Название: Paragraf 148
Автор: Jacek Ostrowski
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежные детективы
isbn: 9788363842932
isbn:
Najpierw klucz nie chciał wejść w otwór zamka, później Marta nie mogła go przekręcić i dopiero po długiej chwili klapa kufra uniosła się do góry. Kobieta odsunęła się na bok. Proszę, niech sprawdzają, nie ma nic do ukrycia.
Milicjanci nachylili się do bagażnika.
– Co to jest? Co tak śmierdzi?
Zerknęła do kufra. Coś w nim leżało zapakowane w dwa wielkie worki po nawozach. Też poczuła nieprzyjemny, mdły zapach.
– To? Nie mam pojęcia, pewnie mąż miał coś przewieźć. Proszę sprawdzić.
– A może to mięso z nielegalnego uboju? Może jesteście spekulantem, a to jest jeszcze gorzej, bo surowiej karane.
– Nic z tych rzeczy, panie władzo. Proszę sprawdzić i mnie puścić. Zimno tak stać na ulicy i za chwilę zacznie padać.
Milicjanci spojrzeli znacząco na siebie i odsunęli się od bagażnika.
– Proszę rozerwać worki i pokazać, co tam wieziecie – rozkazał jeden z nich.
– Proszę bardzo, nie ma problemu.
Worki były grube i szczelnie zamknięte. Czuć było coraz silniejszy fetor przypominający smród padliny. Wreszcie jeden z worków się rozchylił i wypadła z niego na trotuar ludzka ręka, kobieca – to pewne, na palcach błyszczały złote pierścionki, paznokcie pokryte były czerwonym lakierem…
– Boże! – tyle zdołała powiedzieć Marta. Jej twarz raptownie zrobiła się sinoblada, po czym kobieta osunęła się bez przytomności na jezdnię.
Pierwszy z milicjantów zachwiał się, ręką przytrzymał syrenki, drugi zaś oparł się o pobliskie drzewo i zwymiotował na chodnik.
Chwilę trwało, zanim doszli do siebie. Ocucili Martę, jeden z nich sięgnął po kajdanki, skuto jej dłonie. Nawet się nie broniła.
– Obywatelko, kto to jest? – Usłyszała jakby z oddali.
– To sekretarka męża, chyba ona – szeptała. – Boże, sama już nie wiem, przecież to jest niemożliwe. To jakiś absurd.
W końcu się rozpłakała.
– Wiezie obywatelka trupa. Oczekuję wyjaśnień.
– Ja nic nie wiem. Nie miałam pojęcia, co jest w bagażniku.
– To nieboszczyk sam wam wskoczył do kufra? Ciekawe.
– Nie wiem, skąd się tam wzięła…
– Zapraszam do radiowozu. – Milicjant wskazał ręką niebieskiego fiata zaparkowanego w podwórzu.
– Jestem zatrzymana? Ja jestem niewinna. Proszę mnie puścić, panie władzo. Ktoś mi te zwłoki podrzucił!
Marta zaczęła się szarpać, ale milicjant chwycił ją za ramię i pchnął w kierunku radiowozu.
– Idziemy! – warknął.
Marta siedziała na tylnej kanapie milicyjnego fiata.
Gruby funkcjonariusz sięgnął po radiotelefon.
– Tu sierżant Chmura, mamy zabójstwo, przyślijcie na ulicę Królewiecką tych z kryminalnej. Mamy też podejrzaną.
– Nie jestem zabójcą! Nikogo nie zabiłam! To jakieś koszmarne nieporozumienie.
Ktoś zastukał w szybę drzwi. To drugi z milicjantów. Pokazywał kobiecie długi czarny nóż. Poznała go od razu – ten, który kilka dni wcześniej cisnęła do Wisły. Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana. To nie mogło się dziać naprawdę.
– Ten kozik znaleźliśmy pod siedzeniem kierowcy. Jest na nim zaschnięta krew i pewnie odciski palców zabójcy. Oj, obywatelko, chyba będzie wam ciężko się z tego wytłumaczyć.
– Pod moim siedzeniem? – powtórzyła jak automat.
Milicjant tylko pokiwał smętnie głową i odszedł.
Marta była jak w jakimś amoku, przerażona co chwilę zerkała w stronę swojego auta. Syrena stała przy krawężniku, tak jak ją zostawiła, a wokół niej kręcił się tłum gapiów. Milicjanci robili zdjęcia, coś mierzyli, sporządzali notatki.
Dlaczego tu nie ma Andrzeja? Chyba cały Płock już tu jest. Od czasu sprawy doktor Kamińskiej w mieście nie wydarzyło się nic równie ekscytującego jak dzisiejsza sprawa. Teraz tłuszcza miała świeży żer, więc ludzie gromadzili się niczym muchy na zepsutym mięsie.
Czarna wołga zaparkowała tuż obok. Przyjechało nią dwóch mężczyzn w garniturach. Marta ich nie znała, choć twarz jednego z nich nie wydała się jej obca. Obaj wsiedli do fiata.
– Jestem prokurator Lech Jarzębowski – przedstawił się pierwszy z nich – a to kapitan Mariański.
Prokurator był przystojny, w średnim wieku, południowej urody, na głowie gęsta, czarna, kręcona czupryna; milicjant niski, łysawy, krępej budowy, dobrze po sześćdziesiątce.
– To jakieś nieporozumienie. Dlaczego mnie tu przetrzymujecie? Czy mój mąż już wie? Zawiadomiliście go? Dlaczego jeszcze go tu nie ma? – zarzuciła ich pytaniami.
Mężczyźni wymienili między sobą znaczące spojrzenia.
– Obywatelka teraz bardziej potrzebuje adwokata – odezwał się milicjant.
– Nie jestem zabójczynią, mój ojciec był prokuratorem, na pewno słyszeliście o nim, nazywał się Piotrowicz i…
– Właśnie wracamy ze Słonecznej, z domu obywatelki – przerwał jej kapitan. – W przedpokoju natknęliśmy się na zwłoki mężczyzny. Przypuszczamy, że to pani mąż.
– Co? Co znaleźliście?! – wykrzyknęła. – O czym wy mówicie? Do jakiego domu weszliście? Musieliście pomylić domy, one są do siebie podobne. Numer na furtce jest skorodowany, mało czytelny. Na pewno pomyliliście posesje. Tam nie ma żadnych zwłok. To niemożliwe!
– Nie pomyliliśmy domów. Pani mąż został zasztyletowany, przypuszczalnie użyto do tego dużego kuchennego noża. Możliwe, że tego, który znaleźliśmy w syrence. W laboratorium to sprawdzą i pewnie potwierdzą.
– Zasztyletowany? – szepnęła i bez przytomności osunęła się na siedzenie.
Marta siedziała przy stole w pokoju przesłuchań. Twarz ukryła w dłoniach, płakała. W jednej chwili straciła wolność, męża i całe swoje życie, wszystko runęło niczym domek z kart. Została sama. Co ma teraz czynić? Do kogo zwrócić się o pomoc?
Zgrzytnął zamek u drzwi. Do pokoju przesłuchań wszedł СКАЧАТЬ