Bóg Imperator Diuny. Frank Herbert
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bóg Imperator Diuny - Frank Herbert страница 5

Название: Bóg Imperator Diuny

Автор: Frank Herbert

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия: s-f

isbn: 9788381887786

isbn:

СКАЧАТЬ zamykając mą wodę w swoich błonach łożyskowych. Jesteśmy teraz naprawdę jednym ciałem, moja skóra i ja, siła, która porusza całością… przeważnie.

      Gdy to piszę, owa całość może się wydawać raczej odrażająca. Jestem czymś, co można nazwać preczerwiem. Moje podzielone na pierścienie ciało ma około siedmiu metrów długości i nieco ponad dwa metry średnicy. Moja atrydzka twarz umieszczona jest na jednym końcu, na odpowiedniej wysokości, a ramiona i dłonie, wciąż przypominające ludzkie, tuż poniżej. Moje nogi i stopy? Cóż, uległy atrofii. To w istocie tylko płetwy i przewędrowały one na tył ciała. Ważę w przybliżeniu pięć dawnych ton. Podaję te dane, bo wiem, że będą interesowały historyków.

      Jak się poruszam przy takiej wadze? Przeważnie na moim królewskim powozie zbudowanym przez Ixan. Jesteście wstrząśnięci? Ludzie niezmiennie nienawidzili i bali się Ixan jeszcze bardziej niż mnie. Lepsze zło, które znasz, niż to, którego nie znasz. A kto wie, co Ixanie mogą jeszcze wyprodukować lub wynaleźć? Kto wie?

      Na pewno nie ja. A jeśli wiem, to nie wszystko.

      Odczuwam jednak pewną sympatię dla Ixan. Tak mocno wierzą w swoją technologię, swoją naukę, swoje maszyny. Ponieważ i ja wierzę (nieważne, w co), rozumiemy się nawzajem. Wykonują dla mnie wiele urządzeń i myślą, że w ten sposób zasłużą sobie na moją wdzięczność. Słowa, które teraz czytacie, zostały wydrukowane za pomocą ixańskiego dyktatela. Kiedy zaczynam myśleć w pewien szczególny sposób, dyktatel się uruchamia. Wystarczy, że myślę, a słowa zapisują się na ryduliańskich arkuszach krystalicznych grubości zaledwie jednej molekuły. Czasem zamawiam kopie na mniej trwałym materiale. To właśnie dwie takie kopie wykradła mi Siona.

      Czy nie jest fascynująca ta moja Siona? Skoro zaczynacie rozumieć jej znaczenie dla mnie, możecie nawet spytać, czy naprawdę pozwoliłbym jej umrzeć tam, w lesie. Nie miejcie wątpliwości. Śmierć to bardzo osobista sprawa. Rzadko się w nią wtrącam. Nigdy zaś, gdy trzeba kogoś sprawdzić, tak jak Sionę. Pozwoliłbym jej umrzeć na każdym etapie wyprawy. Mimo wszystko znalazłbym nową kandydatkę w krótkim – według mojej miary – czasie.

      Ona wszakże fascynuje nawet mnie. Śledziłem ją tam, w lesie. Obserwowałem przez moje ixańskie urządzenia, dziwiąc się, że nie przewidziałem tej wyprawy. Ale Siona… to Siona! Dlatego nie kiwnąłem palcem, by powstrzymać wilki. To by nie było słuszne. D-wilki są tylko rozszerzeniem mego celu, a ten cel to być największym drapieżnikiem wszech czasów.

      – Dzienniki Leto II

       Przytoczony niżej krótki dialog przypisuje się źródłu znanemu jako Fragment z Welbecku . Przypuszczalną jego autorką jest Siona z Atrydów, rozmówcami zaś Siona i jej ojciec Moneo, który był (jak mówią wszystkie świadectwa historyczne) marszałkiem dworu i prawą ręką Leto II. Datuje się go na okres, gdy Siona była jeszcze nastolatką, a ojciec odwiedzał ją w jej kwaterze w szkole rybomównych w Onn, Świątecznym Mieście, największym skupisku ludności na planecie znanej obecnie jako Rakis. Zgodnie z opisem źródła Moneo odwiedził skrycie córkę, by ostrzec ją, że naraża się na zgubę.

      SIONA: Jak ci się udało przeżyć przy nim tak długo, ojcze? On zabija tych, którzy są blisko niego. Wszyscy to wiedzą.

      MONEO: Nie! Mylisz się. On nikogo nie zabija!

