Alfa Jeden. Adrianna Biełowiec
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Alfa Jeden - Adrianna Biełowiec страница 5

Название: Alfa Jeden

Автор: Adrianna Biełowiec

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-941896-1-7

isbn:

СКАЧАТЬ niczego potrzebne.

      – Zobaczymy, czy jesteś taki dobry w zwarciu. – Powiedziawszy to spokojnie, wbrew burzy huczącej mu w głowie, Gabriel zaatakował pierwszy, chyżo rzucając się do przodu. Liczył na szybki finał pojedynku. Mordował już przecież w ten sposób wiele razy, nieśmiertelnym, szlachetnym orężem skrytobójców.

      Zatrzymał się przed denerwująco spokojnym celem, skrzyżował ramiona i zamachnął się sztyletami od środka na zewnątrz, zamierzając rozciąć przeciwnikowi odsłonięte gardło. Ten manewr, wykonywany szybko i znienacka, nigdy nie zawiódł Gabriela.

      Aż do teraz. Enril sprężyście odchylił się w tył, po czym odskoczył. Wraże ostrza świsnęły mu przed brodą.

      – Niech cię! – Gabriel doskoczył do ciała Juvala, wsunął sztylet do pokrowca, a wolną ręką podniósł z posadzki zakrwawiony nóż myśliwski najemnika. Rzucił. Wirujące ostrze zostało odbite kordem bez zbędnej fatygi: Enril ledwo poruszył ramieniem.

      Wrzeszczący snajper ponownie zaszarżował w stronę nieznajomego, ściskając kurczowo rękojeści sztyletów. Gabriel był parę centymetrów niższy od adwersarza, jednak cięższy, bardziej umięśniony i silniejszy. Poza tym Enril nie odbywał wieloletniego stażu w slumsach na przedmieściach River Styks, gdzie miały swoje meliny znamienne grupy przestępcze. Snajper czuł w pełni, że da radę. Rozniesie cudaka na strzępy, niech go tylko dorwie.

      Srebrne ostrza sztyletów nie zdołały zagłębić się w ciele Enrila, gdyż człowiek pierzchnął ku windzie. Zachrobotała uruchamiana platforma. Snajper kopnął w złości cokół kolumny i ruszył za Enrilem. Wbiegł schodami na pierwszy poziom, przebiegł kawałek i wszedł na kolejny. Gdy znalazł się na drugiej kładce, Enril już na niego czekał z kordami gotowymi do odparcia ataku, nieustannie utrzymując na obliczu irytujący wyraz osoby opanowanej.

      Mężczyźni natarli na siebie. Obaj byli oburęczni. Metaliczny brzdęk zderzających się ostrzy rozniósł się echem po pomieszczeniu.

      Znając ziemskie, wschodnie sztuki walki, których nauczył go były japoński mistrz Takumi Yamamoto, Gabriel nacierał bezustannie. Ciął jak zaprogramowany automat. Jego sztylety świstały w powietrzu, poruszane sprawnymi, wyćwiczonymi ramionami.

      Tymczasem Enril ograniczył się do defensywy, nie wkładał w pojedynek najmniejszego wysiłku. Wykonywał bloki, odbijał kordami wirujące ostrza przeciwnika, parował sztychy, zmieniał kierunki dźgnięć, wybijał broń wroga naprzemiennie w górę i w dół, odpychał na boki, używając raz ostrzy, raz gard. Po każdej takiej kontrze, gdy przeciwnik przez ułamek sekundy miał odsłonięty tors, mógł z łatwością przebić sztychem jego nieopancerzoną pierś, jednak nie sposobił się do tego. Pozwalał, by snajper ponownie nacierał na niego z wielką siłą, którą chętnie przejmował na własne ramiona, odpowiednio ustawiając ciało i rozkładając ciężar na stopach. Czasem Enril wcale nie parował pchnięć, łuków i zwodów, lecz unikał ostrzy sztyletów, wykonując ciałem karkołomne sztuczki.

      Gabriel spostrzegł ku swemu rozdrażnieniu, że to Enril, a nie on, panuje nad pojedynkiem, pozornie odgrywając rolę niedorajdy. Przypominał mu ptaka, który udaje, że ma złamane skrzydło, by zadziwić niebawem ośmielonego drapieżnika wspaniałą ucieczką. Albo jednego z tych mięsożernych głębinowych ślimaków morskich z jakiejś tam planety, których poruszające się wabiąco jęzory w żarłocznych otworach gębowych, bynajmniej nie okazują się lichymi robakami.

