Kajś. Zbigniew Rokita
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kajś - Zbigniew Rokita страница 8

Название: Kajś

Автор: Zbigniew Rokita

Издательство: PDW

Жанр: Языкознание

Серия: Sulina

isbn: 9788381911054

isbn:

СКАЧАТЬ Śląska – początkowo w TV Silesia, a później w TTV. Kiedyś był szefem oddziału Ruchu Autonomii Śląska w Rybniku, w czasie, gdy RAŚ współrządził województwem. Musiał jednak odejść, kiedy nazwał Polskę „bękartem wersalskim”. Ale o tym później.

      Spotykamy się w kawiarni przy rybnickim rynku. Polok wpada na krótką chwilę, zaraz musi pędzić dalej. Pytam go, czy Polska sto lat temu miała większe prawa do Górnego Śląska niż Niemcy.

      – To teza nie do obronienia – odpowiada. – Podobnie trudno byłoby zresztą wykazać, że Niemcy miały więcej praw niż Polska. Najwięcej praw miała Austria. Ledwie sto siedemdziesiąt lat wcześniej Prusy odebrały jej region, który nabyła legalnie.

      Sto siedemdziesiąt lat. Liczę: Lwów w wyniku rozbiorów był poza Polską sto czterdzieści sześć lat.

      – Powstania to wojna domowa między Ślązakami omamionymi polskimi obietnicami i Ślązakami omamionymi niemieckimi obietnicami. Przy tym obie strony obiecywały to samo – ciągnie. – Trudno nie zgodzić się z narracją o powstaniach polskich, wojnie sterowanej z Warszawy, coś w tym jest – podkreśla i dodaje, że największym grzechem, jaki popełniono, było niedopuszczenie przez Korfantego i Francuzów opcji trzeciej, wśród miejscowych jego zdaniem najpopularniejszej: niepodległości Górnego Śląska.

      12

      Jest lato 1922 roku i Urban już rozumie, że on te powstania przegrał. W ubiegłym roku walczył, żeby Polska przyszła do Ostropy, ale ta szła, szła i nie doszła. Zatrzymała się tu zaraz, na polach między Żernicą i Knurowem.

      Do Polski Urban na przełaj ma dziesięć tysięcy kroków, idąc żwawo, zajdzie w godzinę. Może podejść, obejrzeć kraj, za który walczył, pobyć w nim, poświętować wyrwanie Niemcom kawałka Górnego Śląska, ale później zawsze wraca do Rzeszy.

      Jest w takiej sytuacji, w jakiej Ślązacy byli przez setki lat – Polska nie była dla nich niematerialną ideą, jak później dla romantycznych poetów z Wilna czy Krakowa. Przez wieki leżała zaraz za miedzą. Oni mieli swoją górnośląską ojczyznę, ale gdyby chcieli się do Polski przenieść, to żeby dojść z Ostropy do Rzeczypospolitej Obojga Narodów, trzeba było wyjść o brzasku i na obiad by się doszło. Zresztą, gdyby wszyscy Ślązacy rzeczywiście przez wieki tęsknili za polską macierzą, dzisiejsze Zagłębie, pierwszy tej macierzy kąsek, powinno się tutaj utrwalić jako symbol wszystkiego, co najlepsze.

      Teraz Polska znowu będzie za winklem, nawet bliżej niż kiedyś. Ostatnim kawałkiem jej rubieży, którego los się rozstrzygnął, jest Górny Śląsk. Teraz Rzeczpospolita jest fertig. To, co przez ponad sto lat podlegało płynnym zasadom metafizyki, teraz podlegać będzie sztywnym regułom kartografii. Polska staje się zwykła. Pewnie niektórzy ostropianie przyglądają się wbijającym słupki graniczne. Ci chcą domknąć polski kontur, aby Polska się przez górnośląską dziurkę nie ulała, Polskę zatamować, aby wartko jak na Litwę czy Ukrainę nie popłynęła.

      Alianci nie decydują się na zorganizowanie masowych przesiedleń ludności, aby uporządkować tu sytuację narodową. Zrobią to ćwierć wieku później.

      Wyjeżdżają ci, którzy wyjechać chcą. W pierwszych latach po zamontowaniu szlabanów mniej więcej co dziesiąty mieszkaniec Górnego Śląska opuszcza swój dom i przenosi się na drugą stronę granicy. Ćwierć miliona dusz. W prasie roi się od ogłoszeń z eksodusu. Jeden chce do Niemiec: „Wielki dom naróżny przedni i tylny w bardzo dobrem położeniu, nadający się do każdego przedsiębiorstwa, z wielkim ogrodem owocowym i warzywnym w Tarn. Górach zamieni się na dom lub gospodarstwo na niem. Górnym Śląsku”. A druga bardziej do Polski: „Wdowa z dwojga dziećmi […]. Obecnie posiada w Bytomiu mieszkanie o 2 pokojach i kuchni. Najchętniej chciałabym zamienić moje mieszkanie na takie samo w Katowicach lub w Rudzie. Jestem gotowa także zawrzeć znajomość z przyzwoitym mężczyzną, dobrym katolikiem i Polakiem, który by był pomocny przy przeprowadzce. Późniejsze zamążpójście nie jest wykluczone”12.

