Żydzi. Piotr Zychowicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Żydzi - Piotr Zychowicz страница 20

Название: Żydzi

Автор: Piotr Zychowicz

Издательство: PDW

Жанр: Историческая литература

Серия: Historia

isbn: 9788380627246

isbn:

СКАЧАТЬ się w oddziale dyspozycyjnym „Radosława” w grupie „Północ” i naszym pierwszym zadaniem było zdobycie Umschlagplatzu i szkoły na Stawkach, czyli miejsca, z którego wysłano mnie do obozu. W sierpniu 1944 roku były tam wielkie magazyny żywnościowe i mundurowe. Esesmani, którzy bronili obiektu, stawiali zacięty opór. To były ciężkie walki. Wreszcie udało się zdobyć szkołę. Oprócz wielkich zdobyczy wojennych znaleźliśmy też około pięćdziesięciu węgierskich Żydów, których oczywiście natychmiast uwolniliśmy. Gdy nas zobaczyli, wybuchła wielka radość. Część z nich do nas dołączyła i pełniła różne funkcje pomocnicze. Był jednak problem z komunikacją. Tak jak powiedziałem, oni byli z Węgier i nie bardzo potrafiliśmy się z nimi porozumieć.

      Zostaliście w szkole?

      Nie, następnego dnia jako oddział dyspozycyjny „Radosława” przemaszerowaliśmy na Wolę, w rejon ulic Żytnia–Okopowa, gdzie zainstalowaliśmy się w narożnej kamienicy. Obok nas walczył batalion „Zośka”. Potem biłem się na gruzach getta, gdzie odpieraliśmy niemieckie ataki. 10 sierpnia podczas walk na Okopowej, naprzeciwko Cmentarza Ewangelickiego, zostałem ranny. Pocisk moździerzowy zdruzgotał mi nogę, jego odłamki utkwiły w płucach. To był dla mnie koniec powstania. Trafiłem do powstańczego szpitala w podziemiach kamienicy na Starym Mieście.

      Miał pan operację?

      Tak. Całe szczęście udało się uratować nogę, ale warunki były kiepskie i w moim ciele zostało kilka odłamków poniżej płuc. W Tel Awiwie przechodzę teraz co roku rutynowe badania lekarskie. Gdy lekarze widzą te odłamki na zdjęciach rentgenowskich, są przerażeni! W pierwszej chwili sądzą, że to nowotwór. Gdy mówię, że byłem ranny w powstaniu warszawskim, są zdziwieni.

      Część weteranów powstania po latach krytycznie ocenia decyzję o jego rozpoczęciu.

      Ja tak uważałem już w 1944 roku! Z góry wiedzieliśmy, że to nie ma sensu. Mówił tak choćby mój dowódca z oddziału, „Stasinek” Sosabowski, syn generała Stanisława Sosabowskiego. To przecież było wariactwo. Już wtedy wiedzieliśmy, że na ziemiach wschodnich Sowieci aresztują i mordują żołnierzy AK biorących udział w akcji „Burza”. Uważaliśmy więc, że nawet jeśli powstanie się uda, to wszystkich nas zamkną i wywiozą do łagrów. Józef Rybicki mówił, że trzeba zejść jeszcze głębiej do podziemia i spokojnie czekać na sowiecką okupację. Katastrofa, jaką wywołało powstanie, przeszła nasze najgorsze przewidywania. Sześćdziesiąt trzy dni walk zamiast pięciu–sześciu, jak zakładano. Kompletne zniszczenie stolicy Polski, 200 tysięcy zabitych cywilów. Koszmarny błąd.

      Co pan robił po powstaniu?

      Wróciłem do Łodzi, pod okupację sowiecką. Dla mnie to był już drugi raz, bo lata 1939–1941 spędziliśmy z rodziną we Lwowie. Niektórzy koledzy, którzy nie znali bolszewików, mieli rozmaite złudzenia, ale ja doskonale wiedziałem, czego się można po nich spodziewać. Dlatego wstąpiłem do antykomunistycznej podziemnej organizacji „NIE”. Wkrótce przedostałem się na Zachód, gdzie wstąpiłem do armii Andersa.

      Tam poinformował pan generała Sosabowskiego o losie jego syna.

      Tak, „Stasinek” podczas powstania został ciężko ranny. Tracił wzrok, a w Polsce nie było najmniejszych szans na operację. To ja poinformowałem o tym jego ojca. I to ja – zgodnie z planem generała – miałem wyciągnąć „Stasinka” z okupowanego przez Sowietów kraju. Pojechaliśmy razem do Monachium, gdzie była placówka polskiego wywiadu. Stamtąd miałem pojechać do Polski jeepem UNRRA i go wywieźć na Zachód. Ale ludzie z wywiadu postawili weto. Powiedzieli, że zostanę od razu zdemaskowany i zastrzelony jako szpieg. Całe szczęście w tym czasie Sosabowski poprzez Ministerstwo Obrony Wielkiej Brytanii czynił inne starania i udało się wydostać „Stasinka” brytyjskim samolotem.

