Niespokojna krew. Роберт Гэлбрейт
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niespokojna krew - Роберт Гэлбрейт страница 33

Название: Niespokojna krew

Автор: Роберт Гэлбрейт

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия: Cormoran Strike prowadzi śledztwo

isbn: 9788327160645

isbn:

СКАЧАТЬ topie, zdawało się należeć do dawno minionego dwuwymiarowego świata wyblakłych kolorów.

      – Resztę opowiem ci jutro – dodał Strike, ponieważ rwało się połączenie. – Mam tu słaby zasięg. Prawie cię nie słyszę.

      – Okej, w porządku – odpowiedziała głośno. – Pogadamy jutro.

      Znów otworzyła drzwi do sekretariatu. Pat właśnie wyłączała dawny komputer Robin, a z jej ust sterczał elektroniczny papieros.

      – To był Strike? – spytała. Z kruczoczarnymi włosami i skrzekliwym głosem przypominała wronę, a jej elektroniczny papieros poruszył się w górę i w dół.

      – Tak – powiedziała Robin, sięgając po płaszcz i torebkę. – Właśnie wraca z Amersham. Ale nie będziemy na niego czekały. Jeśli będzie chciał wejść, sam sobie otworzy.

      – Przypomniał sobie wreszcie o twoich urodzinach? – spytała Pat, która rano zdawała się czerpać sadystyczną satysfakcję z wiadomości o zapominalstwie Strike’a.

      – Tak – odrzekła Robin i z lojalności dla Strike’a dodała: – Ma dla mnie prezent. Dostanę go jutro.

      Pat kupiła Robin nową portmonetkę.

      – Ta stara rozchodzi się w szwach – powiedziała, gdy Robin rozpakowała upominek. Robin, wzruszona, mimo że sama prawdopodobnie nie wybrałaby czerwonej, podziękowała jej serdecznie i natychmiast przełożyła do nowej portmonetki pieniądze i karty.

      – Zaletą portmonetki w ładnym jaskrawym kolorze jest to, że zawsze można ją znaleźć w torebce – dodała zadowolona z siebie Pat. – Co dostałaś od tego szkockiego wariata?

      Barclay zostawił u Pat pakuneczek, prosząc, by rano przekazała go Robin.

      – Talię kart – powiedziała Robin. Rozpakowawszy ten prezent, uśmiechnęła się. – Spójrz, Sam wspomniał mi o nich niedawno, kiedy prowadziliśmy razem nocną obserwację. Karty z najbardziej poszukiwanymi członkami Al-Kaidy. Rozdawali takie talie amerykańskim żołnierzom w czasie wojny w Iraku.

      – Po co ci one? – spytała Pat. – Co miałabyś z nimi zrobić?

      – Po prostu wyraziłam zainteresowanie, kiedy o nich opowiadał – wyjaśniła Robin, rozbawiona pogardą Pat. – Mogę nimi grać w pokera. Wszystko jest prawidłowo oznaczone i w ogóle, spójrz.

      – Brydż – powiedziała Pat. – Oto gra z prawdziwego zdarzenia. Lubię sobie czasem zagrać w brydżyka.

      Gdy obie kobiety wkładały płaszcze, Pat spytała:

      – Wybierasz się gdzieś wieczorem?

      – Idę na drinka z dwiema przyjaciółkami – powiedziała Robin. – Ale bon podarunkowy z Selfridges właśnie wypala dziurę w mojej kieszeni. Chyba najpierw kupię sobie coś fajnego.

      – Uroczo – zaskrzeczała Pat. – Co ci chodzi po głowie?

      Zanim Robin zdążyła odpowiedzieć, otworzyły się przeszklone drzwi za jej plecami i do agencji wszedł Saul Morris, przystojny, uśmiechnięty i lekko zdyszany, czarne włosy miał gładko zaczesane, a jego niebieskie oczy błyszczały. Ogarnięta złym przeczuciem Robin zauważyła zapakowany prezent i kartkę, którą ściskał w ręce.

      – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – powiedział. – Miałem nadzieję, że cię jeszcze złapię. – Pochylił się i pocałował ją w policzek, zanim Robin zdążyła temu zapobiec. Nie był to pocałunek w powietrzu, lecz faktyczny kontakt ust ze skórą. Zrobiła pół kroku do tyłu. – Kupiłem ci pewien drobiazg – ciągnął, najwyraźniej nie zauważając żadnej niezręczności, i wyciągnął w jej stronę prezent oraz kartkę. – To naprawdę nic szczególnego. A jak tam nasza Moneypenny? – spytał, odwracając się do Pat, która już wyjęła z ust elektronicznego papierosa, by się do niego uśmiechnąć, odsłaniając zęby koloru starej kości słoniowej.

      – Moneypenny – powtórzyła rozpromieniona. – Dowcipniś z ciebie.

      Robin rozerwała ozdobny papier. W środku było pudełko solonych karmelowych trufli z Fortnum & Mason.

      – O, jak miło – powiedziała z uznaniem Pat.

      Wyglądało na to, że czekoladki są o wiele stosowniejszym prezentem dla młodej kobiety niż talia kart z wizerunkami członków Al-Kaidy.

      – Pamiętałem, że lubisz solony karmel – powiedział Morris. Wydawał się z siebie dumny.

      Robin doskonale wiedziała, skąd wziął ten pomysł, lecz bynajmniej nie zyskał dzięki temu w jej oczach.

      Przed miesiącem, na pierwszym zebraniu z udziałem nowych pracowników agencji, Robin otworzyła puszkę z wymyślnymi herbatnikami, które dostarczono w koszu łakoci przesłanym przez wdzięcznego klienta. Strike narzekał, że w dzisiejszych czasach wszystko musi mieć smak solonego karmelu, a Robin odpowiedziała, że jakoś nie powstrzymuje go to od zjadania tych herbatników całymi garściami. Nie wyraziła żadnego zamiłowania do tego smaku, lecz Morris ewidentnie tego nie odnotował, choć jednocześnie poświęcił temu tematowi za dużo uwagi, leniwie zachowując w pamięci wniosek, że warto by to później wykorzystać.

      – Wielkie dzięki – powiedziała z minimalną dozą serdeczności – ale muszę już lecieć.

      I zanim Pat zdążyła wtrącić, że za pół godziny Selfridges na pewno nadal będzie stało na swoim miejscu, Robin przemknęła obok Morrisa i zaczęła schodzić po metalowych schodach, wciąż trzymając w ręce nieotwartą kartkę.

      Gdy pół godziny później przechadzała się po olbrzymiej perfumerii w Selfridges, dalej się zastanawiała, dlaczego właściwie Morris tak jej działa na nerwy. Postanowiła kupić sobie nowe perfumy, ponieważ od pięciu lat używała tego samego zapachu. Podobał się Matthew, który nie chciał, żeby zmieniła go na inny, lecz teraz zostało jej tylko kilka kropel na dnie ostatniego flakonu i nagle zapragnęła skropić się czymś, czego Matthew by nie rozpoznał, a może nawet nie polubił. Tania woda kolońska 4711, którą kupiła w drodze do Falmouth, zdecydowanie nie była wystarczająco charakterystyczna, by stać się jej nowym zapachem, więc Robin spacerowała wśród pozłacanych lamp po ogromnym labiryncie ze szkła dymnego, między wyspami kuszących flakonów i oświetlonych zdjęć celebrytów, gdzie każdym małym królestwem rządziły ubrane na czarno syreny oferujące krople perfum i paski testowe.

      Zastanawiała się, czy przekonanie, że ich współpracownik Morris nie powinien rościć sobie prawa do całowania wspólniczki agencji, nie jest oznaką zbytniego zarozumialstwa. Czy miałaby coś przeciwko temu, gdyby zazwyczaj powściągliwy Hutchins pocałował ją w policzek? Nie, doszła do wniosku, że nie miałaby nic przeciwko temu, ponieważ znała Andy’ego już od ponad roku, a poza tym Hutchins zachowałby się kulturalnie i ograniczył takie powitanie do krótkiej bliskości dwóch twarzy, zamiast przyciskać usta do jej policzka.

      A gdyby chodziło o Barclaya? Nigdy jej nie pocałował, ale niedawno powiedział do niej „ty ofermo”, gdy prowadząc obserwację, niechcący oblała go gorącą kawą, ucieszona na widok ich obiektu – pracownika administracji państwowej, wychodzącego ze znanego burdelu o drugiej w nocy. Wcale nie miała jednak za złe Barclayowi, że nazwał ją ofermą. СКАЧАТЬ