Księgi Jakubowe. Ольга Токарчук
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Księgi Jakubowe - Ольга Токарчук страница 17

Название: Księgi Jakubowe

Автор: Ольга Токарчук

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn: 9788308072097

isbn:

СКАЧАТЬ razy dziennie smarowała mu powieki baranim tłuszczem z ziołami; powoli odżywał. Wiedza z włoskiego uniwersytetu wracała z dnia na dzień i sam zaczął leczyć ludzi. Idzie mu to dobrze. Ale czuje się w Rohatynie uwięziony, jakby był owadem, który wpadł w żywicę i zastygł na wieki.

      W bet midrasz

      Elisza Szor, któremu długa broda nadaje wygląd patriarchy, trzyma wnuczkę na rękach i nosem łaskocze ją w brzuszek. Dziewczynka śmieje się radośnie, pokazując jeszcze bezzębne dziąsła. Odchyla główkę do tyłu i jej śmiech wypełnia całą izbę. Przypomina gołębie gruchanie. Potem z pieluszek zaczynają kapać na podłogę krople i dziadek szybko oddaje dziecko matce, Chai. Chaja podaje je dalej innym kobietom, po czym mała znika w głębi domu; strużka moczu znaczy jej drogę na wytartych deskach podłogi.

      Szor musi wyjść z domu w chłodne październikowe południe, żeby przejść do następnego budynku, gdzie znajduje się bet midrasz i skąd słychać jak zwykle wiele męskich głosów, nierzadko podniesionych, niecierpliwych – można by pomyśleć, że to nie miejsce studiowania pism i nauki, ale bazar. Idzie do dzieci, tam gdzie uczy się je czytania. W rodzinie jest sporo dzieci, Szor samych wnuków ma już dziewięcioro. Uważa, że dzieci powinno się trzymać krótko. Do południa nauka, czytanie i modlitwa. Potem praca w sklepie, pomoc w domu i nauka praktycznych rzeczy, takich jak rachunki albo korespondencja handlowa. Ale także praca przy koniach, rąbanie drewna na opał i układanie go w równe sągi, drobne naprawy w domu. Muszą umieć wszystko, bo wszystko im się przyda. Człowiek musi być samodzielny i samowystarczalny, powinien umieć po trochu wszystkiego. I mieć jedną porządną umiejętność, która w razie konieczności pozwoli mu przeżyć – tę według talentu. Należy baczyć, do czego dziecko lgnie, wtedy nie popełni się błędu. Pozwala też Elisza uczyć się dziewczynkom, ale nie wszystkim i nie razem z chłopcami. Ma wzrok jak sokół, przenika do środka i dobrze widzi, z której będzie bystra uczennica. Na te mniej zdolne i próżne nie należy tracić czasu, będą dobrymi żonami i urodzą wiele dzieci.

      Dzieci w bet midrasz jest jedenaścioro, prawie wszystkie są jego wnukami.

      Sam Elisza dobiega sześćdziesiątki. Jest drobny, żylasty i porywczy. Chłopcy, którzy już czekają na nauczyciela, wiedzą, że przyjdzie dziadek, żeby sprawdzić, jak się uczą. Stary Szor robi to codziennie, jeśli tylko jest w Rohatynie, a nie w jednej z wielu handlowych podróży.

      Pojawia się i dziś. Wchodzi jak zawsze szybkim krokiem, jego twarz przecinają dwie pionowe bruzdy, co przydaje mu jeszcze srogości. Ale przecież nie chce straszyć dzieci. Pilnuje więc, żeby się do nich uśmiechać. Elisza najpierw patrzy na każde z osobna z czułością, którą stara się ukryć. Zwraca się do nich tłumionym głosem, nieco ochrypłym, jakby musiał trzymać go na wodzy, i wyciąga z kieszeni kilka wielkich orzechów; są naprawdę ogromne, prawie jak brzoskwinie. Kładzie je na swoich otwartych dłoniach i podsuwa pod nos chłopcom. Patrzą zaciekawieni, myślą, że on im zaraz te orzechy rozda, nie spodziewają się podstępu. Stary bierze jeden i rozłupuje go w żelaznym uścisku kościstych dłoni. Potem podsuwa pod nos pierwszemu z brzegu chłopcu, a jest nim Lejbko, syn Natana.

      – Co to jest?

      – Orzech – odpowiada pewnie Lejbko.

      – Z czego się składa? – Teraz przechodzi do następnego, Szloma. Ten jest już mniej pewny. Patrzy na dziadka i mruga oczami:

      – Ze skorupy i serca.

