To nie jest hip-hop. Rozmowy II. Jacek Baliński
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To nie jest hip-hop. Rozmowy II - Jacek Baliński страница 3

Название: To nie jest hip-hop. Rozmowy II

Автор: Jacek Baliński

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 978-83-948551-4-7

isbn:

СКАЧАТЬ filozofii działania zmieniło. Przede wszystkim jednak wychodzę z założenia, że liczy się dobrze skomponowany i dobrze napisany numer. Wyleczyłem się z myślenia, że ktoś robi świetną muzykę, bo ma unikalny i drogi sprzęt. To nieprawda. Czasem bywa wręcz przeciwnie, bo przecież nawet na najdroższym sprzęcie można źle zmiksować kawałek.

      Nie miałem problemów z integracją na Wyspach, bowiem wszyscy studenci byli w podobnej do mojej sytuacji. Moją rodzinę było stać, żebym mógł spokojnie poświęcić się studiom, więc chodziłem na wszystkie zajęcia, komponowałem utwory na egzaminy i pisałem prace akademickie. Przez dwa lata zrealizowałem trzyletni program w Academy of Contemporary Music w Guildford; konkurencji nie brakowało. W czasie wolnym od nauki raczej nie musiałem dorabiać, ale w pewnym momencie zaczęło mi zależeć na tym, żeby przetestować swoje umiejętności w praktyce. Zacząłem regularnie grać imprezy i nagłaśniałem kameralne eventy w centrum Londynu. Sprzedawałem też bity polskim raperom, więc od czasu do czasu wpadało do mojej kieszeni pięć stówek; zawsze coś. Mieszkałem w dość hardcore’owych warunkach, ale na czymś musiałem oszczędzać. Bywało, że bity robiłem, siedząc w pokoju w kurtce i w rękawiczkach, bo wysiadło ogrzewanie, a landlord zwlekał z naprawą. Totalna rudera.

      Warunki nie zniechęcały cię do tworzenia?

      Ani trochę. Jarałem się produkowaniem bitów i po cichu myślałem: „Fuck, ale kozacki bit zrobiłem – i to w takich warunkach, na obczyźnie! Będę kiedyś opowiadał o tym w książkach!”. Ziściło się (śmiech).

      Muszę podkreślić, że miałem bardzo wyrozumiałych współlokatorów. Produkowałem po nocach. Czwarta nad ranem, muzyka dudniła, jarałem zioło i zapominałem o tym, że jest głośno. Obok nas mieszkał Turek, który miał ice cream truck z namalowanym na boku Kaczorem Donaldem. Mijałem go zawsze, wychodząc do szkoły, kiedy szykował się w tej furgonetce do pracy; był bardzo przyjazny. Albo miał czyste sumienie, albo dobre stopery do uszu, bo nie wiem, jak inaczej można było zasnąć, jeśli muzyka napieprzała nawet do piątej nad ranem. Nie bardzo lubiłem używać słuchawek.

      Jaką muzykę grałeś, dorabiając sobie w londyńskich klubach?

      Najróżniejszą. Pamiętam, że właściciel lokalu chciał, żebym cały czas puszczał funky house. Widziałem jednak, że wszyscy inni DJ-e prezentowali taką muzykę, a mimo to na parkiecie szału nie było. Starałem się gościowi wytłumaczyć, że warto grać po prostu fajne numery. Jego rodzice byli właścicielami ziemskimi w Indiach i wysłali go do Londynu, gdzie kupili mu kamienicę, w której to urządził sobie później klub. Niby miał jakąś wizję, ale za grosz pojęcia o muzyce; nie wiedział, czego słuchał Londyn w tamtym czasie.

      Po rocznym kursie zawodowym rozpocząłeś naukę we wspomnianej Academy of Contemporary Music. Czy wiedza teoretyczna, którą zdobyłeś wcześniej, nie była dla ciebie w jakiś sposób frustrująca?

      Trochę była, gdyż pewne tematy w obu tych szkołach się pokrywały. Na Akademii jednak bardzo lubiłem to, że można było sobie w niej bookować studio po zajęciach i bez żadnych opłat robić w nim muzykę. Co tydzień brałem każdy dostępny termin i siedziałem tam praktycznie bez przerwy, o ile nie miałem innych zobowiązań. Gdy już wróciłem do Polski, znajomi, którzy jeszcze zostali w tej szkole, mówili mi, że z mojego powodu wprowadzono limit czasowy korzystania ze studia (śmiech). Moje podejście było słuszne: zero marnowania czasu. Większość rzeczy, które stworzyłem w tym studiu, poszło do kosza, ale to bez znaczenia. Liczyło się nabyte doświadczenie.

      Powiedziałeś wcześniej, że – studiując w Anglii – sprzedawałeś bity polskim raperom. Na miejscu też podejmowałeś próby, żeby przebić się ze swoimi produkcjami?

