Firefly Lane (edycja filmowa). Kristin Hannah
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Firefly Lane (edycja filmowa) - Kristin Hannah страница 11

Название: Firefly Lane (edycja filmowa)

Автор: Kristin Hannah

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788381398442

isbn:

СКАЧАТЬ był poirytowany jej reakcją, jeszcze pogorszył sprawę. Zachowała się nie w porządku, podnieciła go, a tak właśnie kończą dziewczyny, które igrają z ogniem. Wpatrywał się w nią jeszcze przez minutę, a potem wstał i podciągnął spodnie.

      – Mniejsza z tym. Chcę się napić. Chodźmy.

      Przewróciła się na bok.

      – Odejdź.

      Czuła, że on stoi obok, że patrzy na nią z góry.

      – Zachowywałaś się tak, jakbyś tego chciała. Do diabła, nie możesz uwodzić chłopaka, a potem go odrzucać. Dorośnij, mała. To twoja wina.

      Zamknęła oczy i zignorowała go. Ulżyło jej, gdy sobie poszedł. Po raz pierwszy cieszyła się, że jest sama.

      Leżała tam, czując się zraniona, załamana, a przede wszystkim głupia. Po mniej więcej godzinie usłyszała, że wszyscy się zbierają, włączają silniki, a opony ruszających aut rozrzucają na boki żwir. Ona jednak nadal tam leżała, nie potrafiąc zmusić się do wstania. To wszystko jej wina, miał rację. Była taka głupia. A chciała tylko, żeby ktoś ją pokochał.

      – Głupia – syknęła, siadając wreszcie.

      Ubrała się powoli i spróbowała wstać. Ruch sprawił, że poczuła mdłości i natychmiast zwymiotowała na swoje ulubione buty. Gdy skończyła, pochyliła się, żeby podnieść torebkę, przycisnęła ją do piersi i ruszyła w długą, bolesną drogę ku szosie.

      O tej porze w nocy nie jeździły żadne samochody, a jej to odpowiadało. Nie chciała nikomu wyjaśniać, dlaczego ma we włosach sosnowe igły, a buty pobrudzone wymiocinami.

      Przez całą drogę do domu przeżywała na nowo to, co się wydarzyło – sposób, w jaki Pat uśmiechał się do niej, gdy zapraszał ją na imprezę, jego delikatny pierwszy pocałunek, to, jak z nią rozmawiał, jakby się dla niego liczyła, a potem ten drugi Pat, Pat o brutalnych dłoniach, rozpychającym się języku i natarczywych palcach, z twardym fiutem, którego wepchnął w nią bez ceregieli.

      Im więcej o tym myślała, tym bardziej samotna i opuszczona się czuła. Gdyby tylko miała kogoś zaufanego, z kim mogłaby porozmawiać. Może to złagodziłoby jej ból. Ale oczywiście nikogo takiego nie miała.

      To była kolejna rzecz, którą będzie musiała trzymać w tajemnicy, tak jak szurniętą matkę i nieznanego ojca. Ludzie powiedzieliby, że mogła się tego spodziewać, skoro jako gimnazjalistka poszła na licealną imprezę.

      Gdy zbliżała się do swojego podjazdu, zwolniła kroku. Myśl o powrocie do domu, o samotności w miejscu, które powinno być dla niej schronieniem, o kobiecie, która powinna ją kochać, stała się nagle nie do zniesienia.

      Stary, siwy koń sąsiadów przytruchtał do płotu i zarżał do niej.

      Tully przeszła na drugą stronę drogi i weszła na wzniesienie. Przy ogrodzeniu zerwała garść trawy i wyciągnęła ją do konia.

      – Masz, koniku.

      Koń obwąchał trawę, prychnął miękko i odbiegł.

      – Ona lubi marchewkę.

      Tully gwałtownie spojrzała do góry i zobaczyła, że jej sąsiadka siedzi na górnej belce ogrodzenia.

