Słodkie kłamstwa. Caz Frear
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Słodkie kłamstwa - Caz Frear страница 5

Название: Słodkie kłamstwa

Автор: Caz Frear

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия: Thriller psychologiczny

isbn: 9788380158726

isbn:

СКАЧАТЬ Einsteinie. Gotowy do następnego testu? Google ci nie pomoże, kiedy będziesz próbował opanować wszystkie poprawki do Ustawy o Policji i Dowodach Przestępstw Kryminalnych część G na egzamin w przyszłym miesiącu.

      Seth wydaje z siebie jęk, udając, że wiesza się na pęczku anielskich włosów, a śmiech, który wybucha, sprawia, że ulatuje ze mnie cały gniew, który nosiłam w sobie, odkąd dziś wieczorem opuściłam pokój zwierzeń u doktor Allen. Potem, gdy Parnell kłóci się z Chrisem Tarrantem, że Nil jest zdecydowanie dłuższy od Amazonki, a Seth pokazuje nam nie do końca poprawną politycznie wersję Twelve Days of Christmas w wykonaniu jego drużyny rugby, nachodzi mnie ochota, by zagrać Miss Havisham z Wielkich nadziei Dickensa, zaryglować drzwi, wyłączyć zegary i na zawsze zatrzymać całą naszą czwórkę w tej przytulnej jak gniazdko dyżurce.

      I wtedy właśnie pojawia się posterunkowy z lekarstwem na grypę w ręku i psuje wszystko.

      – Luigi, jesteś potrzebny – mówi charczącym głosem, stojąc w drzwiach. Z trudem wyłapuję coś z ich wymiany zdań – cielsko Parnella, którego nie powstydziłby się miotacz kulą, blokuje wszystkie fale dźwiękowe – ale udaje mi się zrozumieć, o co chodzi.

      Ciało. Kobieta. Leamington Square, przy wejściu do parku. Zaraz za Exmouth Market.

      Wygląda podejrzanie. Policjanci z Islington zabezpieczyli miejsce. Nadkomisarz Steele już wie.

      Exmouth Market.

      Nie do końca nasz teren, ale kiedy dwie pozostałe ekipy dochodzeniowo-śledcze tkwią po uszy w ciałach, a ty siedzisz i wpieprzasz jakieś gówniane jedzenie, zwlekając z papierkową robotą, to nie wypada ci się powoływać na granice i rewiry. Przynajmniej ja bym tak nie zrobiła. Parnell mimo to próbuje.

      A ja z rosnącym niepokojem, który rozwiewa wszelkie fantazje o bezpiecznym azylu sprzed zaledwie dwóch minut, myślę sobie, że to rzeczywiście jest mój teren. Taki, z którym łączy mnie pępowina.

      Spędziłam tam pierwsze osiem lat życia.

      A ostatnio słyszałam, że mój ojciec tam wrócił i znów prowadzi nasz stary pub.

      I znów spotyka się ze starą ekipą.

      Wiodąc nędzne życie.

      O dziesiątej każdego wieczoru, z dokładnością szwajcarskiego zegarka, tata wychodził z pubu, jeśli trzeba przerywając sędziowanie pijackiej burdzie, i udawał się kilkaset metrów dalej, do parku Leamington Square Gardens, by jak co dzień w samotności zapalić papierosa. Nie wiem, czy chował się przed mamą – bezkompromisową expalaczką – czy robił to dla zdrowia psychicznego, by pobyć sam. Nie mam pojęcia, ale odprowadzałam go wzrokiem z okna mojego pokoju. Gdy tylko usłyszałam jego kroki trzeszczące na żwirowej drodze, szybko rzucałam książkę czytaną w świetle dochodzącym przez okno dachowe. Patrzyłam tak długo, aż zostawała po nim tylko kropka w oddali, błysk telefonu lub płomień zapalniczki, ale w pewnym sensie mnie to uspokajało. Cieszyłam się, że ma swoje pięć minut spokoju.

