Название: Księgi Jakubowe
Автор: Ольга Токарчук
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежная классика
isbn: 9788308072097
isbn:
– Tutaj! Tutaj są wszystkie, patrz uważnie.
Kobiety wpatrują się w koniec patyka, oczy zezują śmiesznie, któraś zaczyna chichotać, a w świetle kilku zaledwie świec już im się on dwoi i troi w oczach, ale duchów nie widzą.
Co czytamy w Zoharze
Elisza z najstarszym synem, z kuzynem Zalmanem Dobruszką z Moraw i Izraelem z Korolówki, który tak głęboko wcisnął głowę w ramiona, że każdy widzi, jak bardzo czuje się winny, roztrząsają ważną kwestię: co należy zrobić, gdy w domu szykuje się i wesele, i pogrzeb. Siedzą we czterech pochyleni ku sobie. Po chwili drzwi otwierają się i wchodzi, szurając nogami, rabbi Moszko, szczególnie biegły w kabale. Izrael podrywa się, żeby go ku nim podprowadzić. Nie trzeba staremu rabinowi przedstawiać sprawy – każdy wie, wszyscy o tym mówią.
Szepczą między sobą, a w końcu rabbi Moszko zaczyna:
– Czytamy w Zoharze, że dwie rozpustnice, które stanęły z jednym żywym dzieckiem przed królem Salomonem, zwały się Machalat i Lilit, hę? – stary pytająco zawiesza głos, jakby dawał im czas, żeby przywołali sobie przed oczy odpowiedni ustęp.
– Litery imienia Machalat mają wartość numeryczną 478. Lilit zaś – 480, hę?
Kiwają głowami. Wiedzą już, co powie.
– Gdy człowiek bierze udział w uczcie weselnej, odrzuca od siebie czarownicę Machalat z jej 478 kompaniami czartów, gdy zaś bierze udział w żałobie swego bliźniego, pokonuje czarownicę Lilit z jej 480 kompaniami czartów. Dlatego czytamy u Koheleta 7,2: „Godzi się lepiej pójść do domu żałoby aniżeli na miejsce radości. Idąc bowiem do domu żałoby, pokonywa się 480 czartowskich kompanii, w domu zaś wesela pokonywa się kompanii tylko 478”.
Co znaczy: wesele należy odwołać i czekać na pogrzeb.
Dobruszka patrzy porozumiewawczo na kuzyna Eliszę, wznosi wymownie oczy do góry, jest rozczarowany wyrokiem. Nie będzie tu siedział w nieskończoność. Ma w Prossnitz na Morawach swoje tabaczane interesy, których spuszczać z oka nie powinien. I dostawy koszernego wina dla wszystkich tamtejszych Żydów, na co ma monopol. Ci tutaj krewni żony to ludzie mili, lecz prości i zabobonni. Dobrze mu idą z nimi tureckie interesy, więc postanowił wybrać się do nich. Lecz wiecznie tu siedzieć nie będzie. A jak spadnie śnieg? Właściwie nikomu nie podoba się takie rozwiązanie sprawy. Każdemu chce się wesela, zaraz, natychmiast. Nie można już czekać, wszystko stoi gotowe.
I Elisza Szor nie jest zadowolony z wyroku. Wesele musi się odbyć.
Gdy zostaje sam, woła do siebie Chaję, ona mu doradzi, i czekając na nią, przerzuca strony księżowskiej księgi, z której nie rozumie ani słowa.
O połkniętym amulecie
W nocy, gdy wszyscy już śpią, Elisza Szor przy świetle świecy pisze na małym skrawku papieru litery:
Hej-mem-taw-nun-hej. Hamtana – czekanie.
Chaja w białej nocnej koszuli staje na środku izby i rysuje w powietrzu wokół siebie niewidoczny dla oczu krąg. Tam unosi papierek nad głowę i tak stoi z zamkniętymi oczami długą chwilę. Jej usta poruszają się. Dmucha weń kilka razy, potem starannie zwija papierek w rurkę i wkłada do drewnianego pudełeczka wielkości paznokcia. Stoi jeszcze dłuższy czas w milczeniu z pochyloną głową, żeby zaraz potem, pośliniwszy palce, przewlec rzemyk przez dziurkę amuletu. I wręcza amulet ojcu. Ten ze świecą w ręku sunie przez śpiący dom pełen skrzypienia i pochrapywań, przez wąskie korytarze, do pokoju, gdzie położono Jentę. Zatrzymuje się przy drzwiach i nasłuchuje. Widocznie nic go nie niepokoi, bo delikatnie otwiera drzwi, które poddają mu się pokornie, bez jednego dźwięku, i odsłaniają małe, ciasne wnętrze, oświetlone ledwie oliwną lampką. Ostry nos Jenty mierzy śmiało prosto w sufit i rzuca na ścianę wyzywający cień. Elisza musi przez niego przejść, żeby założyć umierającej amulet na szyję. Kiedy się nad nią pochyla, jej powieki zaczynają drgać. Elisza zamiera w bezruchu, ale to nic, widocznie kobieta śni: oddech ma tak lekki, że prawie niezauważalny. Wiąże końce rzemyka i wsuwa amulet pod koszulę staruszki. Potem odwraca się na palcach i bezszelestnie wychodzi.