      Zmagali się już od kilku minut, wędrując wzdłuż kładki, w tę i z powrotem, niczym amerykańskie i rosyjskie androidy rzucone na jedno podwórko. Gabriel próbował zepchnąć przeciwnika w przepaść wszelkimi podstępnymi sposobami, jednak Enril nie raczył przybliżyć się do krawędzi. Snajper wiedział wprawdzie, że adwersarz z łatwością zamortyzowałby upadek, jednak żadna skuteczna metoda pozwalająca uzyskać niechybne zwycięstwo nie przychodziła mu chwilowo do głowy. Zastanawiał się, czy facet ma w ogóle słabe punkty.

      Wzmacniane echem szczęki metali nie przycichały. Ostrza uderzały o siebie niemalże rytmicznie, niczym w starożytnym tańcu na cześć bogów wojny.

      Gabriel był doskonale wyszkolony w posługiwaniu się krótką bronią białą. Pomijając mistrza Yamamoto, nigdy nie spotkał godnego siebie przeciwnika, a teraz to… Enril parował i odbijał wszystkie jego ciosy, obalał skrytobójcze techniki, jak i te z czysto japońskim rodowodem, przejmował na swe barki siłę uderzeń, a najgorsze, że nie męczył się przy tym! Snajper uświadomił sobie, że Katie miała rację: on musi być androidem do bólu przypominającym człowieka. Tak! Na pewno jest automatem. Kurwa, musi być automatem!

      Gabriel postanowił zranić przeciwnika, by sprawdzić swoją teorię.

      Zranić…

      Ale jak ma go zranić, do diabła, skoro nie jest w stanie nawet do niego podejść?!

      Snajper uniósł wysoko ramiona, z ostrzami sztyletów skierowanymi ku posadzce, pewny, że adwersarz zablokuje go górnym krzyżem. Tak też się stało. Snajper zamierzał zdzielić przeciwnika w twarz butem, lecz w chwili, gdy unosił nogę, Enril wykonał gwałtowny półobrót, wykręcając mu ramiona.

      Gabriel stracił równowagę i wyrżnął na kładkę jak długi. Lampy zawirowały mu przed oczami.

      Snajper wyłączył myślenie i całkowicie zdał się na instynkt. Rzucił się szczupakiem do przodu, chwycił Enrila za buty i po raz pierwszy od chwili rozpoczęcia pojedynku zdobył nad nim przewagę, zwalając go z nóg.

      Alfa Jeden starał się odkopnąć Gabriela, jednak ten silnie obejmował mu nogi ramieniem, drugą ręką próbując dźgnąć go sztyletem w udo, w prześwit między pancernymi płytkami.

      Enril poziomym łukiem kordu wytrącił snajperowi broń z ręki. Gabriel natychmiast wykonał obrót w tył, chwytając głownię leżącego na ziemi sztyletu.

      Wciąż trzymając kordy w dłoniach, uwolniony z uścisku Enril zamachnął się nogami i wykonał błyskawiczny wyskok. Ledwo znalazł się w pionie, ujrzał ostrze sztyletu szyjące ku jego twarzy. Szybko odchylił głowę, jednak wynikłe ze sztychu cięcie Gabriela pozostawiło długą szramę w poprzek policzka. Kilka czerwonych kropel skapnęło na posadzkę.

      Alfa Jeden starł rękawicą krew z podbródka, która spływała nań cieniutkim strumieniem. Przez chwilę przyglądał się jej z pytającym wyrazem twarzy, rozmazał ją palcami, zupełnie jakby nie wiedział, że coś takiego krąży w jego organizmie. Popatrzył na dyszącego Gabriela. Snajper czekał trzy kroki dalej z wyzywająco uniesionymi ostrzami i brwiami, zadowolony, że przeciwnik wyzbył się wreszcie tej denerwującej, nieludzkiej obojętności.

      – Jednak nie android – Gabriel splunął przez krawędź kładki. Odkrycie zaniepokoiło go i uspokoiło jednocześnie: skoro nie ma ludzi niepokonanych, czym jest w takim razie to coś stojące naprzeciw, co zabiło mu kumpli z precyzją automatu? – Czym jesteś, u diabła… – wysyczał na głos myśli. Pokazał zęby w złośliwym uśmiechu. – Chyba wiem… Musisz być pieprzonym ścierwem laborantów!

      Enril nie zrozumiał, lecz poznał po tonacji wypowiedzianych słów, że jest obiektem drwiny. Że jego Bóg jest obiektem drwiny. W zielonych oczach błysnęły gniewne ogniki. Mężczyzna zmarszczył brwi i opuścił podbródek, pozwalając, by czarne włosy przysłoniły mu jeszcze więcej pąsowiejącej ze złości twarzy.

      – Czyżbyśmy poruszyli wrażliwą СКАЧАТЬ