      Tak. W pewnym momencie miałem nawet możliwość, żeby zrobić oficjalne remiksy dla bardzo popularnej wokalistki Leony Lewis. Z propozycją wyszedł do mnie jej były menedżer i vocal coach, którego Leona zostawiła, gdy w 2006 roku wygrała trzecią edycję programu „X-Factor” i przeszła pod skrzydła majorsa. Gość natomiast został z materiałem, który artystka nagrała dla niego wcześniej. Wysyłał go do różnych dziennikarzy i otrzymał pozytywne recenzje, ale płyta nigdy nie trafiła do sklepów, bo została zablokowana przez wytwórnię i producentów „X-Factora”. Kończyłem wtedy już studia i nie chciałem czekać na dalszy rozwój wydarzeń, choć facet wpadł na pomysł, żebym współpracował z innym wokalistą. Był jednak zbyt zaaferowany prawnymi problemami z dawną podopieczną. Stwierdziłem, że lepiej będzie, jak wrócę do Polski i tu spróbuję swoich sił. Trochę szkoda, bo kto wie, jak by się potoczyły moje losy, gdybym nagle pojawił się na głośnej zagranicznej płycie, ale koniec końców bez żalu wróciłem nad Wisłę.

      Po powrocie poświęciłeś się zespołowi HIFI Banda, który współtworzyłeś z Dioxem, Hadesem i DJ-em Kebsem. W 2010 roku Prosto wznowiło wasz debiut „Fakty, ludzie, pieniądze – 5 minut Mixtape”, który dwa lata wcześniej wydaliście w drugim obiegu.

      Ten album zaczęliśmy robić tak naprawdę jeszcze w 2005 roku, czyli przed moim wyjazdem na studia. Trochę brakowało mi wspólnych sesji w studiu, ale mimo to nie było żadnego problemu z komunikacją. Wysyłałem chłopakom bity, a oni mi wokale albo szkice jakichś numerów na bitach Kebsa, które później rozwijałem. Dawało mi to dużo radości, a każde spotkanie przy okazji świąt czy wakacji jeszcze bardziej napędzało mnie do działania. Kiedy w lipcu 2008 roku na stałe wróciłem do Polski, zagęściliśmy ruchy. Założyłem studio i skończyliśmy materiał. Reszta to już historia. Płyta miała oddolne wzięcie. To był podręcznikowy przykład hype’u. Zajebisty czas. Nie można czegoś takiego odtworzyć. W takich okolicznościach wielu rzeczy doświadcza się po raz pierwszy. Klimat sesji nagraniowych z lat 2008–2010 był jedyny w swoim rodzaju.

      Nagrywaliśmy pod banderą HIFI Bandy, bo była między nami niewidzialna nić porozumienia, a nasze utwory podobały się wielu ludziom, w tym starym wyjadaczom rapowej sceny. Potem były propozycje wydawnicze z Fonografiki, Hemp Rec. i Prosto. Tamte wydarzenia pootwierały nam naprawdę wiele drzwi. Dały impuls do dalszego rozwoju.

      Szybko namieszaliście na scenie i równie szybko się rozpadliście; wydaliście bowiem jeszcze tylko jeden album „23:55”. Czemu nie przetrwaliście dłużej?

      Po pierwsze, chęć realizowania własnych ambicji muzycznych – pewnie też i finansowych – a po drugie, dużo złej energii, szczególnie między Dioxem a Hadesem. Do dziś nie wiem, o co dokładnie między nimi poszło, skąd dziwne wywiady Hadesa w ostatnich latach, skąd ostateczny rozpad zespołu… Wytwórni bardzo zależało, żebyśmy nie zaczynali od razu solowych karier [w 2011 roku Hades wydał „Nowe dobro to zło” z Galusem, Diox „Logikę gry” z The Returners, a Czarny HIFI rok później stworzył pierwszą płytę producencką „Niedopowiedzenia” – przyp. red.], ale to nie były czasy silnego hiphopowego managementu. To były czasy samowolki. Prosto miało najmocniejszą ekipę w kraju i w dodatku każdy miał mocny solo album w drodze. Wszyscy chyba uznali, że to naturalna droga.

      Trudno jednak powiedzieć, co by się stało, gdybyśmy wydawali kolejne płyty jako HIFI Banda i czy wyszłoby to grupie na dobre. Mało osób wie, że przed „23:55” Diox i Hades realizowali solowe materiały i nie było im do końca po drodze. Tak więc ta grupa chyba musiała się rozpaść, ale słabe jest to, że odbyło się to w takim stylu. Pokazuje to jednak, jak bardzo młodzi ludzie wchodzący do branży nie potrafią radzić sobie z decyzjami, presją, asertywnością СКАЧАТЬ