Alfa Jeden. Adrianna Biełowiec
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Alfa Jeden - Adrianna Biełowiec страница 9

Название: Alfa Jeden

Автор: Adrianna Biełowiec

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-941896-1-7

isbn:

СКАЧАТЬ panie kierowniku. – Raven złączył kciuk z palcem wskazującym i uniósł dłoń.

      W chwili, gdy Jakowlew kierował się ku pakamerze dyspozytorni, chcąc zostawić weń kilka zapełnionych dysków, Edgar zwrócił się do Mateusza:

      – Ja również muszę tu zostać. Kierownik dał mi trochę roboty. Mam dla ciebie zadanie, spodoba ci się – uśmiechnął się.

      Asystent popatrzył na doktora niepewnie, nie mogąc wyczytać nic konkretnego z jego prawie purpurowych oczu i równie bladego co u Enrila oblicza.

      – Pamiętasz, jak opowiadałem ci przed chwilą o mapach genowych? Właśnie przyznałem ci dostęp do mego gabinetu. – Edgar pomachał młodemu przed nosem elektronikiem, który zaraz potem włożył do kieszeni kitla.

      Zrozumienie pojawiło się natychmiast; oczy Mateusza rozszerzyły się w nieskrywanym zachwycie. Szczery uśmiech Edgara pogłębił się jeszcze bardziej. Entuzjazm zwykle niefrasobliwego, choć spłoszonego życiem kolegi udzielił się również i jemu.

      – W kapripodzie mam do wglądu kilka map genów, jednak nie zdążę się z tym uporać do rana, jak planowałem. Przejrzałbyś je za mnie?

      – No pewnie – Mat odparł spokojnie, choć w owej chwili z ogromną chęcią skoczyłby na blat stołu i krzyknął niczym rozdokazywany imprezowicz po piątej kolejce. Wreszcie będzie robił to, do czego szkolił się przez ostatnie lata! Koniec z pilnowaniem robotów pucujących probówki i doglądaniem wyładowywanych skrzyń z hangarów zaopatrzeniowców. Jako syn oficera pracującego dla Starlightu, Mat starał się o stanowisko w tej placówce praktycznie z jednego powodu: chciał działać dla dobra ludzkości. Różowe okulary zbudowane ze szkła niewiedzy prysły jednak szybko, trafione pociskiem zawierającym kwintesencję rzeczywistości. Mateusz czuł się podle, gdy oglądał przekaz z Asfarii i "cudowne" efekty wieloletniej pracy genetyków pod postacią skrzywdzonego człowieka, który, wychowywany w poniżeniu, niczym królik doświadczalny, nie miał pojęcia o własnej krzywdzie. Człowieka, którego obdarowano ciałem godnym boga, zdrowym i sprawnym, lecz szabrowano ze wszystkiego innego. Niemniej podświadomość szeptała asystentowi, że jeśli będzie trzymać ze Strzelbowskim, uda mu się zrealizować choć ułamek swoich zaszczytnych marzeń z dzieciństwa. Trzydziestoletni doktor wydawał się w porządku, wyglądał na osobę, której można zaufać, skłaniał ku sobie ludzi łagodnym usposobieniem. Spośród reszty wyróżniało go coś jeszcze,  czego Mateusz nie był w stanie określić, a co przyciągało go do Strzelbowskiego niczym tłum do mądrze przemawiającego agitatora. Może zapomniana ludzka dobroć?

      – No to załatwione. Stwórz folder i powrzucaj tam wszystkie mapy, w jakich zauważysz aberracje chromosomowe. Maszyna mogłaby w sekundę odwalić za ciebie całą robotę, ale wiesz… lepiej sprawdzić wszystko osobiście. Czynnik ludzki zawsze będzie najbardziej wiarygodny. – Edgar położył dłoń na ramieniu rozmówcy. – Poradzisz sobie, nie? Ciebie żadna maszyna nie pokona, hakerze.

      Ostatniego zdania, w którym Edgar podkreślił prawdziwy talent asystenta, Mateusz nawet nie usłyszał. Wizerunek pracowni doktora, pełnej kapripodów przechowujących najbardziej pożądliwe dane w świecie genetyków, pochłonął bowiem wszystkie jego myśli. Skinął Strzelbowskiemu głową i wymaszerował z pomieszczenia, zbyt zafascynowany, by rzec cokolwiek na odchodnym.