Kiedy światło świecy znika za drzwiami i słabnie w szparach między deskami, Jenta otwiera oczy i słabnącą ręką wymacuje amulet. Wie, co tam jest napisane. Przerywa rzemyk, otwiera pudełko i połyka zapisany skrawek jak pigułkę.
Jenta leży w ciasnym pokoiku, gdzie służba przynosi bez przerwy okrycia gości i kładzie je w nogach łóżka. Gdy w końcu zaczynają grać gdzieś w głębi domu, Jenta jest już ledwie widoczna spod sterty płaszczy; dopiero gdy przychodzi tu Chaja, robi z tym porządek i płaszcze lądują na podłodze. Chaja nachyla się nad starą ciotką i wsłuchuje się w jej oddech – jest taki słabiutki, iż wydaje się, że motyl spowodowałby machnięciem swoich skrzydeł silniejszy ruch powietrza. Ale jej serce bije. Chaja, lekko zarumieniona od wódki, przykłada ucho do piersi Jenty, do wiązek amuletów, sznurków i rzemyków, i słyszy delikatne bom, bom, bardzo wolne, oddalone jedno od drugiego o cały oddech.
– Babciu Jento! – woła ją cicho Chaja i ma wrażenie, że wpółprzymknięte oczy staruszki drgnęły, że poruszyły się źrenice, a na ustach pojawił się jakby uśmiech. Jest to uśmiech zbłąkany – faluje, czasem kąciki ust unoszą się, czasem opadają i wtedy Jenta wygląda jak nieżywa. Dłonie ma letnie, nie zimne, skórę miękką, bladą. Chaja poprawia jej włosy, które wyszły spod chustki, i nachyla się do jej ucha: – Czy ty żyjesz?
I znowu na twarzy starej kobiety pojawia się skądś ten uśmiech, który trwa chwileczkę i zaraz znika. Chaję wzywają z daleka tupot nóg i wysokie dźwięki muzyki, więc całuje starą w letni policzek i biegnie tańczyć.
Do izby Jenty dochodzi rytmiczne przytupywanie – weselnicy tańczą, choć tutaj nie słychać już muzyki, utknęła w drewnianych ścianach, rozbiły ją na pojedyncze pomruki kręte korytarze. Słychać tylko bum, bum tanecznych kroków, a od czasu do czasu piski i pokrzykiwania. Przy Jencie czuwała jakaś starsza kobieta, ale rozochocona weselem w końcu sobie poszła. Jenta też jest ciekawa, co się tam dzieje. Odkrywa zaskoczona, że z łatwością może wysunąć się ze swojego ciała i zawisnąć nad nim; patrzy wprost na swoją twarz, zapadłą i bladą, dziwne uczucie, ale zaraz potem odpływa, sunie wsparta na podmuchach przeciągu, na drganiach dźwięku, przenika bez trudu przez drewniane ściany i drzwi.
Jenta widzi teraz wszystko z góry, a potem jej wzrok wraca pod przymknięte powieki. I tak jest przez całą noc. Uniesienie i powrót w dół. Balansowanie na granicy. Męczy to Jentę, właściwie nigdy się tak nie napracowała, ani przy porządkach, ani w ogrodzie. A jednak i jedno, i drugie jest przyjemne, i opadanie, i wznoszenie. Niemiły jest tylko ten ruch, świszczący i gwałtowny, który usiłuje ją wypchnąć gdzieś daleko, poza horyzonty, ta siła, zewnętrzna i brutalna, z którą trudno byłoby się zmierzyć, gdyby ciała od środka i nieodwracalnie nie chronił amulet.
Dziwne – jej myśli owiewają całą okolicę. Wiatr – mówi jakiś głos w jej głowie, zapewne własny. Wiatr to jest wzrok umarłych, kiedy patrzą na świat stamtąd, gdzie są. Widziałaś kiedy СКАЧАТЬ