Dzieci zapomniane przez Boga. Graham Masterton
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dzieci zapomniane przez Boga - Graham Masterton страница 10

Название: Dzieci zapomniane przez Boga

Автор: Graham Masterton

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежные детективы

Серия: horror

isbn: 9788381887687

isbn:

СКАЧАТЬ Przykro mi – odparł adwokat. – W dalszym toku postępowania będę się starał dowieść, że morderstwo popełniła osoba w stanie ograniczonej poczytalności. – Zabrał ze stołu tanią skórzaną teczkę i wsunął do niej notatnik.

      Mallett wyłączył dyktafon.

      – Niech pan na to nie liczy, panie Teape. Bo my w dalszym toku postępowania dowiedziemy, że morderstwo popełnił po prostu zazdrosny, tępy dupek.

      Znaleźli Dżoję na zapleczu delikatesów należących do jej ojca. Sklep mieścił się na środku High Road w Streatham, czyli pięciokilometrowego odcinka drogi A23 prowadzącej do centrum Londynu. Po obu stronach ulicy stały zapuszczone, brzydkie budynki, tanie domy towarowe, chińskie restauracje, biura podróży i sklepy z e-papierosami.

      W Sanghawi, sklepie z żywnością halal, panował niemal półmrok. W powietrzu unosił się zapach cynamonu, kurkumy, ziela angielskiego i goździków. Półki zapełnione były paluszkami chorizo Najma, chałwą Royal Gajar i filetami z kurczaka Haloodies, a także brązowym ryżem, płaskimi chlebkami indyjskimi i papadam.

      Mallett wziął głęboki oddech i powiedział:

      – O rety! Jeżeli te wonie nie wyleczą mojego kataru, to już nic mi nie pomoże.

      Za ladą stał przysadzisty Pakistańczyk w zielonym fartuchu w paski i energicznie pisał coś na tablecie. Miał błyszczącą łysą głowę, okrągłe okulary i duże czarne wąsy, które Jerry’emu przypominały szczotki zamiatarki ulicznej.

      – Poszukujemy młodej damy o imieniu Dżoja – powiedział Jerry, podsuwając mężczyźnie przed oczy legitymację.

      – Szukacie Dżoi? Jestem jej ojcem. Czego od niej chcecie?

      – Jak pan się nazywa?

      – Moje nazwisko widnieje na szyldzie sklepu. Sanghawi.

      – Rozumiem, panie Sanghawi. Czy moglibyśmy porozmawiać z Dżoją? Zdaje się, że przychodzi tutaj czasami i panu pomaga. Jest dzisiaj w sklepie?

      – Chodzi o Attafa?

      – Musimy odbyć z pana córką dyskretną rozmowę. Obawiam się, że nie możemy z panem na ten temat dyskutować.

      – Jedna z przyjaciółek powiedziała jej wczoraj wieczorem o Attafie. Dlatego Dżoja jest bardzo przybita. Jednak uparła się i także dzisiaj przyszła, żeby pomagać mi w sklepie. Stwierdziła, że nie chce sprawić mi zawodu.

      – Jest więc tutaj?

      – Wiele razy mówiłem córce, że nie podobają mi się jej koledzy z klubu karate. To chłopcy z nimna warga… z niskiej klasy. Chociaż spotkałem raz tego Attafa i nie był taki zły jak cała reszta tego towarzystwa. Był czysty i bardzo grzeczny, nazwał mnie nawet „sahibem”. Ale Dżoja obiecała mi solennie, że przestanie się widywać z tymi młodymi ludźmi. Bardzo proszę, niech jej panowie tego nie mówią, ale i tak w przyszłym miesiącu zabierzemy ją do Pakistanu, żeby tam poślubiła swojego kuzyna. Wtedy wreszcie przestaniemy się zamartwiać tym, z kim się ta dziewczyna zadaje.

      – Szczęściara – powiedział Mallett. – Ile lat ma ten kuzyn?

      – Czterdzieści trzy. Ale to jest wspaniały mężczyzna. Zarobił mnóstwo pieniędzy na handlu telefonami komórkowymi.

