Название: Nasturcje i ćwoki
Автор: Marcin Szczygielski
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-60000-60-1
isbn:
– W czego razie?
– Gdyby znaleźli twoje dymiące zwłoki czy coś. To jak ma?
– Weszka – z cichym westchnieniem odpowiada Aga.
– Co?! Weszka – Weszka?
– Jedno Weszka. Nazwisko rzecz nabyta.
– Ale w przypadku faceta trudno zbywalna. Nazywa się Mikołaj Weszka?
– Tak.
– Rany boskie! Jakie niehigieniczne nazwisko! Słuchaj, to gdybyś ty rzeczywiście, jak to pięknie ujęłaś, poślubiła tego Mikołaja, to chcesz powiedzieć, że nazywałabyś się… Agnieszka Weszka?
– Mogę być dwojga nazwisk!
– Aha. Czyli byłabyś… byłabyś Agnieszka Perska-Weszka? – z wrażenia prawie spadam z siedzenia taksówki. – Perska-Weszka!
– Jesteś skończoną idiotką, a w dodatku świnią. Nie odzywam się!
– Oj, daj spokój – mówię pojednawczo, kiedy już udaje mi się zapanować nad konwulsyjnym śmiechem. Agnieszka wzrusza ramionami i uparcie patrzy na mijane domy. Drażni mnie to. – Założę się, że już z nim spałaś.
– No jasne. Skąd miałabym wiedzieć, czy warto się z nim spotykać? Zresztą jestem zakochana – mówi Agnieszka i dodaje: – Czasami zastanawiam się, czy ty w ogóle lubisz seks.
– Oczywiście, że lubię! – wykrzykuję, choć sama nie jestem pewna, czy to stuprocentowa prawda. Lubię seks, ale tylko z kimś, z kim jestem naprawdę blisko. Jeśli związek trwa kilka tygodni, jest miło, a facet jest w moim guście, seks jest cudowny. Natomiast przypadkowe numerki albo nawet pierwsze akcje z chłopakiem, który mi się podoba, są dla mnie z reguły mało satysfakcjonujące. Wydaje mi się, że jest mnie za dużo, wszędzie plączą się kończyny. Mam wrażenie oddzielenia się od swojego ciała – przebieg wydarzeń obserwuję beznamiętnie z boku, całe to stękanie, oddechy (uważać, żeby nie chuchnąć mu w twarz, bo nie pamiętam, co jadłam; odwracać głowę, żeby mi nie chuchnął w nos, bo nie wiadomo, co jadł i mogłabym zrazić się na zawsze), obca skóra, zapach, kształt, czy powinnam unieść biodra, wciągnąć brzuch, przejąć kontrolę, myśleć, nie myśleć, krzyknąć, wzdychać, jęknąć. To ciężka harówka, a nie przyjemność i nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek miała z tej okazji orgazm. Agnieszka to co innego, ona uwielbia przygody czy raczej afery, jak je nazywa.
– Uważam, że prawdziwy seks jest tylko z kimś naprawdę ważnym i bliskim. Nie tak jak ty – mówię pogardliwie.
– Och tak! – Agnieszka wcale nie czuje się urażona. – Ja lubię seks z każdym, kto mi się podoba oczywiście. Zawsze uważałam się za coś w rodzaju lampy Aladyna – trzy sekundy polerowania, a pokażę ci cuda, o jakich ci się nie śniło.
– Uch, jesteś wulgarna – mówię z niesmakiem.
– Naprawdę? – dziwi się Agnieszka zupełnie szczerze. – A ty naiwna. Wielka miłość – też coś.
– A kto tu mówi o miłości? – prycham pogardliwie. Teraz ja odwracam się do niej plecami – przynajmniej na tyle, na ile pozwala ograniczona przestrzeń taksówki – i zaczynam przyglądać się ulicom.