      Elisza Szor jest zadowolony. Na oczach chłopców, powoli i teatralnie, wyjmuje jądro orzecha i zjada je, zamykając z rozkoszy oczy i mlaskając. Dziwne to jest. Mały Izrael z ostatniej ławeczki zaczyna się śmiać z dziadka – tak śmiesznie przewraca oczami.

      – O, to za proste – mówi Elisza do Szloma, nagle poważniejąc. – Popatrz, tu jest jeszcze osłonka na wewnętrznej stronie skorupki i błonka, która pokrywa jądro.

      Zagarnia ich dłońmi tak, żeby wszyscy chłopcy pochylili się nad orzechem.

      – Chodźcie tu zobaczyć.

      Wszystko po to, żeby wytłumaczyć uczniom, że tak samo jest z Torą. Skorupa to najprostsze znaczenie Tory, zwykłe opowieści, opisanie tego, co się zdarzyło. Potem – zstępujemy do głębi. Teraz dzieci piszą na swoich tabliczkach cztery litery: pej, resz, dalet, samech, a kiedy już się z tym uporają, Elisza Szor każe im głośno przeczytać, co napisali – wszystkie litery razem i każdą z osobna.

      Szlomo recytuje wierszyk, ale tak, jakby nic z niego nie rozumiał:

      – P – pszat – to jest sens dosłowny, R – remez – to jest sens przenośny, D – drasz – to jest to, co mówią uczeni, S – sod – to jest sens mistyczny.

      Przy słowie „mistyczny” zaczyna się jąkać zupełnie jak jego matka. Jakiż on podobny do Chai, myśli ze wzruszeniem Elisza. To odkrycie poprawia mu humor, wszystkie te dzieci są z jego krwi, w każdym ma swoją część, jakby był rąbanym polanem, z którego lecą drzazgi.

      – Jak się nazywają cztery rzeki wypływające z Edenu? – pyta innego chłopca, o dużych odstających uszach i drobnej twarzy. To Hilel, wnuk jego siostry. Tamten odpowiada od razu: Piszon, Giszon, Chiddekelu i Eufrat.

      Wchodzi Berek Smetankes, nauczyciel, i widzi miłą oku każdego scenkę. Elisza Szor siedzi między uczniami i opowiada. Nauczyciel przybiera rozanielony wyraz twarzy, żeby przypodobać się staremu, przewraca oczami. Ma bardzo jasną skórę i prawie białe włosy, stąd przezwisko. W gruncie rzeczy boi się tego drobnego starca panicznie i nie zna nikogo, kto by się go nie bał. Może tylko obie Chaje, duża i mała – córka i synowa. Te poczynają sobie ze starym, jak chcą.

      – Było kiedyś czterech wielkich mędrców, którzy nazywali się Ben Asaji, Ben Soma, Elisza ben Abuja i Rabbi Akiba. Jeden po drugim weszli oni do raju – zaczyna stary. – Ben Asaji zobaczył i umarł.

      Elisza Szor zawiesza głos, milknie dramatycznie i z podniesionymi wysoko brwiami sprawdza, jaki efekt wywołały jego słowa. Mały Hilel otworzył buzię ze zdziwienia.

      – Co to znaczy? – pyta Szor chłopców, ale oczywiście nikt mu nie odpowiada, więc podnosi palec do góry i kończy: – A to znaczy, że wszedł do rzeki Piszon, której nazwę tłumaczy się tak: „Usta, które uczą się dokładnego sensu”.

      Prostuje drugi palec i mówi:

      – Ben Soma zobaczył i postradał zmysły. – Krzywi twarz w grymasie i dzieci śmieją się. – A to co znaczy? To znaczy, że wszedł do rzeki Giszon, której nazwa mówi, że człowiek widzi tylko sens alegoryczny.

      Wie, że dzieci i tak nie rozumieją wiele z tego, co mówi. Nie szkodzi. Nie muszą rozumieć, ważne, żeby nauczyły się na pamięć. Potem zrozumieją.

      – Elisza ben Abuja – ciągnie – spojrzał i stał się odszczepieńcem. Co znaczy, że wszedł do rzeki Chiddekelu i pogubił się w wielu możliwych rozumieniach.

      Wskazuje trzema palcami małego Izaaka, który zaczyna się kręcić.

      – Tylko Rabbi Akiba wszedł do raju i wyszedł bez szwanku, co znaczy, że zanurzywszy się w Eufracie, przeniknął najgłębszy, mistyczny sens. Takie są cztery drogi czytania i rozumienia.

      Dzieci patrzą łakomie na orzechy, które leżą przed nim na stole. Dziadek rozłupuje СКАЧАТЬ