Название: TysiÄ…c WspaniaÅ‚ych SÅ‚oÅ„c
Автор: Халед ХоÑÑейни
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современная зарубежная литература
isbn: 978-83-8125-924-8
isbn:
– Chastegar. Kandydata. Ma na imię Raszid – ciągnęła Chadidża. – Jest przyjacielem znajomego, z którym twój ojciec prowadzi interesy. Jest Pasztunem. Pochodzi z Kandaharu, ale mieszka w Kabulu, w dzielnicy Deh-Mazang, w dwupiętrowym domu, którego jest właścicielem.
Afsun potakiwała, a potem dodała:
– I mówi farsi, tak jak my, jak ty, więc nie będziesz musiała uczyć się paszto.
Mariam czuła, że coś ściska ją w piersiach. Pokój kołysał się do góry i na dół, a podłoga pod jej stopami falowała.
– Jest szewcem – teraz zabrała głos Chadidża. – Ale nie jakimś zwykłym ulicznym muczi, nie. Ma własny sklep i jest jednym z najbardziej wziętych szewców w Kabulu. Robi buty dla dyplomatów, członków rodziny prezydenta, dla tego typu osób. Więc widzisz, że nie będzie miał kłopotu z utrzymaniem ciebie.
Mariam wbiła wzrok w Dżalila, serce waliło jej w piersiach.
– Czy to prawda? Czy ona mówi prawdę?
Ale Dżalil nie patrzył na nią. Zagryzał dolną wargę i wpatrywał się w dzban.
– Co prawda jest od ciebie trochę starszy – wtrąciła Afsun. – Ale nie może mieć więcej niż… czterdzieści lat. Góra czterdzieści pięć. Prawda, Narges?
– Tak. Ale widywałam dziewięcioletnie dziewczynki wydawane za mąż za mężczyzn dwadzieścia lat starszych od twojego kandydata, Mariam. Wszystkie widziałyśmy. Ile ty masz lat? Piętnaście? To dobry wiek, odpowiedni do zamążpójścia. – Rozległo się entuzjastyczne potakiwanie. Uwagi Mariam nie umknął fakt, że ani słowem nie wspomniano o jej przyrodnich siostrach, Saide i Nahid, które były w jej wieku i uczyły się w szkole Mehri w Heracie, a potem zamierzały dostać się na uniwersytet w Kabulu. Piętnaście lat to najwyraźniej nie był dla nich obu odpowiedni do zamążpójścia wiek.
– Co więcej – mówiła Narges – on również przeżył stratę bliskich. Dowiedzieliśmy się, że jego żona zmarła dziesięć lat temu podczas porodu. A potem, trzy lata temu, jego syn utonął w jeziorze.
– Tak, to bardzo smutne. Przez ostatnie kilka lat szukał żony, ale nie znalazł nikogo odpowiedniego.
– Nie chcę – zaprotestowała Mariam i spojrzała na Dżalila. – Nie chcę tego. Nie zmuszaj mnie. – Nienawidziła płaczliwego, błagalnego tonu swojego głosu, ale nic nie mogła na to poradzić.
– Bądź rozsądna, Mariam – powiedziała jedna z żon.
Mariam straciła orientację, która z nich teraz mówi. Wpatrywała się uporczywie w Dżalila, czekając, aż on przemówi i powie, że to wszystko jest nieprawdą.
– Nie możesz spędzić reszty życia w tym domu.
– Nie chcesz mieć własnej rodziny?
– Tak. Domu, własnych dzieci?
– Musisz żyć dalej.
– To prawda, że byłoby lepiej, gdybyś wyszła za Tadżyka, za kogoś stąd, ale Raszid jest zdrowy i jest tobą zainteresowany. Ma dom i pracę. A naprawdę tylko to się liczy, prawda? No i Kabul jest pięknym, ekscytującym miastem. Równie dobra okazja może ci się już więcej nie zdarzyć.
Mariam skierowała swoją uwagę na żony.
– Zamieszkam z mułłą Faizullahem – oświadczył. – On mnie weźmie do siebie. Wiem, że mnie weźmie.