Koniec z miłością! Było, minęło – nigdy więcej, amen – myślę, gapiąc się przez szybę. Warowanie przy telefonie, skurcze żołądka, niepewność, brak snu, brak apetytu, nerwy – dziękuję, nie. Miłość jest jak zaraza, choroba, gwałtowna, wypalająca gorączka, która uniemożliwia normalne życie. Z Michałem, moim ostatnim facetem, byłam właśnie z miłości. I po co? Stracony rok, jeden miesiąc i trzynaście dni. Wyrzucone z życiorysu. Nie zostało mi po nim nic, poza dwiema parami starych gaci od dresu i zdezelowanym budzikiem. Nic więcej. Ach nie, przepraszam. A siwe włosy? W zeszłym tygodniu znalazłam trzy. Trzy siwe włosy! Przed trzydziestką! W dodatku te akurat były z przodu, nie mam pojęcia, co się dzieje z tyłu. Oczywiście i tak się farbuję, ale udało mi się je dostrzec w odrostach. To co się musi dziać w środku mnie, skoro takie efekty pojawiają się na zewnątrz? Strach pomyśleć. Mam wrażenie, że przez ten rok z kawałkiem nic innego nie robiłam, tylko do niego mówiłam, a on do mnie milczał. „Porozmawiajmy o nas” – cisza. „Kochasz mnie?” – cisza. „O czym myślisz?” – cisza. Mogłoby się wydawać, że jest małomówny, ale skąd – na temat nowego systemu w swoim komputerze albo jakichś idiotycznych rozszerzeń do czegoś tam potrafił rozmawiać godzinami, a jakie bogate miał wtedy słownictwo! Szczerze mówiąc, to ja takich słów nigdy nie słyszałam, przynajmniej części. Jedzenie, telewizja i seks – całe nasze życie. Ach, no i jeszcze mnie straszył. Uwielbiał to. Zaczajał się za wieszakiem w przedpokoju, za fotelem, w ciemnej łazience albo kuchni i wyskakiwał, kiedy przechodziłam. Bawiło go to do łez, bo ja za każdym razem wrzeszczałam. Dostałam w końcu regularnej nerwicy. Nie umiałam normalnie wejść do pomieszczenia, jeśli nie miałam Michała na oku. Pamiętam, że kiedyś stałam w drzwiach do dużego pokoju przez pięć minut, zaglądając jak pies do jatki i mówiąc: „Michałku, proszę cię, nie strasz mnie, nie rób tego, Michałku, błagam, pokaż się, Michałku”, a potem się okazało, że on poszedł do sklepu i po prostu nie było go w domu. Zanim to odkryłam, obeszłam całe mieszkanie niemal w półprzysiadzie, niczym jakiś komandos czy szpieg z Krainy Deszczowców. Potworne przeżycie! A on tego samego wieczoru wypożyczył z Beverly Hills Video Egzorcystę i powiedział, że sobie razem obejrzymy wieczorem dla rozrywki. Odmówiłam uczestniczenia w seansie, tłumacząc grzecznie, że czuję się doskonale rozerwana, ponieważ podobne przeżycia mam na co dzień, a tamtego dnia szczególnie. Obraził się.
W dodatku Michał był niesłychanie trudny w prowadzeniu. Trzy miesiące zajęło mi nauczenie go chowania brudnej bielizny i skarpet do kosza w łazience, słania łóżka i ustawiania butów w przedpokoju, cztery miesiące odnoszenie brudnych naczyń do kuchni. Najtrudniej było z dłubaniem w nosie. Ja nie wiem, co ten chłopak miał, sprzężenie jakieś czy odruch psa Pawłowa – wystarczyło włączyć telewizor i posadzić go na fotelu, a już pchał palec do nosa. Istny koszmar – rozważałam już nawet zainstalowanie jakiegoś systemu przywiązywania ręki do poręczy fotela, aż wpadłam na genialny pomysł. Maść tygrysia! Wystarczyło posmarować mu wskazujący palec cztery razy i wreszcie przestał. Polecam zainteresowanym. W miarę łatwo poszło mi z jego beznadziejnymi ubraniami, bo po prostu wywaliłam prawie wszystkie jego szmaty, kiedy się do mnie wprowadził, i za grosze albo wręcz za nic pościągałam nowe z sesji zdjęciowych w „Stylle”. Trochę się bulwersował na początku, ale nie miał wyjścia. No i wszystko na darmo. Kiedy już osiągnęłam jaki taki efekt, Michał bardzo sprytnie wykręcił kota ogonem, sprowokował mnie, wykorzystał okazję, spakował błyskawicznie ciuchy, które sama dla niego zdobyłam, i tyle go widziałam. Zapisałam sobie dokładnie przebieg tamtego popołudnia w pamiętniku jako ponurą przestrogę dla samej siebie, że nie należy zbyt się poświęcać i angażować w mężczyznę.
14 grudnia 2001 roku
M – D – 18.37 (17.15!) – ? – O!!! = 0 = –!
To znaczy, że Michał przyjechał do domu o osiemnastej trzydzieści siedem, chociaż wyszedł z pracy o siedemnastej piętnaście. Przeciętny dojazd z bliskiego Żoliborza, gdzie pracował jako fotoserwisant w agencji fotograficznej, do domu zajmował mu w godzinach szczytu pięćdziesiąt minut. Tego dnia jechał o dwadzieścia dwie minuty dłużej. Duże „O” СКАЧАТЬ