby chciała uciec przed nieodłącznie towarzyszącym jej od dwóch miesięcy bólem.

      Zaczęli znów być ze sobą, mimo że on uważał, że to stanowczo za wcześnie. Jednak ona udawała. Chcę cię, pragnę cię, powtarzała. Tak jak kobieta mężczyzny.

      Udawała i robiła to dobrze. On jednak i tak widział, jak krzywi się i czasami zgina wpół, gdy wydaje jej się, że nikt nie patrzy. Na zewnątrz nadal była taka sama – wesoła, radosna, zawsze gotowa do wypitki i przepychanek czy to słownych, czy jakichkolwiek innych. Ale teraz, kiedy nie miała się za czym ukryć…

      Na wpół zagojona, różowo-fioletowa blizna na podbrzuszu była dla niej zarówno przedmiotem wstydu, jak i obiektem fascynacji. Nie pozwalała mu jej dotykać, ale czasami w miłosnym uniesieniu chwytała go za włosy i zmuszała, żeby przejechał po niej ustami. Wtedy drżała i wyginała się, a on nie wiedział – czy to był bardziej ból, czy bardziej rozkosz…?

      Podobnie było dziś. I za każdym razem od pewnego czasu, gdy Mira w zasadzie zmuszała go, żeby był z nią – do końca.

      – Mira – szepnął, całując ją w policzek. – Mira, posłuchaj mnie. Nic się nie zmieniło, słyszysz? Jesteś taka sama, jak byłaś. I ja… ja kocham cię tak samo. A może nawet bardziej.

      Drgnęła, odsunęła się od niego. Spojrzała uważnie, bystro. Pociągnęła nosem.

      – Nigdy mi tego nie mówiłeś – powiedziała z wyraźnym wyrzutem.

      – Nie. – Potrząsnął głową rozbawiony. – A nie wiedziałaś?

      – Wiedziałam, ale… ale nie mówiłeś!

      – I co, zmieniło się coś?

      Zastanowiła się.

      – Nie.

      – No widzisz. I nic się nie zmienia, rozumiesz? Nic. I nie zmieni.

      – Ale ja chciałam… – Jej broda znów zadrgała, usta wygięły się w podkówkę.

      Położył jej palec na wargach, uśmiechnął się.

      – Ja też wiele rzeczy chciałem, Mira. Wiele, wiele razy. A mimo to teraz, tutaj, przy tobie… jestem prawie szczęśliwy.

      – Prawie? – Mira zmarszczyła brwi, jej oczy błysnęły. – Prawie, patrzcie go! To ja tutaj… A on mi…!

      – Mira, to nie tak – ze śmiechem spróbował wyjaśnić Zahred, ale ona już odsunęła się, okręciła i usiadła tyłem do niego, zakładając ręce gestem obrazy. – Dla mnie to „prawie” to i tak jest… to jest więcej, niż kiedykolwiek pamiętam. Zrozum to, kobieto!

      – Prawie! Prawie, słyszycie go?! Czyli jeszcze czegoś ci brakuje!

      – …tak.

      – No więc? To może mi powiesz, co takiego jeszcze jest, co powinnam ci…

      – Twój uśmiech.

      Zamarła. Obróciła się do niego powoli, jej oczy zalśniły zbierającymi się łzami. Zmusiła się do uśmiechu, mimo że wyszedł w najlepszym razie krzywy i cokolwiek nieszczery, bardziej podobny do grymasu.

      – Zahred, ja… ja…

      – Wiem. – Wyciągnął do niej rękę, a kiedy podała mu dłoń, przyciągnął ją i przytulił. – Wiem. Ale jesteśmy w tym razem, Mira. I razem damy sobie radę.

      Wciągnęła głęboko powietrze, pokiwała głową. Odsunęła się, spojrzała na niego poważnie.

      – Zahred… Ja też coś chcę.

      – Mów.

      – Jeszcze raz.

      Przez chwilę szukał w jej twarzy śladu fałszu, wewnętrznego przymusu… Przecież widział, wiedział, że musiało ją boleć.

      A mimo to – mimo to rozciągnął twarz w uśmiechu, skinął głową i przyciągnął Mirę ku sobie.

      Emir Maslama patrzył na mury Konstantynopola, zalane ostatnimi promieniami zachodzącego słońca.

      Na stoliku przed nim leżały zapisane równiutkimi, drobnymi znaczkami pisma kancelistów: podczas dzisiejszego ataku zużyto tyle a tyle strzał, wypuszczonych ku pozycjom przeciwnika. Na zbudowanie wież oblężniczych i osłon poszło tyle a tyle drewna, którego jeszcze tyle pozostało w zapasie. Wykorzystano też wodę… smołę… tarcze… Zużytkowano tyle a tyle zasobów, zapasów, aktywów.

      Ludzi.

      Emir przetarł twarz, zaczerpnął powietrza i wypuścił powoli, СКАЧАТЬ