Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra. Lucyna Olejniczak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra - Lucyna Olejniczak страница 17

Название: Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra

Автор: Lucyna Olejniczak

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788381698313

isbn:

СКАЧАТЬ najchętniej nie wychodziłaby w ogóle z objęć Pawła, poczucie obowiązku walczyło w niej jednak z chęcią zapomnienia o całym świecie i poddania się magii tej chwili.

      Usiadła na skraju łóżka, niepewna, co robić.

      – Dzieci są z dziadkami i mają bardzo dobrą opiekę. – Paweł położył się obok niej. – Zdążycie jeszcze na te sanki. Poza tym nie sądzisz, że gdyby twoja mama się denerwowała, to już by dzwoniła? Skoro nie odezwała się do tej pory, to znaczy, że jest spokojna. A ty, przypominam, nie jesteś już nastolatką, która co chwilę musi się meldować rodzicom. Kochanie, zacznij w końcu myśleć o sobie.

      Weronika przyznała mu rację. Nie nauczyła się jeszcze myśleć o sobie, zawsze na pierwszym miejscu były dzieci i najbliższa rodzina. Wiedziała, że nie będzie jej łatwo to zmienić, ale przynajmniej spróbuje. Położyła się i przytuliła całym ciałem do Pawła. Przerzucił nogę przez jej udo, dzielnie wytrzymując dotyk jej lodowatych stóp. Zmarzła, siedząc na łóżku, od podłogi ciągnęło chłodem, nieszczelne okna również przepuszczały zimno.

      – Wiesz – powiedział Paweł, masując jej plecy, żeby szybciej się rozgrzała – muszę w końcu uszczelnić te cholerne okna. Teraz dopiero czuję, jak wiatr hula przez szpary.

      – To prawda. Strasznie tu zimno.

      – Zaczekaj, dorzucę do pieca, bo pewnie też już wystygł.

      Wyskoczył z łóżka i przez chwilę słychać było odgłosy wygarniania popiołu z paleniska i dorzucania kolejnych bryłek węgla. Wrócił najszybciej, jak tylko się dało.

      – Oj, zamarzłem prawie na śmierć! – Zatrząsł się teatralnym gestem. – Czy znajdzie się tu ktoś, kto mnie teraz ogrzeje?

      Wtulił się w Weronikę i przez dłuższą chwilę oboje leżeli bez słowa, rozkoszując się swoją bliskością.

      – Kiedy się pobierzemy? – Paweł pierwszy przerwał milczenie. – Może w maju? Co ty na to?

      – Nie – zareagowała natychmiast Weronika – podobno majowe małżeństwa są nieszczęśliwe…

      Paweł aż się uniósł na łokciu i spojrzał na nią z rozbawionym niedowierzaniem.

      – Czyżby moja mądra, racjonalna i poważna przyszła żona była przesądna…?

      – Oj tam, zaraz przesądna. Tak mówią ludzie, po prostu.

      – No dobrze, nie będę się sprzeczał, skoro tak mówią. To kiedy?

      – Nie wiem, może w kwietniu. Albo nie, lepiej w lipcu. Wtedy już na pewno będzie ciepło i kolorowo i będę mogła mieć lekką, zwiewną suknię ślubną. Widziałam taką w żurnalu, który przysłała mi kiedyś babcia Ivonne – rozmarzyła się Weronika.

      – Zaprosimy ich na ślub? To znaczy twoją babcię i dziadka z Francji.

      – Koniecznie. Nie wiem jednak, czy dadzą radę. W końcu nie są już najmłodsi. – Zaczęła obliczać na palcach. – Chociaż, tak prawdę mówiąc – stwierdziła po chwili – to wcale nie jest tak źle. Babcia będzie miała teraz jakieś siedemdziesiąt sześć lat, a dziadek jest od niej o rok młodszy. Mogliby spokojnie przyjechać. Bardzo bym chciała, żeby w końcu zobaczyli mnie szczęśliwą. Oboje tak bardzo przeżywali mój poprzedni ślub i to, że musiałam zrezygnować ze swoich planów. Z ich planów też.

