Kajś. Zbigniew Rokita
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kajś - Zbigniew Rokita страница 7

Название: Kajś

Автор: Zbigniew Rokita

Издательство: PDW

Жанр: Языкознание

Серия: Sulina

isbn: 9788381911054

isbn:

СКАЧАТЬ z Pracowni Powstań Śląskich w Muzeum Śląskim z siedzibą w dawnej kopalni Katowice.

      Lokalizacja jest ważna, bo Parysa z pracującymi tu do niedawna górnikami wiele łączy. Górnicy dzień w dzień opuszczali się w przeszłość, a dokładnie trzysta milionów lat wstecz, w piąty okres ery paleozoicznej, karbon.

      Parys też codziennie ryje w przeszłości, choć jej pokłady nie zalegają tak głęboko. Przychodzi na szychtę, zjeżdża szybem, fedruje kolejne wyrobiska, wykopuje sobie chodniki, szuka nowych złóż, oddziela cenny urobek od odpadów. On też kiedyś wyfedruje swoje powstania do cna i porzuci grubę, ale na razie człapie przez wiele kilometrów dokumentów, starając się przekuć je na opowieść.

      Jest potwornie mroźnie i wietrznie. Siadamy w jego gabinecie przy herbacie. Pytam go, dlaczego oni wszyscy wzięli udział w powstaniu. Badacz podejrzewa, że wielu poszło walczyć, bo zazdrościło starszym braciom czy kolegom, że przeszli przez wojnę, a oni sami się na nią spóźnili. Chcieli przeżyć młodzieńczą przygodę. Czasem iść do powstania kazał ojciec, zarządzał, że się ubieramy, cała rodzina idzie się bić. I niy mo godki. A czasem szło się, bo nie wypadało zostać samemu, gdy szli znajomi. Parys twierdzi, że to były częste przypadki. Był to też bunt biedoty, oburzonych, a gdy mi to mówi, ja myślę, że wśród polskich żołnierzy w Armii Czerwonej, która walczyła z Polską w 1920 roku, i wśród Ślązaków, którzy w tym samym czasie walczyli o Polskę z Niemcami, zdarzały się podobne motywacje, część tych chłopców miała podobną wrażliwość i tylko przypadkiem stała się powstańcami śląskimi, a nie czerwonoarmistami.

      Dwa pierwsze powstania to przy trzecim nic. Logika tego zrywu jest inna niż w powstaniach styczniowym czy warszawskim. Tutaj na polu bitwy Polacy nie walczą z zaborcą. Po obu stronach walczą ochotnicy wspierani przez armie: polską i niemiecką, choć po polskiej stronie znaczna większość to miejscowi, po niemieckiej jest ich mniej. Wśród Ślązaków ducha polskiego brakuje wyższych rangą dowódców, ci napływają zza kordonu wraz z uzbrojeniem, strategią, pieniędzmi.

      Na Górnym Śląsku do walki w powstaniach idzie około sześćdziesięciu tysięcy ludzi. Więcej niż podczas powstania warszawskiego. Trzecie powstanie trwało sześćdziesiąt trzy dni – tyle co warszawskie. Część historyków podkreśla, że powstańcy zastraszyli aliantów, a ci z obawy przed wybuchem czwartego zrywu uzgodnili korzystniejszy dla Polski podział Górnego Śląska.

      W rozmowie z Parysem wspominam, że podobno mój prapradziadek też był powstańcem, ale nic więcej nie wiem. Parysowi świecą się oczy.

      – Jak się nazywał?

      – Urban Kieslich.

      – Rocznik?

      – 1867.

      – Z maja?

      Zastanawiam się, skąd on to, cholera, wie. Nawet ja nie wiem, czy z maja.

      – Tak, Urban. Pamiętam go – kontynuuje, zanim zdążę coś odpowiedzieć. Jego głos przypomina głos emerytowanego nauczyciela, który z rozrzewnieniem wspomina dawnego ucznia.

      Parys zjeżdża prędko szybem w dół, szuka mojego prapradziadka w swoim archiwum i po chwili – jest. Trzyma prapradziadka na komputerze. To dziewięć wersów, krótka notka. Kolejny dowód na jego istnienie.

      W notce stoi, że był wiejskim cieślą, służył w piechocie Cesarstwa Niemieckiego, a w polskiej konspiracji był od jej powołania na Górnym Śląsku w 1919 roku. I brał udział w trzecim powstaniu. A więc ciotka Albina mogła mu nosić zupę do lasu. Bardzo mnie to cieszy. Od tego momentu jestem nieco bardziej Ślązakiem, a tę rozmowę przeprowadzam jako potomek powstańca, a nie pierwszy lepszy dziennikarz z Krakowa.