– To nie jest dobry pomysł – odparła Chadidża. – Jest stary i jest tak… – Szukała właściwego słowa, ale Mariam wiedziała, że naprawdę chciała powiedzieć: „Jest tak blisko”. Zrozumiała, co zamierzały zrobić. „Równie dobra okazja może ci się już więcej nie zdarzyć”. Ani im. Jej narodziny przyniosły im hańbę, a teraz miały szansę zatrzeć raz a dobrze wszelkie ślady po skandalicznym wybryku ich męża. Odsyłano ją, ponieważ była chodzącym, żywym wcieleniem ich wstydu.
– Jest tak stary i słaby – powiedziała wreszcie Chadidża. – I co się z tobą stanie, kiedy go zabraknie? Staniesz się ciężarem dla jego rodziny.
Tak jak teraz jesteś ciężarem dla nas. Mariam niemal widziała, jak niewypowiedziane słowa płyną z ust Chadidżi niczym para w zimny dzień.
Mariam wyobraziła sobie siebie w Kabulu, wielkim, obcym, zatłoczonym mieście, które, jak oznajmił jej kiedyś Dżalil, znajduje się jakieś sześćset pięćdziesiąt kilometrów na wschód od Heratu. Sześćset pięćdziesiąt kilometrów. Jak dotąd nie dotarła dalej niż do Heratu, a był to tylko dwukilometrowy spacer, wtedy, do domu Dżalila. Wyobraziła sobie siebie mieszkającą tam, w Kabulu, na drugim końcu niewyobrażalnie długiej drogi, w domu obcego człowieka, gdzie będzie musiała podporządkować się jego humorom i żądaniom. Będzie musiała sprzątać po tym mężczyźnie, Raszidzie, gotować dla niego, prać jego ubrania. I będą też inne obowiązki – Nana powiedziała jej kiedyś, co mężczyźni robią swoim żonom. To właśnie myśl o tych intymnych chwilach, które Mariam wyobrażała sobie jako akty perwersji, sprawiła, że ogarnęła ją panika i cała oblała się potem.
Znów zwróciła się do Dżalila:
– Powiedz im. Powiedz im, że nie pozwolisz im na to, nie pozwolisz, by mi to zrobiły.
– Prawdę mówiąc, twój ojciec już dał Raszidowi odpowiedź – powiedziała Afsun. – Raszid jest tutaj, w Heracie. Przejechał całą drogę z Kabulu. Nekoh odbędzie się jutro rano, a potem o dwunastej odjeżdża autobus do Kabulu.
– Powiedz im! – krzyknęła Mariam.
Kobiety zamilkły. Mariam zauważyła, że teraz one również go obserwują. Czekały. W pokoju zapadła cisza. Dżalil bawił się ślubną obrączką ze zranioną, bezradną miną. Z serwantki dobiegało tykanie zegara.
– Dżalil dżun? – powiedziała wreszcie jedna z kobiet.
Dżalil powoli podniósł wzrok, popatrzył Mariam w oczy, zawahał się przez chwilę, a potem znów spuścił wzrok. Otworzył usta, ale wydobyło się z nich jedynie pojedyncze, pełne bólu westchnienie.
– Powiedz coś – poprosiła Mariam.
I wtedy Dżalil odezwał się wątłym, słabym głosem, jakby to jemu działa się krzywda.
– Do diabła, Mariam, nie rób mi tego – powiedział.
I wtedy Mariam poczuła, że napięcie panujące w pokoju znika.
Kiedy żony Dżalila rozpoczęły – bardziej dziarsko – kolejną rundę zapewnień, Mariam wbiła wzrok w blat stołu. Kątem oka widziała połyskujące nogi stołu, zaokrąglone krawędzie, lśniący ciemnobrązowy blat. Zauważyła, że przy każdym jej oddechu blat pokrywa się parą, a ona sama znika ze stołu swojego ojca.
Afsun odprowadziła ją do pokoju na piętrze. A kiedy zamknęła za sobą drzwi, Mariam usłyszała trzask klucza przekręcanego w zamku.