Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra. Lucyna Olejniczak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra - Lucyna Olejniczak страница 12

Название: Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra

Автор: Lucyna Olejniczak

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788381698313

isbn:

СКАЧАТЬ mokre palta wydzielały ostry zapach wełny i naftaliny. Emilka, zwykle najbardziej wrażliwa na zapachy, skrzywiła nos i już miała coś na ten temat powiedzieć, kiedy matka szybko zajęła jej uwagę czymś innym.

      – Popatrz tam. – Wskazała na obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, wiszący w bocznej kaplicy kościoła. – Pamiętasz, jak byliśmy tu niedawno wszyscy na koronacji tego obrazu? Zobacz, jak pięknie wygląda teraz w koronie.

      Zaledwie tydzień wcześniej wybrali się całą rodziną na tę uroczystość. Emilka nawet włożyła prezent od babci – piękny krakowski strój – i miała wygłosić jakiś okolicznościowy wierszyk, ale, jak zwykle w takich sytuacjach, straciła odwagę i schowała się za mamę. Ludzie tak się wtedy tłoczyli przed wejściem do bazyliki, że celebrujący koronację prymas Stefan Wyszyński i metropolita krakowski Karol Wojtyła musieli wejść do środka przez boczną bramę. Obraz stał na honorowym miejscu, czyli na głównym ołtarzu. Całe prezbiterium wypełnione było biskupami i księżmi, dalej stał zbity tłum ludzi.

      – Pamiętam – potwierdziła Emilka, wciąż krzywiąc śmiesznie nosek. – Ale wtedy tak brzydko nie pachniało.

      Na szczęście ostatnią część jej odpowiedzi zagłuszył dźwięk organów i głośne słowa kolędy Bóg się rodzi. W całej bazylice nagle rozbłysły światła, a podniosły nastrój i radość udzieliły się wszystkim zgromadzonym tam wiernym. Weronika i Paweł spoglądali na siebie dyskretnie, czując, że przy tej okazji rodzi się też coś pięknego między nimi. Matylda pochwyciła ich spojrzenia i uśmiechnęła się w duchu na ten widok.

      Spraw, Panie, żeby moja córka zaznała w końcu szczęścia. Proszę Cię o to gorąco.

      Czuła, że jej modlitwa zostanie wysłuchana.

      Dość już niepowodzeń i nieszczęść w tej rodzinie.

      W końcu czas na odmianę.

      ***

      Po wyjściu z pasterki wszystkich zaskoczył padający gęsto śnieg.

      Grube płatki wirowały w świetle latarń i opadały miękko na ziemię, tworząc niewielkie zaspy. Zachwycone dzieci, które jeszcze chwilę wcześniej niemal zasypiały na stojąco w kościele, teraz rzuciły się biegiem, żeby zgarniać biały puch, skąd się tylko dało. Niestety, pod spodem wciąż było jeszcze słabo zamarznięte błoto, co natychmiast odbiło się na stanie rękawiczek ich obojga. Ale nikt specjalnie nie zwracał na to uwagi. I Weronika, i jej matka wyznawały mało popularną w ich środowisku zasadę, że dziecko może być brudne, byle czuło się szczęśliwe.

      Paweł chętnie odprowadziłby Weronikę i jej rodzinę do domu, najpierw jednak musiał się zająć panią Marią. Starsza kobieta nie mogła przecież wracać sama po nocy, a była już zbyt zmęczona na dodatkowe spacery. Tak więc z żalem pożegnał się ze wszystkimi pod Sukiennicami i obiecał, że z przyjemnością skorzystają oboje z zaproszenia Matyldy na świąteczny obiad następnego dnia.

      – Nie następnego – poprawiła go żartobliwie pani Maria – przecież jest już dobrze po północy, więc to już dzisiaj.

      – No tak, prawda – przyznał. – Trzeba zatem szybciutko iść spać.

