Название: Alfa Jeden
Автор: Adrianna Biełowiec
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-941896-1-7
isbn:
Enril westchnął, odłożył neuromogram do szafki, chwycił trzonek kordu – przyłapał się na tym, że często chodzi po Asfarii z bronią w ręku – i wrócił do hali na krawędź kładki, gdzie siedział przedtem i przedtem, i jeszcze przedtem. Gdyby miał się teraz do czegoś przyrównać, przyrównałby się właśnie do tego surowego pomieszczenia, z jednej strony przyciągającego oczy idealną geometrią i pięknym oświetleniem, lecz z drugiej jakże pustego i monotonnego. Alfa Jeden czuł wewnątrz nieuzasadnioną pustkę, której nie potrafił wypełnić ani wlewanymi w siebie napojami, ani całkiem smacznymi posiłkami przechowywanymi w chłodni spiżarni. Pustka ustępowała tylko wtedy, gdy ćwiczył samotnie pośrodku Szklanej Komnaty, trenował na strzelnicy, walczył z przysyłanymi przeciwnikami, rozmawiał z Bogiem, spoglądał w gwiazdy, bądź spał (znaczy się podczas snu nie był niczego świadomy). Uwielbiała natomiast go dręczyć, gdy długo spożywał posiłek, brał natrysk w łazience, przechadzał się bezcelowo po korytarzach kompleksu, a szczególnie w te wszystkie bezsenne noce, wyznaczane przez przygaszone światła Asfarii. Pustka była jego najgorszym dręczycielem. Wrogiem, którego dało się uśpić bądź zmylić, lecz nie dało się pokonać ostatecznie. Z jej powodu często chciało mu się krzyczeć.
Teraz znów go dopadła.
Mężczyzna poszedł do magazynu z żywnością i przyniósł stamtąd słoiczek z jakimś sosem. Wróciwszy do hali, posłał go z rozmachem na jej drugi koniec, a gdy ten roztrzaskał się o ścianę, Enril wsłuchiwał się w brzęk rozpryskujących się szklanych kawałeczków, dzwoniących o metal posadzki. Nie minęły dwie minuty, jak z niszy wyjechał kliner, by pozbyć się odłamków i uprzątnąć rozchlapaną breję. Enril odkrył antidotum na to cholerne uczucie pustki, działające wprawdzie tymczasowo i usuwające ją w niewielkim stopniu, ale zawsze poprawiające samopoczucie. Otóż spostrzegł, iż czuje się lepiej w towarzystwie sprzątającego automatu, co dało mu podstawę do przypuszczenia, że pustkę usuwa obecność innej inteligencji. Enril chciałby, żeby blaszak nie wracał do swojej niszy, lecz długo kręcił się w pobliżu, klekocząc i wymachując tymi komicznymi urządzeniami wielofunkcyjnymi. Jednak co by powiedział Bóg, gdyby mężczyzna zaczął nagle zwalać masowo tłukące się przedmioty z półpiętra na posadzkę hali? No cóż. Myśl, że szybko pozbyłby się całego szkła Asfarii sprawiła, że kąciki ust Alfy uniosły się w drobnym, pogodnym uśmiechu.
Bóg nie powinien dopuszczać do tego, by czuł się… Znów zabrakło mu określenia! Dlaczego miał takie luki w mózgu, że nie mógł swobodnie operować myślami?
Enril nie spędził tego wieczora ćwicząc kordami, co często czynił przed udaniem się na spoczynek. Wśród dzisiejszej dostawy ekwipunku znalazł długi, heblowany, doskonale wyważony drąg, który je zastąpił. Wywijał nim godzinami, przemieszczając się żwawo po całej Szklanej Komnacie, męcząc się przy tym niewiele. Momentami energiczna zaprawa zmieniała się w kontemplację gwiazd ponad kopułą lub wykonywane w skupieniu wolne, harmonijne ruchy. W takich chwilach Enril miał nad wszystkim kontrolę, trzymał w karbach tę przeklętą wewnętrzną pustkę.
