To nie jest hip-hop. Rozmowy II. Jacek Baliński
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To nie jest hip-hop. Rozmowy II - Jacek Baliński страница 5

Название: To nie jest hip-hop. Rozmowy II

Автор: Jacek Baliński

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 978-83-948551-4-7

isbn:

СКАЧАТЬ kolejna rzecz, która ziściła się w stu procentach. Nieco ponad dekadę później doszło to do skutku i spotkaliśmy się w studiu. Mało kto wie, że gdy na początku swojej drogi wysyłałem muzykę do różnych raperów, podsyłałem też popowe produkcje na przykład do majorsów, ale nie miałem jednak siły przebicia i nikogo nie zdołałem zainteresować swoimi nagraniami. Od zawsze byłem fanem różnej muzyki, tylko złożyło się tak, że zacząłem od kawałków hiphopowych. Po płycie z Anią na przykład zremiksowałem numer dla Dawida Podsiadło [„Bela” z płyty „Annoyance and Disappointment 2.0” – przyp. red.]. Co ciekawe, pomysł wyszedł od niego, a nie od wytwórni. Dawid wywodzi się już z tego pokolenia, któremu hip-hop siłą rzeczy gdzieś towarzyszył.

      Wydaje się, że praca rapowych producentów z gwiazdami popu jest naturalną konsekwencją rozwoju branży muzycznej, która otworzyła się na hip-hop.

      Tak, zdecydowanie. Już po mojej drugiej płycie producenckiej „Nokturny & Demony” z 2014 roku zacząłem dostawać sporo propozycji ze świata popu, w którym obecnie czuję się bardzo dobrze i przede wszystkim naturalnie. Zawsze słuchałem popu. Wcześniejsze pokolenie budowało miejsce dla osób z moich roczników, a ja i moi rówieśnicy przekazujemy pewne wartości i dokładamy cegiełkę do tego, aby następni wykonawcy mieli jeszcze lepiej od nas i tworzyli w bardziej zróżnicowanym, otwartym środowisku. Od jakiegoś czasu mówi się, że polski hip-hop przebił się do mainstreamu i świetnie się sprzedaje, ale trzeba pamiętać, że to był proces. Bardzo doceniam dokonania młodego pokolenia, ale nie jest tak, że to oni wynaleźli koło i dokonali rewolucji. Ja mogłem mieć pewne warunki do pracy i rozwoju dlatego, że ktoś wcześniej pomyślał: „Nie chcą nas wydawać na naszych zasadach? OK, to założymy niezależną hiphopową wytwórnię i własny kanał na YouTube’ie”. Chciałbym, żeby moje sukcesy stały się podwaliną pod jeszcze większe sukcesy młodszych producentów.

      Mówisz o sukcesach – jakie decyzje były kluczowe na twojej drodze do nich prowadzącej?

      Między innymi właśnie otworzenie się producencko na inną muzykę – mam tu na myśli chociażby zaproszenie Izy Kowalewskiej do akustycznego utworu [„Nadzieja” – przyp. red.] na mojej płycie producenckiej „Nokturny & Demony”. Nie chciałem się ograniczać i szedłem za instynktem. Nie sprzedawałem bitów na prawo i lewo, tylko tworzyłem na potrzeby swojego zespołu i własne. Kiedyś gorzej zarabiałem na muzyce, więc to były trudne wybory. Po czasie uważam jednak, że podjąłem słuszne decyzje. W czasach mega popularności HIFI Bandy Diox i Hades nagrali – choć pewnie bardziej z zajawkowych pobudek – multum gościnnych zwrotek. Ja natomiast otrzymywałem dużo zleceń, których jednak nie brałem, mimo że różni ludzie doradzali inaczej. Oferowano mi fajne pieniądze, ale byłem przekonany, że to nie jest dla mnie właściwy kierunek. Byłem asertywny.

      Miałeś w sobie wystarczająco dużo ambicji i samozaparcia, żeby wybrać taką ścieżkę?

      Chciałem spełniać swoje marzenia i zarabiać na tym, co lubię robić. To było tyleż ambitne, co samolubne i ryzykowne. O życiu wiedziałem mało albo nawet nic, jak każdy w wieku dwudziestu kilku lat. Gdybym wtedy miał taką wiedzę o świecie, jaką posiadam teraz, pewnie bym się na to nie zdecydował. Tworzenie sztuki na poziomie zawodowym to bardzo trudna sprawa i trzeba mieć nie lada szczęście, żeby efekty czyjejś pracy stanowiły dla odbiorców na tyle dużą wartość, aby byli skłonni za nie zapłacić.

