Название: Bóg Imperator Diuny
Автор: Frank Herbert
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежная фантастика
Серия: s-f
isbn: 9788381887786
isbn:
Leto się zaśmiał. Gildia pozostała wyjątkowo uwrażliwiona na wszystko, co mogłoby zagrozić jej skromnym dostawom przyprawy. Przerażała ją myśl, że Leto jest ostatnim ogniwem związku z czerwiami pustyni, które wytworzyły kiedyś zapasy melanżu.
„Gdybym umarł z dala od wody, nie byłoby przyprawy… już nigdy”.
Tego właśnie bała się Gildia. A jej historycy i rachmistrze przekonywali, że Leto ma największy zapas melanżu we wszechświecie. Ta wiedza czyniła Gildię prawie pewnym sojusznikiem.
Czekając na Duncana, Leto wykonywał ćwiczenia dłoni i palców, dziedzictwo Bene Gesserit. Dłonie były jego dumą. Pod szarą warstwą skóry piaskowych troci długie palce i przeciwstawne kciuki służyły mu jak w zwykłych ludzkich dłoniach. Z kolei prawie bezużyteczne płetwy, będące kiedyś jego nogami, były raczej niedogodnością niż powodem do wstydu. Mógł pełzać, toczyć się i miotać z zadziwiającą szybkością, czasem jednak padał na płetwy i to sprawiało mu ból.
Co zatrzymywało Duncana?
Leto wyobraził sobie, jak się waha, jak spogląda przez okno na falujący horyzont Seriru. Powietrze było w ruchu wskutek upału. Zanim Leto zjechał do krypty, ujrzał na południowym zachodzie miraż. Lustro żaru chwiało się i błyskało poprzez piasek, ukazując grupę Muzealnych Fremenów wlokących się obok pokazowej siczy dla zbudowania turystów.
Katakumby były chłodne, zawsze chłodne, a światło zawsze przyćmione. Rozchodzące się promieniście ciemne tunele biegły łagodnie w górę i w dół dla ułatwienia przejazdu królewskiego powozu. Niektóre ciągnęły się za fałszywymi ścianami wiele kilometrów. Leto stworzył te tunele zaopatrzeniowe i tajne wyjścia dla siebie, używając ixańskich narzędzi.
Myśląc o zbliżającej się rozmowie, Leto zaczął odczuwać nerwowe napięcie. Uznał to za interesujące doznanie, jedyne, jakie sprawiało mu przyjemność. Wiedział, że w pewien sposób przywiązał się do obecnego Duncana. Miał jeszcze nadzieję, że on przeżyje nadchodzącą rozmowę. Inni czasami przeżywali. Było mało prawdopodobne, by Duncan stanowił śmiertelne zagrożenie, ale należało wziąć pod uwagę i to. Leto starał się już kiedyś wyjaśnić to jednemu z poprzednich Duncanów… w tej właśnie sali.
– Uznasz za dziwne, że ja, z moimi mocami, mówię o szczęściu i przypadku – powiedział wtedy.
Tamten Duncan był rozgniewany.
– Ty niczego nie zostawiasz przypadkowi. Znam cię!
– Jesteś naiwny. Przypadek jest naturą wszechświata.
– Nie przypadek! Kaprys! Twój kaprys!
– Świetnie, Duncanie! Kaprys to największa przyjemność. Borykając się z kaprysami, doskonalimy kreatywność.
– Ty już nawet nie jesteś człowiekiem!
Ależ rozeźlony był ów Duncan!
Leto stwierdził, że zarzuty są irytujące, niczym ziarnko piasku w oku. Trzymał się resztek swego człowieczeństwa z posępnym uporem, któremu nie można było zaprzeczyć, a irytacja była najbardziej zbliżonym do gniewu uczuciem, którego doznawał.
– Twoje życie staje się frazesem! – rzucił.
Wtedy Duncan wyciągnął z fałd munduru ładunek wybuchowy. Cóż za niespodzianka!
