Nasturcje i ćwoki. Marcin Szczygielski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nasturcje i ćwoki - Marcin Szczygielski страница 4

Название: Nasturcje i ćwoki

Автор: Marcin Szczygielski

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-60000-60-1

isbn:

СКАЧАТЬ chodzi?

      – Chodzi.. dzę… Chodzę.

      – Panna chodzi. I co panna tam widzi?

      Boże, co ja tam widzę? Gazety widzę kolorowe, półki, sprzedawców. Tytuły widzę… chociaż nie, tytuły trudno dostrzec, bo większość magazynów jest zafoliowana i mają powtykane pod folię różne…

      – Rzeczy! Różne rzeczy widzę za darmo! To znaczy w tych pismach, na pismach…

      – Brawo – z satysfakcją pokiwała głową Pani. – Rzeczy. Prezenty. One nęcą, wabią, skłaniają do…

      – Zakupu – posłusznie dokończyłam, ciągle czując na sobie jej pytające spojrzenie.

      – Skłaniają do zakupu. A my nie skłaniamy, nie dołączamy. A powinniśmy. Widzę – prezenty. Widzę – gadżety. W „najlepszym Styllu”. Proszę, co zrobimy?

      Rany boskie, dlaczego ja? Dlaczego do mnie się przyczepiła?

      – Dołączymy?

      – Dołączymy. Co dołączymy? Proszę propozycje.

      Pytanie było skierowane do ogółu, odetchnęłam więc nieco. Zaczęły padać propozycje, Pani sobie notowała, a ja, skończona idiotka, postanowiłam wykazać się inicjatywą.

      – Może krem? Albo zegarek? Torbę, etui, wisiorek. Ach, wiem! – wykrzyknęłam i jednym zgrabnym ruchem wykopałam pod sobą głęboki śmierdzący dołek: – Mogłabym załatwić podpaski Mirabella, bardzo tanio i w dużej ilości! Nowe!

      Pani czekała na coś takiego. Oczywiście nie na podpaski, a na słowa „mogłabym załatwić”.

      – Brawo – jękliwie rzekła Pani. – Panna może załatwić… Co to było?

      – Podpaski Mirabella…

      – One są do dupy! Znaczy… he, he, he, oczywiście, że są, ale chodzi mi o to, że to straszne byle gów… – przerwała Zuzanna, ale szybko się poprawiła. Pani nie znosi przekleństw. – Straszne byle co. Jeżeli dołączymy do numeru podpaski Mirabella, to do następnego będziemy musiały dołączyć dla czytelniczek mopa.

      – Dlaczego mopa? – zainteresowała się Romka.

      – Niesmaczne – skrzywiła się Pani.

      – Ale dlaczego mopa?

      – To znaczy ja bym nie mogła załatwić, ale ktoś może… – zaczęłam się jąkać, jednak było już za późno.

      – Rzeczywiście, to było trochę niesmaczne – zmitygowała się Zuzanna. – Przepraszam za tę uwagę.

      – Dlaczego mopa? – dociekała Romka.

      – Proszę, panna od dziś jest odpowiedzialna za prezenty dla czytelniczek. Panna organizuje, negocjuje, panna proponuje.

      – Ale ja się nie znam…

      – Panna się pozna.

      Mam więc zajmować się załatwianiem gratisów dla czytelniczek „Stylle”. Rzeczy atrakcyjnych, przyciągających wzrok i nie droższych niż dwadzieścia groszy za sztukę. Dwadzieścia groszy! Co można kupić za dwadzieścia groszy? Zapałki może, gumkę do włosów, ostatecznie kajzerkę. Kajzerka jest największa, siłą rzeczy przyciągnęłaby wzrok, ale nie wydała mi się dobrą propozycją. Milczałam zatem kompletnie załamana. Pani oddaliła nas skinieniem ręki. Żadna nie otworzyła gęby w mojej obronie. Gadała tylko Romka, która nawet na korytarzu ciągle domagała się wyjaśnień, o co chodziło z tym mopem.