      Z dokumentu dowiaduję się, że podczas powstania Urban Kieslich służy w Straży Obywatelskiej – chodzi na zwiady wokół Ostropy, najpewniej przeszukuje też domy. Chcę się więc dowiedzieć, jak wyglądała rzeczywistość nie na froncie, ale na tyłach.

      Jedyny zachowany opis powstania w Ostropie znajduję w Kronice Parafii Ostropa. Spisał ją prawdopodobnie świadek wydarzeń, Otto Blasel – sąsiad Urbana, nauczyciel jego dzieci. I choć kronikarz widzi świat jednostronnie, to relacja jest ciekawa, bo opisuje malutką społeczność, która dobrze się znała, ludzi z kilkuset domów. Podkreśla, że Polacy pogwałcili traktat wersalski, nie uszanowali zwycięskiego dla Niemców plebiscytu i w porozumieniu z Francuzami wywołali pucz, nie żadne tam powstanie narodowe – to wypisz wymaluj międzywojenna narracja niemiecka. (Ale cóż, jeżdżąc po Górnym Śląsku, będę słyszał wspomnienia o polskich powstańcach, którzy sami nazywali powstania puczami. Na przykład o panu Piontku, który został panem Freitagiem).

      Nauczyciel opowiada, że jeszcze przed powstaniem „wzajemna nienawiść wdarła się do wioski i przejawiała się nie tylko między sąsiadami należącymi do tego samego stanu, ale także i w rodzinach”7. Gdy rozpoczyna się irredenta, powstańcy odcinają Ostropę od Gleiwitz, niszczą druty telefoniczne, zakazują czytania niemieckich gazet, demontują niemieckie tabliczki. Część ostropian ucieka.

      Blasel pisze: „Ponieważ rekwirowanie u znajomych osób, zwłaszcza u rolników, nie jest przyjemne, zastosowano inną metodę. Ostropscy powstańcy przenieśli pole swej działalności do Szywałdu, podczas gdy tutaj pojawili się inni powstańcy [z pobliskich wsi]”8. Szywałd to Schönwald, z którego sześćdziesiąt lat wcześniej przybył teść Urbana.

      Według nauczyciela „Polacy byli chyba najnikczemniejszym i najbrutalniejszym elementem, jaki kiedykolwiek widziano w Ostropie. Nie dość na tym, że ci szubrawcy wymuszali od mieszkańców wioski pieniądze i żywność, wyciągali również Niemców i osoby proniemieckie z ich mieszkań i znęcali się nad nimi w stodole od Piechutty”9.

      Pojawiają się opisy powstańców, którzy – „bosi, podarci, ale uzbrojeni aż po same zęby”10 – grabili cywilów i się nad nimi znęcali. Blasel podaje przykłady: „»Pan komendant« z dwoma podobnie myślącymi kazał się obwozić w krytym wozie księdza Maruschczyka. Ci trzej pasażerowie grali w skata, podczas gdy wierni małej Ojczyźnie musieli ciągnąć wóz”11.

      Byłem w szoku, gdy jako nastolatek po raz pierwszy usłyszałem od sąsiadów, że powstańcy byli warchołami, którzy ciągnęli do Polski, bo liczyli, że na tym zarobią. Później ludzie opisywali mi tak powstańców wielokrotnie: że bandyci, chachary, pijacy. Tutaj ludzie często wstydzą się swojego powstańczego rodowodu, powstania nazywają polską inwazją czy wojną domową.

      Pytam o to Parysa.

      – Nie lubimy mówić o swoich grzechach, ale nie byliśmy święci – mówi mi. – Grzechy polskie i niemieckie miały podobną naturę, ale Niemcy byli znacznie lepiej uzbrojeni, stąd też skala ich działań była większa. Miały miejsce liczne rabunki, gwałty, akty wandalizmu, pito. Terroryzowano nie tylko ludność cywilną wroga, ale też swoich. Powstańcami byli często puszczeni samopas nastolatkowie, którzy wyrwali się z rygoru śląskiej rodziny, to miało konsekwencje. Ale czy bezpiecznie jest dziś mówić o naszych grzechach? – pyta badacz.

      Z jednej strony powstania to nie Srebrenica ani Wołyń. Tu nie mordowano masowo, a Parys tłumaczy, że gdy łapano wroga, to często uchodził z życiem, stłuczony jedynie na kwaśne jabłko. Z drugiej strony kilka tysięcy ludzi straciło życie, torturowano ich, rozstrzeliwano, rozłupywano im czaszki, gwałcono, zmuszano do jedzenia własnego kału. To straszne, ale jak na wojnę zwykłe.

      11

СКАЧАТЬ