      SIONA: Nie musisz kłamać.

      MONEO: Mówię prawdę. On nikogo nie zabija.

      SIONA: Jak zatem wyjaśnisz zabójstwa, o których wszyscy wiedzą?

      MONEO: To Czerw zabija. Czerw jest Bogiem. Leto żyje na piersi Boga, ale sam nikogo nie zabija.

      SIONA: Jak więc przeżyłeś?

      MONEO: Umiem rozpoznać Czerwia. Widzę go w jego twarzy i ruchach. Wiem, kiedy Szej-hulud się pojawia.

      SIONA: On nie jest Szej-huludem!

      MONEO: Cóż, tak nazywano Czerwia w czasach Fremenów.

      SIONA: Czytałam o tym, ale on nie jest bogiem pustyni.

      MONEO: Cicho, głupia dziewczyno! Nic nie wiesz o takich sprawach.

      SIONA: Wiem, że jesteś tchórzem!

      MONEO: Mało wiesz! Nigdy nie stałaś tam gdzie ja i nie widziałaś tego w jego oczach, w ruchach jego dłoni.

      SIONA: Co robisz, gdy Czerw się pojawia?

      MONEO: Odchodzę.

      SIONA: To rozsądne. Wiemy na pewno, że zabił dziewięciu Duncanów Idaho.

      MONEO: Mówię ci, że on nikogo nie zabija!

      SIONA: Co za różnica, Leto czy Czerw? Są teraz jednym ciałem.

      MONEO: Ale dwiema odrębnymi istotami: Imperatorem Leto i Czerwiem, który jest Bogiem.

      SIONA: Jesteś szalony!

      MONEO: Być może, ale służę Bogu.

      Jestem najgorliwszym obserwatorem wszech czasów. Obserwuję ludzi wewnątrz mnie i na zewnątrz. Przeszłość i teraźniejszość mieszają się we mnie, dając dziwne rezultaty. Gdy w moim ciele trwa przemiana, z moimi zmysłami dzieją się zadziwiające rzeczy. Wydaje się, jakbym wszystko widział w ogromnym zbliżeniu. Mam wyjątkowo ostry słuch i wzrok oraz nadzwyczaj przenikliwy węch. Mogę wykryć i rozpoznać trzy cząsteczki feromonów w milionie innych. Wiem to. Sprawdziłem. Niewiele da się ukryć przed mymi zmysłami. Przerazilibyście się, wiedząc, co mogę wykryć samym tylko węchem. Wasze feromony mówią mi, co robicie albo co chcecie zrobić. A gesty i pozy! Kiedyś pół dnia obserwowałem starca siedzącego na ławce w Arrakin. Był w piątym pokoleniu potomkiem naiba Stilgara i nawet o tym nie wiedział. Przypatrywałem się pochyleniu jego szyi, fałdom skóry pod brodą, spękanym wargom, wilgotnym nozdrzom, porom za uszami, kosmykom siwych włosów wymykającym się spod kaptura jego antycznego filtraka. Ani razu nie wyczuł, że jest obserwowany. Ha! Stilgar wiedziałby to po sekundzie. Ten starzec czekał jednak po prostu na kogoś, kto nie przyszedł. W końcu wstał i powlókł się przed siebie, zesztywniały po długim siedzeniu. Wiedziałem, że nie zobaczę go już w tym ciele. Był bliski śmierci, a jego woda z pewnością się zmarnowała. Cóż, to już i tak nie miało znaczenia.

      – Wykradzione dzienniki

      Miejsce, w którym czekał na swego obecnego Duncana Idaho, uważał Leto za najciekawsze we wszechświecie. Gdyby mierzyć je ludzkimi normami, była to ogromna przestrzeń, centrum systemu katakumb wykutych w skale pod jego cytadelą. Wysokie na trzydzieści i szerokie na dwadzieścia metrów sale rozchodziły się promieniście niczym szprychy z piasty koła, w której czekał. Jego powóz stał pośrodku owej piasty w okrągłej, nakrytej kopułą sali o czterystu metrach rozpiętości i stu metrach wysokości w najwyższym punkcie ponad nim.

      Te rozmiary go uspokajały.

      W cytadeli było wczesne popołudnie, ale w tej sali jedyne światło pochodziło z nielicznych dryfujących lumisfer, które rzucały łagodny pomarańczowy blask. Nie sięgał on w głąb szprych koła, ale Leto znał na pamięć położenie wszystkiego, co się tam znajdowało: СКАЧАТЬ