Название: Firefly Lane (edycja filmowa)
Автор: Kristin Hannah
Издательство: PDW
Жанр: Контркультура
isbn: 9788381398442
isbn:
– Babciu?
Zapukała ponownie i lekko popchnęła drzwi, wołając:
– Babciu, wychodzę do pracy…
Chłodne lawendowe cienie kładły się pod parapetami. Makatki zdobiące ściany zdawały się w półmroku plamami pozbawionymi formy i materii.
Babcia leżała w łóżku. Nawet z odległości Tully widziała zarys jej ciała, splot białych włosów, pogniecioną koszulę nocną… i nieruchomą pierś.
– Babciu?
Podeszła bliżej, dotknęła pomarszczonego, aksamitnego policzka babci. Jej skóra była zimna jak lód. Z rozchylonych ust nie wydobywał się oddech.
Tully poczuła, że świat wokół zadrżał, zachwiał się w posadach. Musiała zebrać wszystkie siły, a zdołała jedynie stać tam i patrzeć na pozbawioną życia twarz babci.
Łzy formowały się powoli. Jakby każda z nich była z krwi i była zbyt gęsta, by spłynąć kanalikami łzowymi. Wspomnienia migotały przed oczami Tully jak w kalejdoskopie: babcia zaplatająca jej włosy na siódme urodziny, mówiąca jej, że mama może się pojawić, jeśli będzie się wystarczająco mocno modlić, a potem, po latach, przyznająca, że czasem Bóg nie odpowiada na modlitwy małych dziewczynek ani dorosłych kobiet; babcia grająca z nią w karty w zeszłym tygodniu, śmiejąca się, gdy wnuczka znowu zgarnęła stos odrzuconych kart, i mówiąca: „Tully, nie musisz mieć cały czas wszystkich kart…”; babcia delikatnie całująca ją na dobranoc.
Nie miała pojęcia, jak długo tak stała, ale gdy pochyliła się i pocałowała pergaminowy policzek, słońce przenikało już przez zasłony, rozświetlając pokój. Ta jasność zaskoczyła Tully. Bez babci pokój powinien pozostać ciemny.
– Weź się w garść, Tully – powiedziała.
Musi zrobić teraz pewne rzeczy, zdawała sobie z tego sprawę. Rozmawiały o tym z babcią, poczyniły przygotowania. Jednak Tully wiedziała, że żadne rozmowy nie mogły jej tak naprawdę na to przygotować.
Podeszła do szafki nocnej babci, gdzie pod zdjęciem dziadka, obok całej baterii leków, stała śliczna szkatułka z drzewa różanego. Uniosła pokrywkę, czując się trochę jak złodziej, choć babcia właśnie tego od niej oczekiwała. „Gdy pójdę do Domu – zawsze powtarzała – zostawię ci coś w szkatułce, którą kupił mi dziadek”.
W środku na stosiku niedrogiej biżuterii, w której Tully raczej babci nie widywała, leżała złożona różowa kartka z imieniem Tully.
Dziewczyna sięgnęła powoli, wzięła liścik i otworzyła go.
Moja najdroższa Tully.
Tak mi przykro. Wiem, jak bardzo się boisz porzucenia i samotności, ale Bóg ma swoje plany wobec każdego z nas. Zostałabym z Tobą dłużej, gdybym mogła. Twój Dziadek i ja zawsze będziemy czuwać nad Tobą z nieba. Nigdy nie będziesz sama, jeśli w to uwierzysz.
Byłaś największą radością mojego życia.
Kocham Cię
Babcia.
„Byłaś”.
Babcia odeszła.
Tully stała przed kościołem i patrzyła na mijający ją tłumek starszych ludzi. Kilkoro przyjaciół babci rozpoznało ją i podeszło, żeby złożyć kondolencje.
„Tak mi przykro, moja droga…”
„…jest teraz w lepszym miejscu…”
„…ze swoim ukochanym Winstonem…”
„…nie chciałaby twoich łez”.
Tully znosiła to, bo wiedziała, że babci by na tym zależało, ale o jedenastej miała już ochotę krzyczeć. Czy nikt z tych dobrodusznych ludzi nie widział, nie rozumiał, że Tully ma siedemnaście lat i jest zupełnie sama na świecie, cała ubrana na czarno?
Gdyby tylko byli tutaj Kate i Mularkeyowie, ale nie miała pojęcia, jak skontaktować się z nimi w Kanadzie. Mieli wrócić do domu dopiero za dwa dni, więc musiała radzić sobie sama. Gdyby byli obok, jako przyszywana rodzina, może wytrzymałaby jakoś tę ceremonię. A bez nich po prostu nie dała rady. Zamiast przeczekać okropne, ściskające serce wspomnienia o babci, wstała w środku pogrzebu i wyszła.
Na zewnątrz, w gorącym sierpniowym słońcu, mogła wreszcie odetchnąć, choć łzy były tuż pod powierzchnią, tak samo jak bezsensowne pytanie „Jak mogłaś mnie tak zostawić?”. Otoczona zakurzonymi, starymi limuzynami starała się nie rozpłakać. Przede wszystkim starała się nie wspominać ani nie myśleć o tym, co się z nią teraz stanie.
Gdzieś niedaleko trzasnęła gałązka i Tully podniosła wzrok. W pierwszej chwili widziała tylko zaparkowane bezładnie auta.
A potem zobaczyła ją.
Na skraju posesji, tam gdzie rząd wysokich klonów wyznaczał granicę miejskiego parku, stała w cieniu Chmura. Paliła długiego, cienkiego papierosa. Ubrana w poprzecierane sztruksowe dzwony, brudną marszczoną bluzkę i z potarganą szopą brązowych włosów wydawała się chuda jak szczapa.
Tully nic nie mogła poradzić na ukłucie radości w sercu. Nareszcie nie była sama. Chmura może i jest trochę stuknięta, ale w trudnej chwili się pojawiła. Tully podbiegła do niej z uśmiechem. Była gotowa wybaczyć matce te wszystkie stracone lata i te wszystkie porzucenia. Ważne było to, że jest tutaj teraz, gdy Tully jej najbardziej potrzebuje.
– Dzięki Bogu, że jesteś – powiedziała, zatrzymując się zdyszana. – Wiedziałaś, że cię potrzebuję.
Jej matka ruszyła ku niej i parsknęła śmiechem, gdy się potknęła i o mało nie upadła.
– Jesteś pięknym duchem, Tully. Potrzebujesz jedynie powietrza i wolności.
Tully poczuła ciężar w żołądku.
– Nie znowu – poprosiła z błaganiem w oczach. – Proszę…
– Zawsze. – W głosie Chmury zabrzmiała jakaś twardość, ostrość która zadawała kłam jej szklistemu wzrokowi.
– Jestem twoim dzieckiem i potrzebuję cię. W przeciwnym razie zostanę sama. – Tully zdawała sobie sprawę z tego, że szepcze, ale nie potrafiła nadać swojemu głosowi brzmienia.
Chmura zrobiła chwiejny krok naprzód. Smutek w jej oczach był ewidentny, ale Tully to nie obchodziło. Pseudoemocje jej matki wznosiły się i opadały niczym słońce w Seattle.
– Spójrz na mnie, Tully.
– Patrzę.
– Nie. Spójrz. Nie mogę ci pomóc.
– Ale ja cię potrzebuję.
– I СКАЧАТЬ