      Objął Weronikę i pocałował ją w zimny policzek.

      Poczuła falę szczęścia, rozchodzącą się po całym ciele.

      ***

      Spacer przez uśpione miasto miał w sobie coś magicznego. Padający coraz gęściej śnieg wyciszał odgłos kroków, grubymi czapami pokrywał latarnie i stojące na ulicach samochody. Białe płatki osiadały na rzęsach ludzi, utrudniając widzenie, ale było to przyjemne doznanie. Spod zmrużonych powiek świat wyglądał bajkowo i nierealnie.

      Za grubą szybą wystawową apteki na Grodzkiej majaczyła w półmroku mała choinka, krzywo ustawiona w oknie.

      Nawet na oświetlenie pożałowali, pomyślała ze smutkiem Matylda. Jakby kilka lampek miało zrujnować aptekę… Jak to wszystko inaczej wyglądało za czasów jej dzieciństwa. Na wystawie oprócz choinki z lampkami stał też Mikołaj z workiem prezentów. Zawsze chciała zajrzeć do środka, ale mama nie pozwalała, twierdząc, że to prezenty dla innych ludzi i nie wolno ich przed nimi oglądać.

      Nagle zrobiło jej się smutno, że apteka nie należy już do ich rodziny, a ona sama nie skończyła studiów farmaceutycznych. Jej córce również się to nie udało, chociaż zaczęła przecież studiować. Złe decyzje życiowe sprawiły, że coś odeszło bezpowrotnie, zostawiając za sobą tylko żal i pustkę. Nic już nie będzie takie jak kiedyś. A kiedyś ta apteka była najważniejsza dla rodziny, stanowiła ich dziedzictwo i dumę. I co zostało z owego dziedzictwa?

      Nic.

      Szara, państwowa apteka bez duszy.

      – Idziesz, Nikusiu? – Matylda odwróciła się na widok stojącej na chodniku córki. Julek z Waldkiem zdążyli już wejść do bramy.

      – Nie, mamuś, idźcie sami, ja zaraz dojdę. Jest tak pięknie, że aż szkoda wracać do domu. Zostanę jeszcze przez chwilę. Weź tylko Emilkę.

      – Ja chcę z mamą. – Dziewczynka uczepiła się kurczowo płaszcza Weroniki. Zrobioną na drutach czapkę miała nasuniętą niemal na oczy.

      – Zmarzniesz, kochanie – powiedziała Matylda.

      Ale mała była stanowcza.

      – Nie słyszałaś babciu, że jest pięknie? Ja też chcę to zobaczyć.

      – Spokojnie, mamo – włączyła się Weronika. – Nie będziemy długo, niech ta artystyczna dusza też ponapawa się pięknem.

      Schyliła się nad córką i podniosła ją z lekkim stęknięciem.

      – Chodź tu, mała kluseczko. Jaka ty już jesteś ciężka! Przytul się do mamy, będzie ci cieplej.

      – No dobrze – poddała się Matylda – tylko naprawdę nie siedźcie tu za długo. Nie chciałabym, żebyście się obie przeziębiły.

      – To mimo wszystko była wspaniała Wigilia – stwierdziła Weronika.

      – Też tak myślę.

      – Głównie dzięki tobie, mamo. Jak zawsze nad wszystkim zapanowałaś.

      – Przestań. To nasza wspólna zasługa. A Paweł to bardzo sympatyczny człowiek. Widziałam, jaki jest w ciebie wpatrzony.

      – Naprawdę tak mama uważa? Spodobał się mamie?

      – Naturalnie – odparła Matylda. – Nawet ojciec go zaakceptował. Nie siedźcie tutaj za długo.

      Brama wejściowa zamknęła się za nią z cichym szczękiem.

      ***

      – Gdzie jest to pięknie? – spytała Emilka, wtulona nosem w szyję mamy. – Nic nie widzę.

      – Otwórz szeroko oczy СКАЧАТЬ