      – W każdym razie… możemy z nią porozmawiać? – spytał Jerry.

      – Tak. Jest na zapleczu, w magazynie. Chodźcie ze mną.

      Policjanci poszli za panem Sanghawim wąskim korytarzem prowadzącym na tyły sklepu. Magazyn aż po sufit wypełniały worki ryżu oraz kartony z pakistańską żywnością i napojami. Były tu migdały Khalai Khaas, ciasteczka kardamonowe, konserwy z kozim mięsem i puszki z krowim moczem. Na jednym z kartonów siedziała dziewczyna w wieku osiemnastu lub dziewiętnastu lat, z czerwoną jedwabną chustą na głowie, ubrana w luźny różowy sweter i dżinsy. Rozmawiała przez iPhone’a, ale gdy tylko w drzwiach stanął jej ojciec, przerwała połączenie i wsunęła telefon do kieszeni.

      – Dżoja, ci panowie są z policji. Chcą z tobą porozmawiać o Attafie.

      Dżoja wstała.

      – A co jeszcze można powiedzieć o Attafie? – zapytała głośno. Jerry natychmiast pojął, że jest pogrążona w wielkim bólu, lecz stara się tego nie okazywać. – Attaf nie żyje.

      – Właśnie na ten temat chcemy porozmawiać. A w szczególności o tym, dlaczego nie żyje.

      – Skąd moja córka mogłaby wiedzieć, dlaczego ten chłopak nie żyje? – zapytał Sanghawi. Stał w progu z rękami złożonymi na piersiach. – Raczej powinniście o to zapytać tego faceta, który go zabił.

      – Panie Sanghawi, musimy porozmawiać z Dżoją na osobności.

      – Ona jest moją córką. Mieszka w moim domu. Jest członkiem mojej rodziny. To, co dotyczy członków mojej rodziny, dotyczy także mnie.

      – Z całym szacunkiem, proszę pana, jednak nie w tym przypadku.

      – A dlaczego nie, jeżeli mogę zapytać?

      – Ponieważ nie wykluczam, że córka może przekazać nam informacje, które wolałaby ukryć przed panem. A ponieważ chodzi o morderstwo, jej zeznania mogą mieć kluczowe znaczenie dla oskarżenia sprawcy.

      – To niedorzeczne. Córka o wszystkim mi mówi.

      – Rozumiem – powiedział Mallett. – Kto jest jej ulubionym piosenkarzem?

      – A skąd mam wiedzieć?

      – Aha. Właśnie się dowiedziałem, że córka nie mówi panu o wszystkim.

      Pan Sanghawi nie ruszył się jednak z miejsca. Jerry spokojnie odetchnął i odezwał się:

      – Proszę pana, jest mi bardzo przykro, ale musimy porozmawiać z Dżoją na osobności. Jeżeli nie umożliwi nam pan tego tutaj, będziemy musieli poprosić, aby pojechała z nami na komisariat.

      – Hmm… Dobrze. Jestem jednak pewien, że Dżoja nie ma dla was żadnych użytecznych informacji. Bo nie masz, prawda, Dżoja?

      Dziewczyna jedynie opuściła wzrok i złożyła ręce, jak przystało na potulną i posłuszną córkę. Pan Sanghawi prychnął z niezadowoleniem i wrócił do sklepu. Jerry zamknął za nim drzwi magazynu. Wiedział, że ojciec Dżoi nie będzie w stanie podsłuchać rozmowy, nawet jeśli pozostawi je otwarte, ale chciał, aby dziewczyna nie obawiała się, że treść rozmowy pozna ktokolwiek poza osobami obecnymi w pomieszczeniu.

      – Jak długo spotykałaś się z Rusulem? – zapytał.

      – Niecały rok – odparła Dżoja. Mówiła z osobliwym akcentem, na wpół południowolondyńskim, na wpół pakistańskim. – Spotkałam go na walimie mojej przyjaciółki.

      – Jeśli się nie mylę, walima to przyjęcie weselne.

      – СКАЧАТЬ