Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra. Lucyna Olejniczak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra - Lucyna Olejniczak страница 14

Название: Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra

Автор: Lucyna Olejniczak

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788381698313

isbn:

СКАЧАТЬ że mąż nigdy nie przyznaje się do żadnych dolegliwości. Nienawidził lekarzy, przychodni i szpitali. Źle znosił nawet zwykłe badania okresowe, kiedy pielęgniarka pobierała mu krew albo mierzyła ciśnienie. Był dumny ze swojej dobrej kondycji i nie chciał usłyszeć, że coś mu dolega. Jakby uważał się za niezniszczalnego i zupełnie nie brał pod uwagę, ile ma już lat. Chlubił się tym, że w swoim dorosłym życiu nie spędził nawet jednego dnia w szpitalu.

      Dlatego teraz Matylda poczuła niepokój.

      Jakby coś zimnego dotknęło jej żołądka. Julek przyznał się do słabości – to niebywałe. Musiało go bardzo boleć, skoro o tym wspomniał. I zapewne nie od Wigilii, tylko dłużej, jeśli wziąć poprawkę na jego charakter. Od razu ogarnęły ją czarne myśli, choć racjonalna część umysłu próbowała zbagatelizować ten strach. Ale, jak na złość, Matylda zaczęła sobie przypominać fakty, które do tej pory lekceważyła, a teraz nabierały złowrogiego znaczenia. Choćby to, że Julkowi kilka razy zdarzało się jęczeć przez sen. Często też widziała jego wykrzywioną z bólu twarz, kiedy czytał w kuchni gazetę.

      Proszki przeciwbólowe w szafce.

      Znalazła kiedyś dwa całe opakowania i jedno pus­te. Jeszcze jedno leżało w koszu na śmieci. Spytała o nie. Odpowiedział, że strasznie boli go ząb. Ale do dentysty nie poszedł.

      Skoro cierpiał, musiał być chory. Tylko jak poważnie? Może jest bardzo źle. Matylda próbowała odegnać od siebie tę myśl, ale wracała natychmiast jak uprzykrzony owad. Wyolbrzymiała ten strach, wiedziała o tym. Wszystko przez to, że nie umiała sobie wyobrazić, iż Julkowi mogłoby się coś stać. Zostawiłby ją samą…

      Postanowiła, że w nowym roku zaciągnie męża do lekarza. Choćby się opierał. Ustali termin, stawiając Julka przed faktem dokonanym. Niech już przyjdzie ten styczeń.

      ***

      Weronika dyskretnie spojrzała na matkę. Zauważyła niepokój w jej oczach i postanowiła zbadać sprawę. Okazja nadarzyła się szybko, podczas schodzenia z kopca. Podała Matyldzie rękę, oferując pomoc.

      – Chodź, mamo, podtrzymamy się nawzajem, bo jest ślisko, a panowie będą mieli oko na dzieci.

      Paweł chciał wziąć Emilkę na barana, lecz mała stanowczo odmówiła. Wolała zbiegać na dół razem z bratem. Przecież tyle było radości podczas upadków w puszysty śnieg leżący po obu stronach ścieżki. Paweł ograniczył się więc tylko do pilnowania, żeby obojgu niż złego się nie stało.

      – Mamo – zaczęła ostrożnie Weronika – co się dzieje? Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć?

      – Nie. Nic się nie dzieje. Tatę boli głowa.

      – Jego coś boli? To niebywałe!

      – Właśnie.

      – Niech się mama tak nie przejmuje. Gdyby go nigdy nic nie bolało, toby znaczyło, że jest robotem, a nie człowiekiem.

      – Pewnie masz rację. – Matylda uśmiechnęła się słabo i szybko zmieniła temat. – Widzę, że Paweł ma świetny kontakt z dzieciakami.

      – O tak, lubią go, bo to też w zasadzie dzieciak. Duży dzieciak.