      Na drodze artystycznej jest mnóstwo maksymalnie dołujących momentów, na które trzeba być przygotowanym. Wiele razy miałem wizję jakiegoś numeru i nie potrafiłem tego zmaterializować. To jest strasznie frustrujące. Tak jak w numerze The Streets: „The Hardest Way to Make an Easy Living” [utwór pochodzący z płyty o tym samym tytule – przyp. red.]. Jeśli osiągnie się sukces, którego było się bardzo spragnionym, ma się duże poczucie spełnienia, ale przez co się przechodzi w międzyczasie – to ja pierdolę (śmiech)… Miałem mnóstwo szczęścia, bo przecież jako HIFI Banda debiutowaliśmy w momencie, w którym debiuty w ogóle się nie sprzedawały i nikogo nie interesowały. Tymczasem okazało się, że nasz album znalazł odbiorców, którzy w dodatku chętnie przychodzili na koncerty. Po dwóch płytach z chłopakami wpadłem na pomysł materiału producenckiego, Prosto w to weszło i mogłem realizować swoją wizję od okładki, przez brzmienie, aż po gości. Wreszcie, gdy robiłem mainstreamowy projekt z Anią Dąbrowską i było duże ciśnienie ze strony majorsa na wynik, to i tak mogłem poruszać się intuicyjnie i robić chwytliwą, dobrze wyprodukowaną muzykę środka, a nie wyrachowane single pod radio. Wielu muzyków nigdy nie doświadczyło takiego komfortu pracy. Z dzisiejszej perspektywy wiem, że miałem dużo szczęścia. Doceniam drogę, którą przeszedłem. Wiem też, że wymagałem od siebie momentami zbyt wiele i płaciłem za to wysoką cenę.

      Skoro masz komfort pracy, to pewnie zdarzały się w studiu magiczne momenty, gdy pracowałeś z kimś nad jakimś utworem i wszystko się zgadzało.

      Aż dostałem ciar, bo przypomniałem sobie pracę nad „Puszerem” HIFI Bandy. Trudno to opisać; to się po prostu czuje. W takich chwilach ma się przekonanie, że powstaje coś zajebistego i nikt nie jest ci w stanie wmówić, że jest inaczej. Podobne uczucie miałem przy tworzeniu „Niedopowiedzeń” z Pezetem czy przy pracy z Anią. Niemniej jednak zrobienie fajnego numeru jest dla mnie tym samym, co strzelenie gola w trakcie osiedlowej gierki czy jazda na snowboardzie, przy czym łatwiej jest wziąć się amatorsko za sport niż stworzyć piosenkę, którą będzie się jarał cały kraj (śmiech). Dlatego daję sobie luz i nie tworzę presji. To przekleństwo.

      Praca w studiu nie składa się jednak wyłącznie z magicznych momentów. Jak dostaję chujowy numer do miksu i muszę go w kółko słuchać, czuję się, jakbym był poddawany torturom. I ja, i Deszczu miewamy po takich sesjach migreny – serio. Czasem muszę dużo kleić i szyć. Artyści bywają aroganccy i nie chce im się poprawiać, bo „słuchacz i tak tego nie wyłapie”. Ciekawe więc, czemu Beyoncé nie nagrywa w szafie na bitach za stówkę, co?… Fajne piosenki i dobry warsztat zawsze zostaną docenione. O dziwo, nigdy nie dostałem migreny, pracując nad świetnym kawałkiem (śmiech). Gdy mam na warsztacie coś wartościowego, to nawet dwunastogodzinne sesje mnie nie męczą, bo jestem pozytywnie nakręcony. Kawa jest wtedy zbędna.

      W jednym z wywiadów podzieliłeś się pewną refleksją, która była wyrazem frustracji: „Od nas, producentów, z reguły się czegoś wymaga, a daje się bardzo mało do wniesienia czegoś od siebie”.

      To pewne uogólnienie, ale jest w nim sporo prawdy. Ze wspólnego budowania numerów jest dużo frajdy, ale gdy po długim czasie wciąż nie można znaleźć z artystą wspólnego języka, potrafi to być bardzo uciążliwe. Poza tym, dziś najczęściej działa się tak, że producenci wysyłają raperom bity i nie ma pomiędzy nimi żadnego dialogu. Brakuje interakcji i mało komu chce się zwracać uwagę na to, że w danym miejscu można inaczej ograć tekst lub podkład. Większość ludzi nie potrafi od początku do końca samemu zrobić piosenki, dlatego powinno się rozmawiać i w czasie rzeczywistym wprowadzać poprawki, na zasadzie: „Może zwolnię bit, a ty tutaj podniesiesz głos”. Raperzy raczej rzadko analizują, dlaczego dana aranżacja jest OK i co można zrobić, żeby osiągnąć jeszcze lepszy efekt. Opierają się tylko na instynkcie. Jeśli jakiś element w tekście im nie odpowiada, chcą od razu wyrzucić cały tekst. Nie lubią zmieniać, kombinować. Ja wierzę, że kiedy pomysły się wymykają, trzeba je gonić, aż się je dopadnie.

      Na chwilę chciałbym СКАЧАТЬ