      Edgar odprowadził młodego wzrokiem do drzwi, a gdy ten zniknął za nimi, uniósł kąciki ust w pogodnym uśmiechu i pokręcił głową. Zazdrościł mu trochę tej nieskalanej młodzieńczej niefrasobliwości. Jeszcze nieskalanej. Mat nie wiedział, że coś bardzo cennego może stracić w tym miejscu, gdzie przekleństwo zrodzone w fuzji oziębłych umysłów czyha za każdym rogiem, wyciąga swe okrutne szpony z każdego laboratorium Wydziału. Drzemie wśród stalowych podzespołów, trybików urządzeń wartych majątek, jąder najczulszych mikroskopów, a szczególnie w sercach tych, którzy z tych urządzeń korzystają. Czy Mat, który startuje z taką samą werwą jak poprzedzający go asystenci, obecnie ludzie nie do poznania, przetrzyma próbę niewinności? Czy jego serce stanie się równie zimne, twarde i martwe, jak serce androida? Albo Jakowlewa? Czy żywy obiekt doświadczalny będzie dla niego znaczył coś więcej, niż zbiór bilionów komórek? I najważniejsze: czy będzie można mu zaufać, gdy nadejdzie czas? Czy Edgar znajdzie przyjaciela w Mateuszu, jakiego od lat ma – co jest niewiarygodnym paradoksem – w Aurisie?

      Strzelbowski podniósł się z siedzenia. Idąc ku szafce ze szklankami, przypadkiem zagrodził drogę Dawidowi kierującemu się do wyjścia z dyspozytorni.

      – I co o tym myślisz? – zapytał Jakowlew, przystanąwszy.

      Strzelbowski od razu wychwycił meritum pytania, wzruszył ramionami. – Trudno powiedzieć, to dopiero protoplasta.

      – Ale jaki protoplasta – doktor nie krył szczerego zachwytu. – Po tym, co przed chwilą zobaczyliśmy, ośmielę się wyciągnąć wniosek, że wykształciliśmy w Enrilu wystarczająco dużo porządnych cech, żeby utrzymać go przy życiu. Jeśli tak dalej pójdzie, poprzestaniemy na obiekcie Alfa Jeden, a hodowla generacji Beta Jeden okaże się zbyteczna. Zaoszczędzimy mnóstwo pieniędzy.

      Obojętność, z jaką Dawid mówił o człowieku z Asfarii nie podobała się Edgarowi ani trochę, niemniej doktor nie dawał tego poznać po sobie. Jak zwykle utrzymywał na twarzy wystudiowaną maskę mogącą wyrażać wszystko: od totalnej obojętności po głęboką pogardę. Ta maska była jego najpotężniejszą bronią w Inion Vertex.

      – To się okaże – westchnął, odsuwając sprzed lewego oka kosmyk białych włosów, jakie udało mu się wyhodować przez trzy lata od chwili wyrzucenia go z vomisańskiej armii. – Mam nadzieję, że nie dojdzie do żadnej wpadki.

      Słysząc te słowa, będące tak naprawdę bezczelnie napomnianą aluzją do konkretnego wydarzenia z przeszłości, kierownik zbladł lekko. Jego oblicze przez chwilę wyrażało spore zdziwienie, póki nie stało się odzwierciedleniem z pozoru spokojnego oblicza Edgara. Moment później na twarzy Jakowlewa dało się dostrzec poblask drwiny wymieszanej z pogardą. Siedzący przy kapripodach doktorzy popatrzyli na siebie wymownie.

      Wiele lat temu, w ramach utajnionego eksperymentu w Rosji, próbowano wymieszać gatunki wielkich drapieżników w celu uzyskania cech pożądnych, by móc je później wykorzystać w ludzkim genomie. Kierowany przed Dawida eksperyment zakończył się siedmioma zagryzionymi wśród personelu badawczego, nowym rodzajem wirusa, który rozlazł się po Syberii i dwoma milionami uinali grzywny nałożonymi przez Światową Fundację Ochrony Zwierząt, bo wszystko wyszło na światło dzienne. To był cios nad ciosem, zwłaszcza dla człowieka, którego jednym z substratów życia jest reputacja. Gdyby nie wstawiennictwo Starlightu i "ferowanie wyroku" o zawieszenie Jakowlewa w czynnościach, Rosjanin na zawsze pożegnałby się z karierą genetyka. W każdym bądź razie sprawy nie potoczyły się źle: poruszenie, jakie wywołał wokół siebie nielegalny eksperyment skierowało oczy Korporacji na tego niby niepozornego naukowca, jakim był Jakowlew. Rok później Dawid pracował już w Inion Vertex, gdzie szybko stał się skarbnicą potencjału i pupilem Korporacji, któremu nie odmawiano funduszy na przeprowadzanie eksperymentów, zwłaszcza na ludzkich klonach.

      Dawid wiedział doskonale, że gdy Edgar przypomina mu o tej sromotnej klęsce, bezwstydnie podkopując na oczach Alexa i Ravena kiełkujący na nowo autorytet, udając przy tym szczere współczucie – tak naprawdę rozpoczyna kolejną rundę walki, jaką obaj mężczyźni skrycie prowadzą od dawna. Nic z tego, wypierdku, pomyślał Jakowlew. Chcesz grać ostro? Proszę bardzo, to się da załatwić. Jedna wpadka i jesteś skończony! Masz potencjał jako naukowiec, ale nie СКАЧАТЬ