      ***

      Sylwestra Weronika i Paweł spędzili w Feniksie na rogu Świętego Jana i Rynku Głównego. To tutaj rodzice chodzili czasami na dansingi, ale Weronice nie spodobało się to miejsce. Od pierwszego wejrzenia. Z założenia miało być szykowne i „zachodnie”, niestety nastrój przypominał zabawy w strażackich remizach. Zawieszone pod sufitem kolorowe serpentyny i kule ginęły w kłębach tytoniowego dymu. Na scenie występował zespół o pretensjonalnej nazwie Las Palmas, zapowiadany przez podchmielonego wodzireja w błyszczącej marynarce i muszce. Wśród gości przeważały starsze pary: panie ze sztywnymi od lakieru i błyszczącymi od brokatu fryzurami siedziały przy stolikach, ubrane w przyciasne sukienki z lamy. Ich partnerzy – zaczerwienieni od alkoholu, z „zaczeskami” i brakami w uzębieniu – siłą ciągnęli je za ręce na parkiet, gdzie próbowali robić przysiady i tańczyć kazaczoka, w najlepszym zaś razie wywijali swoimi kobietami, zmuszając je do ciągłych piruetów. Weronice od samego patrzenia kręciło się w głowie.

      Większość młodych ludzi spędzała tę noc na prywatkach w domach albo w innych, bardziej nowoczes­nych lokalach i Weronika przyłapała się na myśli, że żałuje, iż dała się tu zaprosić Pawłowi.

      Na jej decyzji zaważyły, czego nie da się ukryć, entuzjastyczne opinie rodziców.

      W dodatku alkoholowy nastrój sylwestrowej imprezy przywoływał wspomnienia wspólnych „zabaw” z Marcinem. Zawsze na początku siedział jak struty, z ponurym spojrzeniem, krytykując wszystkich wokół. Ale w miarę wypijanych kieliszków stawał się królem zabawy, ściągał marynarkę, luzował krawat, porywał Weronikę do tańca, chuchając jej prosto w twarz wódką, przekonany, że jest wspaniałym latynoskim kochankiem. Pod koniec każdej takiej imprezy albo wywracał się na czyjś stolik, albo robił awantury orkiestrze – albo też szedł wymiotować do ubikacji, gdzie często zasypiał. Sylwester kończył się zwykle na wyprowadzeniu Marcina pod ramię do taksówki.

      Teraz też ją prześladował. Od Wigilii nie mogła wyrzucić go z głowy, towarzyszył jej jak cień na każdym kroku.

      – Hej! Ziemia do Weroniki! Odbiór… – zażartował Paweł. – Co się dzieje?

      – Wszystko gra. – Uśmiechnęła się w odpowiedzi, nie chcąc mu psuć nastroju.

      Przez cały wieczór jednak miała jakieś dziwne przeczucie nieszczęścia, coś, co nie pozwalało jej się odprężyć i cieszyć chwilą. Wszystko ją drażniło i najchętniej wróciłaby do domu. Sama. Czyżby chodziło o tatę? Prawdę mówiąc, zmartwiła ją rozmowa z mamą podczas ostatniego spaceru na kopiec Kościuszki. Przecież ojciec nigdy dotąd nie chorował, na nic się nie uskarżał. Może to głupstwo, pomyślała, w końcu każdego kiedyś musi rozboleć głowa. Uspokoiła się trochę, ale dziwne przeczucie pozostało.

      – Przepraszam – chwyciła go za rękę – tak jakoś się zamyśliłam. Zatańczymy?

      – Można odmówić tak pięknej kobiecie?

      Wiedziała, że wygląda dzisiaj atrakcyjnie. Włożyła czarną sukienkę, której miękki materiał opinał biodra, podkreślając zgrabną figurę.

      Las Palmas zaczęli właśnie grać nowy przebój grupy Czerwone Gitary Anna Maria. Spokojna, nastrojowa melodia zachęciła gości do tańca i na parkiet wyszło więcej romantycznie usposobionych par. Weronika wtuliła się w Pawła, dając się delikatnie prowadzić.

      – Rany, jakie to romantyczne – powiedziała.

      – I tak ma być.

      Pachniał dyskretnie dobrą wodą kolońską i czystością. Lubiła tę woń. Z przyjemnością zauważyła pełne uznania spojrzenia innych kobiet; Paweł był wysoki i przystojny, mógł się podobać.

      – Czemu jesteś taka smutna? Źle ci tu ze mną? – spytał, zbliżając usta do jej ucha.

      Ciepło СКАЧАТЬ