      Na dłuższą chwilę zapadło milczenie. Jedynym dźwiękiem było ciche rżenie klaczy.

      – Późno jest – powiedziała dziewczyna od sąsiadów.

      – Tak.

      – Lubię tu być w nocy. Gwiazdy są takie jasne. Czasem, gdy wpatrujesz się w niebo wystarczająco długo, mogłabyś przysiąc, że te małe białe kropki latają dokoła niczym świetliki. Może dlatego ta ulica tak się nazywa. Pewnie myślisz, że jestem dziwadłem, skoro mówię takie rzeczy.

      Tully chciała coś odpowiedzieć, ale nie mogła. Gdzieś głęboko, głęboko w środku zaczęła się trząść i musiała całą uwagę skupić na tym, by nie dygotać.

      Ta dziewczyna – Kate, przypomniała sobie Tully – zsunęła się z ogrodzenia. Miała na sobie za duży T-shirt z aplikacją Partridge Family, która zaczęła się odklejać. Gdy szła, jej kalosze aż mlaskały w błocie.

      – Hej, nie wyglądasz najlepiej – rzuciła. Aparat korekcyjny sprawił, że „sz” zabrzmiało jak „s”. – I cuchniesz rzygami.

      – Nic mi nie jest – odparła Tully, która cała się usztywniła, gdy Kate podeszła.

      – Wszystko w porządku? Na pewno?

      Ku swojemu przerażeniu Tully zaczęła płakać. Kate stała przez chwilę, przyglądając się jej zza swoich kujońskich okularów. A potem, nic nie mówiąc, przytuliła ją.

      Tully wzdrygnęła się w pierwszym odruchu. To było coś zaskakującego i obcego. Chciała się odsunąć, ale poczuła, że nie może się ruszyć. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio ktoś tak ją obejmował, i nagle przywarła do tej dziwnej dziewczyny i bała się ją puścić. Bała się, że bez Kate odpłynie niczym S.S. Minnow i rozbije się na morzu.

      – Na pewno jej się poprawi – powiedziała Kate, gdy płacz Tully trochę ucichł.

      Tully cofnęła się i zmarszczyła brwi. Zrozumiała dopiero po chwili.

      Rak. Kate myślała, że ona martwi się o mamę.

      – Chcesz o tym pogadać? – zapytała Kate, zdejmując z zębów aparat i odkładając go na pokryty mchem słupek ogrodzenia.

      Tully spojrzała na nią. W srebrzystym świetle księżyca w pełni dostrzegała w powiększonych soczewkami zielonych oczach Kate wyłącznie współczucie i chciała porozmawiać, chciała tak bardzo, że aż ją od tego mdliło. Ale nie wiedziała, jak zacząć.

      – Chodź – powiedziała Kate i zaprowadziła ją w górę wzniesienia na krzywy ganek swojego domu. Usiadła tam i naciągnęła wytarty T-shirt na kolana.

      – Moja ciocia Georgia miała raka – powiedziała. – To było okropne. Straciła wszystkie włosy. Ale teraz już jest dobrze.

      Tully usiadła obok niej i odłożyła torebkę. Poczuła odór wymiocin. Wyciągnęła papierosa i zapaliła go, żeby przytłumić ten zapach. Zanim się zorientowała, powiedziała:

      – Poszłam dziś na imprezę nad rzeką.

      – Tę dla licealistów? – Kate chyba była pod wrażeniem.

      – Zaprosił mnie Pat Richmond.

      – Ten rozgrywający? No, no. Moja mama nie pozwoliłaby mi nawet stanąć w tej samej kolejce co chłopak z maturalnej klasy. Jest beznadziejna.

      – Wcale nie.

      – Uważa, że osiemnastoletni chłopcy są niebezpieczni. Mówi o nich „penisy z rękami i nogami”. Powiedz, że to nie beznadziejne.

      Tully popatrzyła na pole przed nimi i wzięła СКАЧАТЬ