      Cóż, mam bardzo ciężką pracę, ale jestem z niej dumna i nie skarżę się. Zgodnie z radami „Cosmopolitana” samorealizuję się, a sukces zawodowy daje mi satysfakcję i poczucie spełnienia. Powtarzam to sobie bardzo często.

      Zresztą naprawdę lubię pracę w „Styllu”. Pani czasami nie widzimy całymi tygodniami, bo jak nie ma nowych pomysłów, nie wychodzi ze swojego gabinetu i kontaktuje się z nami przez Zuzannę. Dziewczyny są fajne, z Zuzanną nawet się nieco przyjaźniłam, ale teraz jej nienawidzę. Dokładnie od dwóch tygodni. Do zamknięcia numeru zostało wtedy kilka dni i nie oddałam jeszcze tekstu, ale nie ja jedna. Całe mnóstwo osób ich nie oddało. Pech chciał, że Pani się ożywiła i zainteresowała postępem pracy. Wezwała Zuzannę na dywanik, a po pięciu sekundach Eliza przyszła do mojego biurka i powiedziała, że Pani mnie prosi natychmiast. Prosi! Czysty eufeminizm, czy jakoś tak. Poszłam oczywiście, bo co innego mogłam zrobić. Zuzanna stała obok biurka Pani, a na mnie czekało krzesło ustawione w pewnym oddaleniu. Widziałam coś takiego w telewizji w dokumentalnym programie o ubeckich technikach śledczych.

      – Proszę – wysyczała w moim kierunku Kinga. – Proszę. Panna podobno jeszcze nie oddała materiału o kratkach.

      – Jak to, nie oddałam? Ależ, oddałam. Czy ja nie oddałam, Zu? – z niewinną miną zapytałam Zuzanny. A ta krowa, patrząc na mnie zimnym wzrokiem, wycedziła:

      – Nie oddałaś, kochanie. Prosiłam cię już trzy razy, a termin minął w zeszłym tygodniu.

      Zamurowało mnie, bo sama nie zrobiłabym podobnego świństwa, no, przynajmniej nie bez powodu.

      – No i co, panna? – Kinga uśmiechnęła się kwaśno. – Panna chce zrezygnować z wierszówki? A może kratka trudna? Kratka za trudna dla panny? Może kratka pannę przerasta?

      – Eeee, he, he, he… – zaczęłam bełkotać. – Kratka łatwa, ja tego, czekam, ja czekam… eee – mamroliłam. Och, błysnęłam, nie ma co. Że też nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy. Już wtedy wiedziałam, że pół nocy będę się przewracała na łóżku, rozpamiętując każdą sekundę tej rozmowy.

      – A na co panna czeka, hm? – zapytała zbyt grzecznym tonem Kinga. – Czy ma panna nadzieję, że się panna stanie celem kosmicznego promienia, który znacząco pannie podniesie IQ? A może panna czeka na wenę twórczą, która pannie umożliwi stworzenie wiekopomnego dzieła na całe ćwierć kolumny pod tytułem „Spódnice w kratkę a sens istnienia rodzaju ludzkiego”?

      – Ehe, ehe, ehe… Niee, he, he… – tak to brzmiało, niestety.

      – Ach, panna, widzę, wspina się na wyżyny krasomówstwa. Zupełnie niepotrzebnie – cedzi z uśmiechem Kinia. – A wystarczyłoby po prostu: oddam materiał jeszcze dziś, czyż nie?

      – O, kur… – zaczęłam, bo flaki już mi się zaczęły wywracać od tej gadki, ale opamiętałam się w połowie słowa. Uśmiech na twarzy Kingi stężał.

      – Czy panna chciałaby coś powiedzieć na temat którejś z tu obecnych osób?

      – Nie, ja tego, nie chciałam… – poczułam, że krew mi zaraz tryśnie z twarzy. – Wkur… wkurzyłam się po prostu, to znaczy przepraszam, poirytowana jestem…

      – Panna, widzę, postanowiła za wszelką cenę roztoczyć przed nami perły swego intelektu. Pytanie, czy jesteśmy gotowi na taki szok kulturowy, bo coś mi mówi, że nie bardzo. Myślę więc, że będzie najlepiej, jeśli panna teraz opuści mój gabinet, СКАЧАТЬ