Pierwsza Spowiedniczka. Terry Goodkind
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pierwsza Spowiedniczka - Terry Goodkind страница 7

Название: Pierwsza Spowiedniczka

Автор: Terry Goodkind

Издательство: PDW

Жанр: Героическая фантастика

Серия: Fantasy

isbn: 9788378183488

isbn:

СКАЧАТЬ piękne Aydindril, zbudowane na wzgórzach ciągnących się od stóp góry. Miasto otaczały zielone pola, za nimi rosły gęste lasy. Ze swego miejsca wysoko na stoku góry ogromna Wieża Czarodzieja czuwała nad miastem, lśniącym niczym klejnot osadzony w zielonym kilimie.

      Magda widziała ludzi wracających z pracy w polu, prowadzących konie i wozy. W całej dolinie z kominów unosił się dym – kobiety przygotowywały wieczorny posiłek. Plątaniną wąskich uliczek powoli przemieszczały się tłumy ludzi zachodzących na targi, do sklepów lub zajmujących się swoimi sprawami.

      Chociaż widziała ruch, nie słyszała tętentu końskich kopyt, dudnienia wozów, krzyków ulicznych sprzedawców. Na tej wysokości ciszę zakłócały jedynie głosy ptaków krążących w górze i szum wiatru wiejącego nad rampartami i wokół wież.

      Magda zawsze uważała, że Wieża jest niema. Chociaż w ogromnej, kamiennej fortecy mieszkały setki ludzi – którzy mieli swoje sprawy, zakładali rodziny, rodzili się, żyli i umierali – Wieża przyjmowała to wszystko w ponurym milczeniu. Ze stoickim spokojem obserwowała mijanie stuleci i ludzkiego życia.

      Masywne parapety murów obronnych, na których stała, były świadkiem śmierci jej męża. Właśnie w tym miejscu stał w ostatnich, bezcennych chwilach życia.

      Pomyślała przelotnie, że nie chce iść w jego ślady, ale szepty w umyśle pokonały te wątpliwości. Cóż ją tutaj czekało?

      Magda popatrzyła na rozciągający się w dole świat, wiedząc, że on widział to samo, kiedy tutaj stał. Próbowała sobie wyobrazić, o czym myślał w ostatnich chwilach życia.

      Ciekawa była, czy myślał o niej, czy też jakaś mroczna, ważna sprawa pozbawiła go i tego.

      Była przekonana, że musiał być zasmucony, a nawet zrozpaczony z powodu tego, że musi ją porzucić, że jego życie zaraz się skończy. To musiało być okropne.

      Baraccus kochał życie. Nie sądziła, by mógł je sobie odebrać bez naprawdę ważkiej przyczyny.

      A jednak to zrobił. I tylko to się teraz liczyło. Wszystko się zmieniło i nie można było tego cofnąć.

      Jej świat się zmienił.

      Jej świat się skończył.

      Mimo to wstydziła się, że skupia się wyłącznie na sobie, własnym życiu, własnej stracie. Szalała wojna i świat się skończył dla bardzo wielu ludzi. Żony tych, których Baraccus wysłał do Świątyni Wichrów, wciąż czekały, nieszczęśliwe, mając nadzieję, że ich najbliżsi powrócą. Magda wiedziała, że to nigdy nie nastąpi. Baraccus jej to powiedział. Lecz one nadal kurczowo trzymały się nadziei, że mężowie wrócą do domu. Inne kobiety, żony tych, co wyruszyli na wojnę, szlochały rozpaczliwie, kiedy docierały do nich straszliwe wieści, że mężowie zginęli. W korytarzach Wieży często rozbrzmiewały zawodzenia osieroconych kobiet i dzieci.

      Magda, tak jak Baraccus, nienawidziła wojny i jej tragicznych skutków. Tak wielu już straciło życie. Tak wielu jeszcze je straci. I nie było widać temu końca. Czemuż nie zostawią ich w spokoju? Dlaczego zawsze muszą się znaleźć tacy, co dążą do podbojów i dominacji?

      Tyle kobiet straciło mężów, ojców, braci, synów. Nie ją jedną to spotkało. Przytłaczał ją wstyd, że tak się nad sobą użala, kiedy i inni przeżywają podobną udrękę.