      II wojna światowa nie oznaczała dla pana końca wojowania. Wyjechał pan do Izraela, gdzie walczył w wojnach toczonych przez to państwo. Przydało się doświadczenie zdobyte w polskim wojsku?

      Bardzo. Może nie tyle w AK, bo jako żołnierz Armii Krajowej walczyłem w mieście, a w Izraelu miałem do czynienia z klasyczną walką liniową. Niesamowicie przydało się jednak przeszkolenie, jakie przeszedłem w II Korpusie. Gdy już porównujemy obie sprawy, powstanie warszawskie było znacznie trudniejszą kampanią niż wojna o niepodległość Izraela w 1948 roku. Arabowie byli znacznie gorszymi żołnierzami niż Niemcy.

      STANISŁAW ARONSON „RYSIEK” (rocznik 1925) jest byłym żołnierzem Armii Krajowej i Izraelskich Sił Obronnych. W 2007 roku został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W Polsce ukazały się jego wspomnienia (napisane razem z Patrycją Bukalską) Rysiek z Kedywu.

      Źródło: „Rzeczpospolita”, 11 czerwca 2009

      10

      Zakłamana historia powstania w getcie

      Rozmowa z MOSZE ARENSEM, byłym ministrem spraw zagranicznych Izraela, autorem książki Flagi nad gettem. Rzecz o powstaniu w getcie warszawskim

      Zawsze mówiono mi, że powstanie w getcie warszawskim było dziełem lewicowej Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB).

      Mnie też. I właśnie dlatego postanowiłem napisać książkę, która przypomni światu o zapomnianych prawicowych bohaterach zrywu sprzed siedemdziesięciu lat. Czyli bojownikach Żydowskiego Związku Wojskowego (ŻZW). Niestety, ich udział w powstaniu był przez kilkadziesiąt lat rozmyślnie wymazywany z historii przez ich przeciwników politycznych. Myślę jednak, że nadszedł wreszcie czas, aby przywrócić tym dzielnym ludziom należne im miejsce.

      Kto chciał, żeby o nich zapomniano?

      Zacznijmy od tego, że o epopei ŻZW nie miał kto opowiedzieć. Paweł Frenkel i inni dowódcy organizacji zginęli podczas powstania lub zaraz po nim. W wypadku ŻOB było zupełnie inaczej. Choć Mordechaj Anielewicz zginął w bunkrze przy Miłej 18, to dwóch innych przywódców organizacji przeżyło – jego zastępca Antek Cukierman oraz Cywia Lubetkin. Bojowniczka, która później została jego żoną. To oni opowiedzieli światu historię powstania.

      I pominęli w niej rolę nie lubianych prawicowców.

      Oczywiście. Ich opowieść była całkowicie jednostronna. Wyolbrzymiali rolę ŻOB i pomniejszali rolę ŻZW. Gdy Cukierman już mówił o związku, to lekceważąco. Jako o mało ważnej, podrzędnej grupce, która podczas walk nie odegrała większej roli. Cukierman i Lubetkin byli członkami młodzieżowej organizacji syjonistów socjalistów Dror. Anielewicz był zaś członkiem Ha-Szomer Ha-Cair, również grupy mocno lewicowej. Podobnej proweniencji była większość innych dowódców i członków ŻOB. Organizacja uważała, że reprezentuje żydowski proletariat. Nie przez przypadek utrzymywała kontakty z prosowiecką AL. Jeden z dowódców grupy był zresztą otwartym komunistą.

      A ŻZW?

      To była zdecydowana prawica. Przywódcy związku przed wojną działali w Bejtarze, młodzieżówce syjonistów rewizjonistów Włodzimierza Żabotyńskiego. Do organizacji tej należał między innymi Frenkel, który nawet zaciągnął się do podziemnej prawicowej formacji Irgun walczącej wówczas z Brytyjczykami i Arabami w Palestynie. W oczach bojowników ŻOB wszyscy ci ludzie byli obrzydliwymi reakcjonistami, z którymi nie chcieli mieć nic wspólnego. Rozmawiałem na ten temat z Markiem Edelmanem. On do końca życia uważał prawicowych Żydów z ŻZW za faszystów i bandytów.

      Czy to, że w Izraelu przez pierwsze kilkadziesiąt lat rządziła lewica, miało wpływ na wymazanie СКАЧАТЬ