      – Nigdy mi o tym nie wspominałaś. Dziadkowie mieli w stosunku do ciebie jakieś plany?

      – Owszem…

      – Opowiesz mi?

      Weronika usiadła na łóżku i podciągając nogi pod brodę, poprawiła kołdrę. W pokoju zrobiło się już znacznie cieplej.

      – To nie będzie zbyt miła historia, ale chyba powinieneś wiedzieć o mnie więcej. Może jeszcze zdążysz się rozmyślić? – Uśmiechnęła się gorzko.

      Paweł żachnął się z oburzeniem.

      – Kochanie, niczego nie powinienem ani nie muszę. A jeśli to dla ciebie zbyt trudne, zapomnij o moim pytaniu. I nawet tak nie żartuj. Nigdy – dodał poważnie.

      Przez najbliższą godzinę Weronika opowiadała o pomyślnie zdanych egzaminach na farmację, o wyjeździe do Francji, pogodzeniu się z dziadkiem i o jego propozycji, by studiowała na Sorbonie.

      – Chciał mi to wszystko sfinansować, a ja miałam tylko zdobywać świat – mówiła cicho. – Wszystko tak dobrze się układało. Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że jestem dzieckiem szczęścia.

      – Dlaczego więc nie skorzystałaś z jego propozycji? Może gdybyś tam została, twoje życie potoczyłoby się inaczej?

      – Nie potoczyłoby się inaczej – westchnęła. – Byłam w ciąży, zanim jeszcze wyjechałam do Francji, ale przekonałam się o tym dopiero u dziadków. I to przesądziło o moim losie.

      – Żałujesz?

      – Sama nie wiem. Z jednej strony miałabym życie i wykształcenie, o jakim inni młodzi ludzie mogą tylko pomarzyć. Z drugiej nie miałabym Waldka i Emilki. No i nie poznałabym ciebie. Nie, zdecydowanie nie żałuję. Jeżeli już, to tylko tego, że tak długo trwałam w tym chorym małżeństwie z Marcinem.

      – Rozumiem, że nie mogłaś już studiować na Sorbonie, ale dlaczego zrezygnowałaś ze studiów w Krakowie? Przecież zostałaś przyjęta na farmację i mogłaś studiować, nawet będąc w ciąży. Wiele kobiet tak robi.

      – Mogłam. I nawet zaczęłam, ale Marcinowi to się nie podobało. Teraz już wiem, że nie mógł się pogodzić z myślą, że miałby żonę bardziej wykształconą od siebie. Ale wtedy myślałam, że po prostu jest o mnie zazdrosny. I przyznam, nawet mi to w jakiś pokrętny sposób sprawiało przyjemność. – Przerwała na chwilę.

      Paweł w milczeniu ponownie napełnił kieliszki.

      – Później było już coraz gorzej. – Upiła łyk wina i wróciła do opowieści. – Mój mąż zaczął mnie izolować od wszystkich, z którymi chciałam się spotykać. Od koleżanek, znajomych, a co gorsza, od rodziców. Biedni, nie wiedzieli, dlaczego tak rzadko ich odwiedzam i nie zapraszam do nas, a mnie wstyd było się przyznać, że wcale nie układa mi się tak dobrze, jak usiłowałam im wmawiać. Od początku sprzeciwiali się temu małżeństwu, nawet obiecywali pomoc w wychowaniu dziecka, bylebym tylko nie wychodziła za Marcina. Czy ktoś kiedyś posłuchał rad rodziców?

      – Nikusiu. – Po raz pierwszy nazwał ją zdrobnieniem używanym przez jej rodziców. – Widzę, ile ci ten temat sprawia bólu, więc dajmy już spokój. Ten dzień miał być przecież radosny.

      – Nic mi nie będzie. – Pokręciła głową. – Do tej pory starałam się z nikim o tym nie rozmawiać, a zwłaszcza z rodzicami, jak już wiesz. Jedyną osobą była Marta, moja przyjaciółka, wnuczka babci Kasperkowej. A teraz ty. I wiesz co? Wcale nie sprawia mi to już takiej przykrości. Wręcz przeciwnie, czuję ulgę, że mogę wszystko z siebie wyrzucić.

СКАЧАТЬ