      Lecz nie była w stanie stłumić własnego cierpienia.

      Czuła się też winna wobec tych, których opuszcza. Przemawiała przed radą w imieniu ludzi, którzy nie mają głosu. Przez ostatnie parę lat stała się sumieniem rady, przypominając jej członkom o obowiązku chronienia tych, którzy sami nie mogą się obronić. Na przykład nocne ogniki – które widziała ledwie parę dni temu – potrzebowały kogoś, kto przemówi w ich imieniu, opowie o tym, że powinno się zapewnić im spokój, bo inaczej te delikatne istoty znikną na zawsze.

      Dzięki swojemu statusowi często mogła stawać przed radą i przypominać jej o obowiązku wobec wszystkich mieszkańców Midlandów. Czasami, kiedy wyjaśniła im sytuację, robili, co trzeba. Czasami ich zawstydzała, skłaniając tym samym do właściwych działań. A czasem czekali niecierpliwie na jej zalecenia.

      Lecz jako kobieta bez statusu nie mogła już przemawiać przed radą. To smutne, że tylko małżeństwo z ważnym mężczyzną zapewniało jej wysoką pozycję, lecz tak się już dzieje na świecie.

      Była dumna, że zaprzyjaźniła się z tymi rzadko spotykanymi i tajemniczymi istotami, których wielu w ogóle nigdy nie widziało i nie zobaczy. Była wdzięczna za przyjaźnie, jakie nawiązała wśród licznych ludów Midlandów. Zadała sobie trud nauczenia się ich języków i dlatego zaczęli jej ufać, chociaż nie zaufaliby nikomu innemu. Była dumna, że mogła chronić ich spokojne życie.

      Zdawało się jej, że zdołała również doprowadzić do choć niewielkiego zrozumienia pomiędzy odmiennymi ludami, plemionami i społecznościami i dzięki temu sprawić, że wszystkie poczuły się częścią Midlandów.

      Lecz kiedy jej mąż zakończył swoje życie, mimowolnie uniemożliwił jej przemawianie przed radą.

      Jej życie straciło szlachetny cel, teraz było ważne tylko dla niej. A w tej chwili dla niej życie oznaczało wyłącznie niekończącą się udrękę. Zdawało się jej, że zalewa ją fala żalu i cierpienia.

      Pragnęła, żeby ta męka wreszcie się skończyła.

      Wewnętrzne szepty namawiały, nagliły, żeby położyła kres cierpieniu.

      ROZDZIAŁ 6

      Magda, spoglądając z krawędzi muru w dół, w głęboką na kilka tysięcy stóp przepaść, zauważyła, że ta część niebosiężnego muru Wieży nie jest idealnie pionowa, lecz odchyla się ukośnie, opadając ku fundamentom osadzonym w stoku góry. Uświadomiła sobie, że kiedy skoczy, będzie się musiała jakoś odbić od muru, żeby nie uderzyć w tę jego pochyłą część; bo inaczej byłoby to długie, makabryczne spadanie.

      Spięła się na myśl o ciągłym uderzaniu w ukośną ścianę, o łamiących się przy tym kościach. Przerażało ją to. Pragnęła szybkiego końca.

      Oparła dłonie o kamienne obramowanie otworu i bardziej się wychyliła, żeby lepiej widzieć. Obejrzała się również za siebie, upewniając się, że w pobliżu nikogo nie ma. Tak jak i mąż, nie chciała, żeby ktoś próbował ją powstrzymać. Ten rampart prowadził do enklawy Pierwszego Czarodzieja – mało komu wolno było tędy chodzić, więc było tu pusto. Strażnicy przy spiralnych schodach znali Magdę, złożyli jej szczere kondolencje i pozwolili wejść na górę.

      Magda, patrząc w dół, starała się ocenić, jak daleko powinna się odbić, żeby nie uderzyć w mur. Chciała, żeby kres nastąpił, zanim zdąży poczuć ból. Szepty obiecywały, że jeśli się wybije wystarczająco daleko, będzie swobodnie spadać, aż uderzy w skały na dole, gdzie wszystko się w jednej chwili skończy.

      Miała nadzieję, że Baraccusowi się to udało i że nie cierpiał.

      Lecz on, spadając, musiał czuć inną СКАЧАТЬ