Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra. Lucyna Olejniczak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra - Lucyna Olejniczak страница 9

Название: Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra

Автор: Lucyna Olejniczak

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788381698313

isbn:

СКАЧАТЬ się już nowy model Bambino. Sam miał ten starszy.

      Przy stole rozmawiano głównie na temat oglądanych przed chwilą jasełek.

      – Jak to miło, że dzieci potrafią tak pięknie podtrzymywać tradycje – zachwycała się pani Maria. – To już nie jest takie częste w naszych domach. Widać, że dobrze wychowane.

      – Matka Boska była świetna. – Paweł uśmiechnął się z uznaniem do znowu zawstydzonej Emilki. – Trzej Królowie również, ale diabeł wręcz rewelacyjny. Jego tupanie skojarzyło mi się natychmiast z Don Giovannim. Znacie tę operę?

      Dorośli znali, ale dzieci nie. Waldek natychmiast zainteresował się tematem i poprosił o odegranie tamtych odgłosów.

      – O nie! – odparł Paweł. – Nie mam takich zdolności i niczego nie potrafiłbym odegrać. Ani, tym bardziej, odtupać. Tego trzeba po prostu wysłuchać. Zapraszam przy najbliższej okazji do mnie, zrobimy sobie wieczór operowy.

      – Ale my też mamy Don Giovanniego – powiedziała Matylda z uśmiechem i podeszła do półki z płytami.

      Paweł wstał od stołu i zaczął oglądać obwoluty płyt. Już dawno miał na to ochotę, ale do tej pory mu nie wypadało. Teraz uznał, że to doskonała okazja. Przy niektórych pozycjach zatrzymywał się dłużej, jakby ich nie znał, przy innych z uznaniem kiwał głową. Weronika poczuła coś w rodzaju dumy, bo kolekcja była naprawdę imponująca, głównie dzięki płytom przysyłanym z Francji przez Ivonne i Pascala. Miała już Biały album Beatlesów – absolutną światową nowość, a także utwory The Who, Johna Coltrane’a, Édith Piaf, do tego sporo muzyki klasycznej w wykonaniu najlepszych niemieckich, angielskich i amerykańskich orkiestr.

      – O, widzę, że państwo również zbierają pocztówki dźwiękowe. – Paweł zajrzał do stojącego obok płyt pudła. – Sam kupowałem kiedyś wszystko, co tylko się ukazało.

      – My też. – Podszedł do nich Julek. – A tak naprawdę to kosztowały drogo, a były raczej słabej jakości. Za tę, na przykład, zapłaciliśmy… Ile to było, Matysiu, pamiętasz?

      – Coś około osiemnastu złotych.

      – No właśnie. Ale to Beatlesi, więc nie mogliśmy sobie odmówić.

      – Pieniądze wyrzucone w błoto, bo teraz jest już tak zdarta, że nie da się jej słuchać.

      Matylda odnalazła płytę z Don Giovannim pod batutą von Karajana. Wyjęła ze śliskiej koperty czarny krążek. Ostrożnie położyła go w miejsce płyty z kolędami. Przesunęła białe ramię gramofonu, po czym igła z trzaskiem dotknęła odpowiedniego rowka.

      Popłynęła muzyka.

      – No i gdzie to tupanie? – niecierpliwił się Waldek.

      Paweł bez słowa uniósł palec, nakazując chłopcu cierpliwość.

      – O! – powiedział w końcu, kiedy rozległ się mocny akord d-moll. – Mamy tu tonację śmierci u Mozarta. Użył jej potem w swoim Requiem.

      – Urocze – skomentował pod nosem Julek.

      Pokój wypełniły ciężkie, poważne tony smyczków. Zrobiło się mrocznie i niemal groźnie. Basowy głos wypełnił cały pokój swym ponurym śpiewem:

      – Don Giovanni, a cenar teco…

      – To mówi posąg zabitego Komandora, który przyjął zaproszenie na kolację – wyjaśnił Paweł.

      – Kto zaprosił posąg na kolację? – spytał z niedowierzającym uśmiechem Waldek.

      – Don Giovanni. Wcześniej zabił Komandora w pojedynku, a potem, w scenie na cmentarzu, ironicznie zaprosił jego posąg na swoje hulanki. Pożałował tego, bo kamienny gość zaprowadził go do piekła.

      – Do piekła? – powtórzyła słabo Emilia.

      – Tak. Bo sobie zasłużył – wtrąciła szybko Weronika, po czym spojrzała na Pawła. – Naprawdę nie mamy weselszych utworów niż śpiewy jakichś nagrobków, w dodatku będących wysłannikami diabła?

      – Te opery zawsze miały dziwaczne fabuły – rzekł Julek. – Już wiem, dlaczego ich nie słucham.

      – W jakiej tonacji powinna być według Mozarta Wigilia? – Weronika położyła dłoń na ramieniu Pawła.

      Śpiew kamiennego gościa stawał się coraz bardziej natarczywy, w dodatku oplatały go po diabelsku chromatyczne figury skrzypiec.

      – Myślę, że w C-dur – odpowiedział w roztargnieniu, zasłuchany w mroczne dźwięki. – Albo w D-dur.

      – Więc znajdźmy coś takiego.

      – Poczekajmy, aż tamtego zabiorą do piekła – sprzeciwił się Waldek. – Chcę to usłyszeć. Co to za pukanie?

      – To pewnie uderzenia kotłów, które przypieczętowują los nieszczęśnika – zaryzykowała Matylda.

      – Dość tego… – Weronika podeszła do adaptera i wyłączyła płytę.

      Ale ucichła tylko muzyka. Głośne, nakładające się od pewnego czasu na jej dźwięki pukanie rozlegało się nadal.

      Popatrzyli po sobie zaskoczeni.

      – To chyba… – Weronika spojrzała w stronę przedpokoju – chyba ktoś puka do naszych drzwi.

      – Może Joasia? – Matylda nerwowo odgarnęła z czoła kosmyk włosów, patrząc na męża. – Nie zdążyła na pociąg do Warszawy i…

      – Nie sądzę. – Julek pokręcił głową.

      ROZDZIAŁ 3

      Waldek pobiegł otworzyć drzwi.

      – Mój zuch! – Usłyszeli znajomy głos. – Aleś ty urósł! Zaraz będziesz większy od taty. Chodź tu, partyzancie…

      Chłopak cofnął się instynktownie o krok, a potem spojrzał przestraszony na matkę.

      Weronika zamarła. Wszystkiego mogła się dzisiaj spodziewać, nawet wizyty kamiennego posągu Komandora, ale nie przewidziała, że jej były mąż bez uprzedzenia zapuka do drzwi.

      Akurat tego wieczoru.

      – Marcin…?

      – Mam nadzieję, że znajdzie się miejsce dla niespodziewanego gościa? O, wzięliście kotka. Jak mu na imię?

      Nikt mu nie odpowiedział.

      Pojawił się w przedpokoju obładowany paczkami i uśmiechnięty, tubalny niczym Dziadek Mróz. Nie chwiał się na nogach, a prezenty nie wypadały mu z rąk, jak to miało miejsce przy okazji poprzednich świąt. Dla kogoś, kto by go nie znał, mógł wyglądać jak każdy ojciec, robiący niespodziankę dzieciom. Tyle że Weronika w ułamku sekundy rozpoznała СКАЧАТЬ