      Gros tych, którzy się nie wymienią, osiądzie na lata w naprędce kleconych barakach tuż za granicą. To sytuacja tragiczna, ale daleko jej do apokalipsy, która nadejdzie w roku 1945, gdy na Górnym Śląsku niemieckość, czasem razem ze śląskością, zostanie zaszpachlowana, zeskrobana i wrzucona do głębokich studni.

      W ostropskiej kronice nauczyciel Blasel napisze: „Wielu Polaków z Ostropy, zwłaszcza takich, którzy sporo mieli na sumieniu, szukało ratunku w pośpiesznej ucieczce […]. Po podaniu do wiadomości nowego przebiegu granicy, czyli pozostaniu Ostropy przy Niemczech, Niemcy, którzy byli w czasie puczu ciężko dręczeni, próbowali odpłacić się Polakom za to, co wcześniej wycierpieli”13.

      Ale Urban nie wyjeżdża. Zostaje w swoim domku przy Kirchstrasse, w centrum wsi, u podnóża drewnianego kościoła, w którym żenił się jego teść Josef Krauthakel. Urban zostaje, ale nie wiem, czy to nie nazbyt duże ryzyko. Martwię się o niego. I wiem już, po kim moja prababcia będzie taka uparta, a gdy to piszę, moja narzeczona Martyna mówi mi, że wie z kolei, po kim ja jestem tak uparty.

      Urban zostaje i wstępuje do Związku Polaków w Niemczech. W domowej szufladzie dziesiątki lat przeleży jego legitymacja, a na niej jedyne zdjęcie prapradziadka, jakie kiedykolwiek zobaczę. Jest na nim po pięćdziesiątce, pod nosem rozlewa się rozłożysty wąs à la kajzer i muszę przyznać, że jest pięknym mężczyzną. Szkoda tylko, że ta jedyna fotografia jest urzędowa, tak publiczna, tak bardzo dla wszystkich, a tak mało dla mnie. Tyle razy się w nią długo wpatrywałem, ale trudno mi dostrzec jakikolwiek przemycony przez granicę czasu prapradziadkowy gest, grymas. Nic, co uczyniłoby to zdjęcie choć trochę intymnym.

      Jedyne zachowane zdjęcie Urbana Kieslicha na legitymacji Związku Polaków w Niemczech, ok. 1925

      Źródło: archiwum rodzinne autora

      Wyjeżdża większość nielicznej polskiej inteligencji, ta w międzywojniu będzie znacznie słabsza niż za powstań czy cesarza.

      Granica, która w teorii dzieli żywioły słowiański i germański, w praktyce jest wyznaczona absurdalnie. Przecina żywy organizm. Alianci podejmują taką decyzję, jak biblijny Salomon: „Król rzekł: »Przynieście mi miecz!« Niebawem przyniesiono miecz królowi. A wtedy król rozkazał: »Rozetnijcie to żywe dziecko na dwoje i dajcie połowę jednej i połowę drugiej!«”14. Ale w 1922 roku żadna matka nie powstrzymała ciosu, który spadł na Śląsk. Granica dzieli bez liku zakładów przemysłowych i górniczych, linie kolejowe, drogi, wodociągi. I linie tramwajowe – na przykład tory z polskiego Chorzowa do polskiego Szarleju biegły przez niemiecki Bytom. Gdy pojazd dojeżdżał na granicę, plombowano go na krótki czas przejazdu przez Niemcy, a na stopniach stawał pogranicznik, aby nikt z niego nie wyskoczył, niczego nie wyrzucił.

      Heinz Rogmann przyjeżdża z Breslau na polsko-niemieckie pogranicze w połowie lat trzydziestych, po jego podróży pozostanie album Schlesiens Ostgrenze im Bild (Granica wschodniego Śląska w fotografiach). Wertuję go, żeby znaleźć odcinek biegnący nieopodal Ostropy. Jest. Na jednym zdjęciu linia podziału idzie przez środek studni, na innym przez posesję: na terytorium Niemiec stoi dom, ale już tę część obejścia, na której stoi wygódka, alianci przyznali Polsce. W Niemczech się je, w Polsce wysrywa. Na najbardziej ikonicznej fotografii Rogmanna przy płocie stoi mężczyzna. Pilnuje małego dziecka, dziecko bawi się na ulicy. Dzieli ich metr. On wraz z podwórkiem znajdują się w II Rzeczypospolitej, dziecko w III Rzeszy.

      13

СКАЧАТЬ