      Raz zabrał mnie ze sobą. Miałam zaledwie sześć lat. Mama była u cioci Carmel, więc tato ostrzegł mnie, że „to wyjątkowa sytuacja”, co generalnie znaczyło, że ma pozostać tajemnicą, podobnie jak wszystko, co się działo, gdy ojciec sprawował nad nami opiekę (czipsy na obiad, luźne podejście do mycia zębów i nielegalne partyjki pokera na zapleczu z mężczyznami, za którymi mama nie przepadała). Wtedy po raz pierwszy byłam w parku Leamington nocą – za dnia bywałam tam często, bawiąc się w sklep na scenie amfiteatru lub grając w klasy na ścieżkach – i po dłuższej chwili, gdy już pogadaliśmy o Toy Story i mojej nowej puchowej kurtce, tata spytał mnie, czy nie boję się być poza domem o tak późnej porze. Powiedział, że większość dzieciaków w moim wieku narobiłaby w majtki ze strachu i zaczęłaby ryczeć, że chce do domu.

      Powiedziałam mu, że nie boję się n i c z e g o, kiedy on jest przy mnie, a on zmierzwił moje loki i powiedział, że słusznie.

      Dziś wieczór jednak się boję, i choć Parnell jest u mego boku, stale i niezmiennie jak te platany, które rosną na obrzeżach Leamington Square, nie mogę pozbyć się uczucia, że nic dobrego nie wyniknie z mojego powrotu w to miejsce.

      Nie mam na myśli fatum, ale ogarnia mnie jakiś dręczący niepokój.

      Gdy tylko parkujemy przy kordonie zewnętrznym, podchodzę do Parnella, pozwalając, by ukoiła mnie jego łagodna zrzędliwość.

      – Czterdzieści parszywych minut i byłby koniec zmiany. Jacyś inni kolesie musieliby się tym zająć, a ja mógłbym wziąć prysznic i przytulić się do żonki. Mamy pecha, Kinsella, cholernego pecha.

      – Mnie to nie przeszkadza – kłamię. – Nie mam się do kogo przytulić ani z kim się wykąpać. Równie dobrze mogę tu razem z tobą odmrozić sobie tyłek.

      Jeśli powtórzę to odpowiednią liczbę razy, może sama w to uwierzę. I może zdobędę się na odwagę i powiem Parnellowi oraz Steele, że wychowałam się rzut beretem stąd. I że mój ojciec prowadzi tu knajpę, która jest tak blisko, że w ciepłe letnie dni, kiedy drzwi są otwarte, aż tu słychać szafę grającą. I że mieszkałam nad tym pubem do ósmego roku życia.

      Zanim wszystko się zmieniło.

      Ale n i e   m o g ę dostarczyć Steele dalszych powodów, by usunęła mnie z wydziału zabójstw. Nie po aferze z martwą prostytutką. Nie żeby te dwie sprawy były do siebie podobne. Formalnie rzecz biorąc, nie ma nic złego w tym, że kiedyś obtarłam sobie kolano w tym samym miejscu, gdzie teraz leży trup. Ale przecież ktoś, kto doszedł do rangi nadkomisarza i ma co najmniej cztery odznaczenia za chwalebną służbę, będzie wiedział, jak wykorzystać okazję. Dlatego też jakakolwiek wzmianka o tym, że mam choć najmniejszy związek z tą sprawą, sprawi, że ani się obejrzę, a Steele dopilnuje, żebym podliczała rubryki w Excelu w jednostce wywiadu finansowego.

      Gdy Parnell kontynuuje swą pieśń żałobną, ja po raz kolejny rozważam za i przeciw, wpatrując się w swoje odbicie w szybie samochodu. Widzę w niej tylko kogoś, kto potrzebuje tej roboty, tak samo bardzo jak wielkiej dawki witaminy i wizyty u fryzjera.

      Odpowiedź jest prosta. Nie przyznam się.

      Steele już tu jest, w specjalnym kombinezonie i butach, rozmawia z dwoma technikami, podczas gdy ci przeskakują z miejsca na miejsce, kładąc na ziemi znaczniki dowodów.

      – Jezu, szybko przyjechała – mówię. – Przecież mieszka w Ealing!

      Parnell szpera w bagażniku i ścisza głos, bo na placu jest cicho jak w klasztorze.

      – Mówiłem ci, ona nie jest człowiekiem. Ona nie jeździ do domu, by wziąć prysznic i się przebrać, jak ty czy ja. Ona się regeneruje, jak Terminator. – Prostuje się i macha do Steele, jedną ręką rzucając mi parę ochraniaczy na buty, a drugą kombinezon ochronny. Steele daje nam znać, byśmy się pospieszyli, wskazując na zgarbioną postać stojącą u wejścia do namiotu techników od kryminalistyki.

      – Cudownie. Czyżby to tył głowy Vickery?

      – Co, nie jesteś w nastroju, СКАЧАТЬ