Na wyższej kładce hali głównej znajdowały się dwa identyczne wejścia do łukowatego korytarza, tak że gdy wchodziło się jednym, odcinek dalej wychodziło się drugim. Samotne pomieszczenie, które łączyło się ze środkiem korytarza, Enril wykorzystywał jako sypialnię. Tak naprawdę miejsce to było pięciościenną wnęką, gdzie frontowe, przezroczyste ściany wychodziły na skalistą grotę wydrążoną w asteroidzie. Posadzka pomieszczenia znajdowała się wyżej niż korytarzowa: sięgała połowy jego wysokości, a do sypialni prowadziły krótkie schody. Pod stalowym stropem umieszczono łuk białych lamp. Jeszcze więcej światła – zielonego, pomarańczowego i czerwonego – wpadało z groty przez sekuryt. Pochodziło od pracujących czterdzieści metrów niżej ogromnych urządzeń, podtrzymujących Asfarię zarówno na dalekiej orbicie Phalagiona, jak i zasilających kompleks w energię oraz wspomagających sfery zewnętrzne. Białe światła wnęki przygasały na kilka godzin o tej samej porze, podobnie jak oświetlenie całego kompleksu. Oznaczało to porę spoczynku.
Enril poczuł zmęczenie dopiero po zaprawie. Czarne strzałki wyciągniętego z kieszeni zegarka wskazywały godzinę 22:08. Mężczyzna odstawił drąg do zbrojowni i ruszył ku łazience.
Kiedy, już po odświeżeniu ciała, kierował się w stronę sypialni zawijanym korytarzem, odbite od powierzchni zegarka lazurowe światło trafiło na wkomponowany w geometrię ściany, germanowy kwadracik o czarno-fioletowej barwie. Płaski przedmiot miał ledwo wielkość paznokcia kciuka, był ciepły w dotyku, czym odcinał się krzykliwie od chłodu metalu otoczenia. Enril przedtem nie zwrócił na niego uwagi. Zaczął bacznie rozglądać się wokół. Przeszedł kawałek, przesuwając dłonią po ścianie. Zastanawiał się, czy nie znajdzie więcej takich przedmiotów. Sztylet Gabriela błysnął w jego dłoni. Jeśli chodzi o tę kuriozalną ozdobę, to strasznie tu nie pasuje.
– Kurde, co on robi! – Zanim Raven wykrzyczał zdanie do końca, jeden z monitorów odbierających obraz z Asfarii zamajaczył czernią. Moment później podobne do łuku żebrowego ograniczniki ekranu, pomiędzy którymi generował się holograficzny obraz, złożyły się na stole.
Alex zesztywniał w fotelu.
– On wie… Wie, że jest monitorowany.
Raven łypnął ze sceptycyzmem na sąsiada.
– A ty byś wiedział na jego miejscu? – zaburczał.
Kantolak potrząsnął głową w odpowiedzi, patrzył zdziwiony, jak Enril śpiesznym krokiem przemierza korytarz, trzymając w dłoni sztylet. Niebawem pociągła twarz Alfy Jeden wypełniła prawie całą przestrzeń następnego monitora, tego z widokiem na wnękę sypialni. Bladawe oblicze, srogo wyglądające przy zmarszczonych brwiach, zastąpiły wnet ogromne palce i trójkątne ostrze sztyletu. Obraz żabkował przez moment, pokazując raz buty Enrila, raz kawał nieoświetlonego stropu, by zaraz zniknąć w zupełności. Osłupiali doktorzy popatrzyli na siebie.
– Ale jaja. – Raven miał głupią minę.
– Wołam Jakowlewa. – Alex wykonał kilka kroków w stronę biurka, gdzie zostawił swego elektronika. Powstrzymał się jednak przed puszczeniem prywatnej wiadomości i zrywaniem kierownika z konsylium, gdy jego kciuk spoczął już na płytce wysyłania. – Nie. Lepiej załatwmy to sami.
– Gdzie on teraz jest?
– Jakowlew? Przecież na zebraniu.
– Enril, debilu.
Kantolak obrócił się ku koledze, by zobaczyć, jak stuka nerwowo pięścią w oparcie krzesła. Korytarz prowadzący do wnęki sypialnej monitorowała teraz tylko jedna komórka, lecz jej żywot również był przesądzony. Alex skwitował ten fakt wzruszeniem splecionych w koszyk ramion, nim zajął miejsce obok Petersena. – Też bym się wkurzył, gdyby jacyś palanci laboranci gapili się na mnie przez dwadzieścia sześć phalagiońskich godzin na dobę.
– Jaką dobę? Enril jest przecież w kosmosie.
– Już się tak nie wymądrzaj.
Alex przyjął wprawdzie wybryk Enrila ze stoickim spokojem, lecz wystraszył się nie na żarty, СКАЧАТЬ