Название: Paragraf 148
Автор: Jacek Ostrowski
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежные детективы
isbn: 9788363842932
isbn:
– Nikogo nie zabiłam! Kochałam męża… Nie dam się w nic wrobić. Chcę adwokata! – szła w zaparte kobieta.
Milicjant podniósł się z krzesła, zdjął marynarkę, wielką kraciastą chustką wytarł spocony kark i czoło, po czym zaczął się przechadzać za plecami Marty, co chwila strzelając szelkami.
– My wiemy wszystko, obywatelko. Odkryliście romans męża z sekretarką i najpierw zabiliście ją, a później jego. Poniosło was, tak bywa. Nie jesteście pierwszą ani ostatnią, która się do tego posuwa.
– Nikogo nie zabiłam! Wypuśćcie mnie! To jakiś koszmarny sen, nieporozumienie! – wykrzyczała i ponownie zabłysły od łez duże brązowe oczy. – Jestem niewinna, czy pan nie potrafi tego zrozumieć? Szukajcie mordercy, on wciąż jest na wolności. Czekacie, aż znów kogoś zabije?
Na nic cały jego trud, kapitan usiadł z powrotem, bujając się na krześle. Co za czasy! Kiedyś włożyłby jej palce między zawiasy drzwi i skutek natychmiastowy – do wszystkiego by się przyznała, nawet do zabójstwa Trockiego.
– Spokojnie, już go ujęliśmy i więcej nikomu krzywdy nie zrobi. Znaliście wcześniej prokuratora Jarzębowskiego? – spytał znienacka.
Kobieta zawahała się. Zaskakujące pytanie.
– Czy znałam? – wydukała. – A który to?
– Dobrze wiecie który. Ten, który był tu przede mną.
– Nie! Nie znałam go.
– Na pewno? Zastanówcie się.
– Na pewno! Proszę mi sprowadzić adwokata. Znam swoje prawa. Bez niego nic więcej nie powiem.
– Oczywiście, macie do niego prawo. Może być papuga z urzędu? Znam kilku, mogę kogoś polecić.
– Nie! Chcę panią mecenas Zuzannę Lewandowską.
Twarz kapitana pokryła się purpurą, jego mina zaś mówiła wszystko, nie cierpiał tej mecenaski. Musieli mieć ze sobą na pieńku.
– Jarzębowski ją wam polecił. Jednak znacie się. Domyśliłem się od razu.
– Jeszcze raz powtarzam, że nie. Płock jest mały i wiem, że jest dobra.
– Jakoś wam nie wierzę. – Mariański rzucił jej podejrzliwe spojrzenie. – Na pewno ją chcecie? Zastanówcie się. Wasza wola, ale popełniacie błąd, ona was tylko jeszcze bardziej pogrąży. Jej ojciec był dobry, nie mogę zaprzeczyć, ale ona jest tylko jego marnym odbiciem, cieniem rozmazanym na ścianie, nieudacznikiem w życiu prywatnym i w swoim fachu, a na dodatek nałogowa pijaczka. Kiedyś prowadzała się z Jarzębowskim i teraz on ją wszystkim wciska. Powiadają, że to z poczucia winy, bo ponoć rozpiła się po ich rozstaniu.
– A można mnie jeszcze bardziej pogrążyć? – zdobyła się na ironię. – Tak, chcę ją!
Zazgrzytał klucz w zamku. W drzwiach stanął milicjant mundurowy.
– Przyszła mecenaska, twierdzi, że jest obrońcą podejrzanej – zameldował.
– Lewandowska? – spytał retorycznie kapitan. Był pewien, że to ona.
– Tak się przedstawiła.
– Wpuść ją.
Marta zerknęła z zainteresowaniem w stronę wejścia. Zobaczyła kobietę w średnim wieku. Długie czarne włosy pozlepiane w kosmyki spadały jej na ramiona. Twarz miała małą, okrągłą, oczy bystre, nos haczykowaty, zdradzający semickie korzenie. Ubrana była w szare wytarte spodnie, jasnozieloną bluzkę i czarną marynarkę. Tej zaniedbanej kobiecie Marta miała za chwilę powierzyć swój los, a być może życie. Czy to było rozsądne?
– O, towarzysz kapitan! Widzę, że stara gwardia w natarciu. No tak, rozumiem: młoda, ładna kobieta, to może jeszcze coś tam drgnie w galotach.
Zuza Lewandowska kpiła w żywe oczy z milicjanta. Podeszła do niego, wyciągnęła po męsku dłoń na powitanie.
– A ty skąd tu? Miałaś wizje? – odgryzł się jej natychmiast.
– To się nazywa telepatia. Jeśli nie wiesz, o czym mówię, to zajrzyj do encyklopedii PWN, strona bodajże czterysta sześćdziesiąta ósma, tuż pod kolorowym obrazkiem. Kiepsko wyglądasz, zmizerniałeś od naszego ostatniego spotkania. Jeszcze przeżywasz klęskę? Weź się w garść, chłopie, bo następne porażki tuż za progiem.
To była bardzo szorstka przyjaźń. Twarz milicjanta nabrzmiała ze złości, na policzkach pokazały mu się czerwone wybroczyny, ale nie dał się sprowokować, nie zareagował na zaczepkę.
Dopiero teraz Lewandowska spojrzała na zatrzymaną.
– No, muszę pogadać z tą kobitką. Co ty z nią tu robiłeś, że siedzi taka wystraszona? Oj, dżentelmenem to ty nie jesteś, ale gdzie miałeś nabrać ogłady? W tych waszych partyjnych szkołach tego nie uczą.
Mecenaska odwróciła krzesło oparciem do stołu i usiadła okrakiem. Z ciekawością przyglądała się Marcie, potem przerzuciła wzrok na kapitana.
– A co ty tu jeszcze robisz? Twój czas się skończył. Zabieraj marynarkę z oparcia i zjeżdżaj stąd!
Mariański rzucił jej wściekłe spojrzenie, ale bez słowa wyszedł. Trzasnęły zamykane drzwi, kobiety zostały same.
– Oj, kochanieńka, kiepsko wyglądasz. Już cię te psy dopadły. Nie mieli prawa bez adwokata, ale w tym kraju władza wszystko może. Czerwoni moim rodzicom pół mieszkania zabrali, bandyci. Nie bój się, nie damy się tej hołocie. Nie tak prosto jest wsadzić człowieka do pudła.
– Ale ja jestem niewinna. Nikogo nie zabiłam.
– Kochana, a ty myślisz, że niewinnych to nie sadzają? Wiesz, ilu niewinnych komuniści pozamykali? Nie liczyli się z niczym, ale to teraz nieważne. Zajmijmy się tobą.
Lewandowska roześmiała się rubasznie i kontynuowała.
– Nie wsadzają tych, co mają dobrych adwokatów, zapamiętaj to. Zapomnij o sprawiedliwości, tu wszystkim rządzą spryt i kruczki prawne. Wiem z grubsza, co mają na ciebie, jest tego sporo, a właściwie dużo za dużo. To podpada pod sto czterdzieści osiem paragraf jeden, czyli zabójstwo człowieka, co najmniej osiem lat albo nawet kara śmierci. My powalczymy o uwolnienie od zarzutów, a w ostateczności o kwalifikację ze sto czterdzieści osiem paragraf dwa, czyli zabójstwo pod wpływem silnego wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami. Nie pytam, czy zrobiłaś te wszystkie okropności, bo już na pierwszy rzut oka tak na wygląd to wykluczam, a znam СКАЧАТЬ