Название: Odległe brzegi
Автор: Kristin Hannah
Издательство: PDW
Жанр: Контркультура
isbn: 9788381396714
isbn:
– Co się dzieje, Jamie? – spytała Elizabeth, marszcząc czoło.
– Nie dramatyzuj, mamusiu. To tylko trudna kwarta, nic więcej.
– Jak miewa się Eric?
– To już skończone. Rzuciłam go dwa tygodnie temu.
– Och!
Nagle Elizabeth poczuła się dziwnie zagubiona i zdezorientowana. Swego czasu znała nawet najdrobniejsze szczegóły z życia córek; obecnie chłopcy pojawiali się i znikali bez ostrzeżenia. W drugim pokoju zadzwonił telefon. Ktoś go odebrał.
– Spotykasz się z kimś innym?
– Do diabła z tym, Birdie. Kto by się przejmował chłopakami? Liczy się tylko pływanie. Czy będziemy mogli ci kibicować podczas następnej olimpiady?
Jamie, kiedy miała jedenaście lat, poprzysięgła sobie, że zdobędzie złoty medal olimpijski w pływaniu. Takie zobowiązanie podjęła w dniu, kiedy wygrała swoje pierwsze zawody na Ray Ember Memorial Pool.
– Oczywiście – odparła, uśmiechając się promiennie.
W jej uśmiechu było jednak coś fałszywego, coś, co zdecydowanie nie pasowało do wypowiedzianych słów. Nim Elizabeth zdołała spytać, co się stało, do pokoju weszła Anita, stukając obcasami o podłogę. Przyciskała telefon bezprzewodowy do obfitego biustu.
– Birdie, kochanie, to Jack.
Elizabeth wiedziała, że usłyszy złą wiadomość.
Elizabeth kiepsko spała. Przez całą noc obracała się z boku na bok. W końcu, koło piątej nad ranem, poddała się, wrzuciła coś na siebie i zeszła na parter.
Jack nie mógł wczoraj przyjechać.
To przecież oczywiste. „Wyskoczyło” mu coś ważnego. „Nagranie wideo, kochanie, wyszło wspaniale, ale… bla, bla, bla… Będę jutro wieczorem. Obiecuję”.
Obietnice bardzo przypominają impresje. Kolejna właściwie już się nie liczy.
Elizabeth zrobiła sobie filiżankę herbaty, stanęła przy oknie i patrzyła na padający śnieg. Potem powędrowała do salonu i zapaliła w kominku.
Na ławie stało ozdobne kartonowe pudło.
Widocznie ojciec zostawił je dla niej poprzedniego wieczoru.
Odstawiła herbatę i dotknęła ozdoby, która znajdowała się na samym wierzchu. Był to biały anioł, nie większy od dłoni. Wykonany został z lśniącej porcelany i miał srebrne płócienne skrzydła. Elizabeth dostała go od matki na czwarte urodziny. Ostatni prezent, jaki pamiętała.
Co roku z niezwykłą starannością zawijała go i rozwijała; niezmiennie długo wybierała dla niego miejsce na choince. Kiedy się wyprowadzała od ojca, zostawiła anioła, ponieważ jego miejsce było w domu, w którym niegdyś żyła mama.
– Cześć, mamusiu – powiedziała cicho, uśmiechając się do anioła, którego trzymała na dłoni.
Niegdyś wydawał jej się taki duży. W jego przypadku właściwie najważniejsze były wspomnienia, które się z nim wiązały.
„Czy mogę go już powiesić, mamusiu? Mogę?”.
„Oczywiście, Birdie. Możesz zrobić wszystko, co zechcesz. Podnieść cię?…”.
Bardzo słabo pamiętała mamę, dlatego każde wspomnienie było cenne.
Zawiesiła ozdobę na drugiej gałązce od góry, potem zapaliła lampki i popatrzyła na choinkę. Była śliczna, błyszczały na niej białe światełka, wszędzie wisiały ozdoby, które przetrwały dziesięciolecia. Od gwiazdy, którą Jamie wykonała jeszcze w przedszkolu z wycioru do fajki, po medalion Lalique, kupiony przez ojca na aukcji w Dallas. Gałązki zostały ozdobione złotymi kokardkami.
Do pokoju weszła Anita. Miała na sobie różowy, obszerny szlafrok i pantofle w stylu Barbie.
– Kupę czasu zajęło mi znalezienie tego pudła.
Elizabeth się odwróciła.
– To ty zostawiłaś je tu dla mnie?
– Myślałaś, że ojcu będzie się chciało przekopywać cały strych, żeby znaleźć karton ze starymi ozdobami choinkowymi?
Elizabeth uśmiechnęła się mimo woli.
– Chyba nie.
Anita usiadła na sofie i podkuliła pod siebie nogi. Zniknęły ogromne pompony na klapkach.
– Przykro mi, że Jack nie mógł wczoraj przyjechać.
Elizabeth odwróciła się do choinki. Nie chciała na ten temat rozmawiać. Pomimo grubej warstwy makijażu i z pozoru beztroskiego podejścia do życia, Anita czasami dostrzegała rzeczy, które Elizabeth wolałaby przed nią ukryć.
– Trafił na trop jakiejś wielkiej afery.
– Mówiłaś to już wczoraj.
Powiedziała to z pewnym wahaniem, jakby nie do końca wierzyła w tę wymówkę.
– Bo to prawda – burknęła Elizabeth szorstko.
Anita teatralnie westchnęła.
Zawsze porozumiewały się w taki właśnie sposób, zrywami. Od czasu, kiedy ojciec przyprowadził do domu nową żonę.
Elizabeth miała wówczas trzynaście lat; to normalnie trudny okres, a w jej przypadku – najgorszy.
Anita Bockner, kosmetyczka z Lick Skillet w Alabamie, była ostatnią osobą, którą dziewczynka wybrałaby sobie na macochę.
„To twoja nowa mama, Birdie” – oznajmił ojciec pewnego dnia i więcej nie wracał do tej sprawy.
Jakby matkę można było wymienić jak baterię.
W niskim, białym domu, zagubionym między polami tytoniu i kukurydzy, nigdy więcej nie wspominano o mamie. Żadne jej zdjęcie nie zdobiło stołu ani gzymsu kominka, nikt nie opowiadał historyjek z jej życia, nie próbował rozgrzać serca osieroconej córki.
Anita starała się zastąpić Elizabeth matkę, ale wszystko robiła nie tak. Od początku przypominały ogień i wodę.
Elizabeth miała nadzieję, że czas i odległość przyniosą pewną poprawę w ich stosunkach, ale tak się nie stało. Nigdy nie zgadzały się ze sobą, chociaż ze względu na Edwarda zmuszały się do uprzejmości. Gdy rozmowa zbaczała na zbyt osobiste tory, zawsze któraś z nich zmieniała temat. Tym razem przyszła kolej na Elizabeth.
– Słyszałam, że wiosną wybieracie się СКАЧАТЬ