Leto lubił niespodzianki, nawet niemiłe.
„Tego czegoś nie przewidziałem!” I powiedział to Duncanowi, który stał dziwnie niezdecydowany w chwili, gdy należało podjąć decyzję.
– To może cię zabić – rzekł Duncan.
– Wybacz, Duncanie, to może mnie tylko lekko zranić, nic więcej.
– Ale mówisz, że tego nie przewidziałeś! – Głos gholi stał się piskliwy.
– Duncanie, Duncanie, to właśnie absolutna przewidywalność równa się dla mnie śmierci. Śmierć jest czymś niewymownie nudnym.
W ostatniej chwili tamten Duncan usiłował odrzucić ładunek, ale niestabilny materiał eksplodował zbyt szybko. Duncan zginął. Aaach, cóż… Tleilaxanie zawsze mają nowego w swych kadziach aksolotlowych.
Jedna z lumisfer dryfujących nad głową Leto zaczęła mrugać. Ogarnęło go podniecenie. Sygnał Moneo! Wierny Moneo uprzedzał swego Boga Imperatora, że Duncan zjeżdża do podziemi.
Drzwi osobowego dźwigu między dwoma korytarzami w północno-zachodnim łuku piasty się otworzyły. Duncan wyszedł. Z tej odległości był małą figurką, ale oczy Leto rozróżniały nawet drobne szczegóły – zmarszczka munduru na łokciu mówiła, że podpierał dłonią podbródek. Tak, ślad jego dłoni był widoczny na brodzie. Duncana wyprzedzał zapach, jego poziom adrenaliny musiał być wysoki.
Leto zachowywał milczenie, uważnie obserwując zbliżającego się Duncana. Ten Duncan, mimo wielu lat służby, wciąż chodził z młodzieńczą sprężystością. Powinien za to dziękować minimalnym dawkom melanżu. Przywdział stary mundur Atrydów, czarny, ze złotym jastrzębiem na lewej piersi. Interesujące oświadczenie! „Służę honorowi dawnych Atrydów!” Włosy wciąż miał czarne i kędzierzawe niczym karakułowa czapka, ostre rysy jak wykute z kamienia i wystające kości policzkowe.
„Tleilaxanie dobrze robią swoje ghole” – pomyślał Leto.
Duncan trzymał cienką teczkę z brunatnego włókna, tę samą, którą nosił od lat. Zwykle były w niej materiały, na których opierał swe raporty, dziś jednak uwypuklało się w niej coś cięższego.
„Ixańska broń laserowa”.
Idaho nie odrywał wzroku od twarzy Leto. Ta twarz wciąż była zaskakująco atrydzka, szczupła, z całkowicie niebieskimi oczami, których wyraz ludzie nerwowi odczuwali jak fizyczną agresję. Czaiła się w głębi szarego kaptura ze skóry piaskowych troci, o której Duncan wiedział, że może się rozwinąć w błyskawicznym odruchu obronnym, raczej w mgnieniu twarzy niż w mgnieniu oka. W obramowaniu tej szarości twarz była różowa. Niełatwo było uniknąć myśli, że oblicze Leto jest czymś nieprzyzwoitym, zagubionym fragmentem człowieczeństwa uwięzionym w czymś obcym.
Stanąwszy ledwie sześć kroków od królewskiego powozu, Idaho nawet nie próbował ukryć gniewnej determinacji. Nie zastanawiał się, czy Leto wie o miotaczu laserowym. To Imperium za daleko odeszło od moralności dawnych Atrydów, stało się bezosobowym molochem miażdżącym na swej drodze niewinnych. To się musi skończyć!
– Przychodzę pomówić z tobą o Sionie i o innych sprawach – rzekł Idaho. Trzymał teczkę tak, by móc łatwo wyciągnąć z niej broń.
– Świetnie. – Głos Leto był znudzony.
– Siona uciekła jako jedyna, ale wciąż ma oparcie w buntownikach.
– Myślisz, СКАЧАТЬ