Название: Paragraf 148
Автор: Jacek Ostrowski
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежные детективы
isbn: 9788363842932
isbn:
Leszek oddał jej notatnik.
– Makabryczna sprawa, widziałem już kiedyś tak zmasakrowane zwłoki, ale to było dawno temu i w innym mieście. Faktycznie, nie wygląda to dobrze, ale musisz się postarać. Ta dziewczyna nie może skończyć w pierdlu.
– Łatwo ci mówić. W tej sytuacji sto czterdzieści osiem paragraf dwa, czyli działanie pod wpływem silnego wzburzenia, i rok odsiadki byłby sukcesem, ale to nas nie zadowala, my chcemy od losu więcej, i tu zaczynają się schody. Daj mi chociaż jeden punkt zaczepienia, a tropu nie zgubię. Krew z rany ofiary doprowadzi mnie do nory drapieżnika.
Jarzębowski, słysząc te słowa, roześmiał się w głos.
– Mocno powiedziane. To cytat z Coopera?
– Nie, z Karola Maya. Moja ulubiona literatura z dzieciństwa. Dziewczynki czytują Alicję w Krainie Czarów, a ja wolałam Winnetou. Chyba się w nim wtedy bujałam.
– Nigdy mi o tym nie mówiłaś.
– Nigdy cię to nie interesowało. – Spojrzała na zegarek. – Dobra, wracajmy do sprawy, bo już późno. Powinniśmy obrać jakąś linię obrony. Według mnie dziewczyna powinna odmówić zeznań.
– Jestem innego zdania. Nie jest aż tak źle. Ktoś wcześniej dał cynk milicji, że w syrenie o numerze rejestracyjnym TA dwadzieścia trzy siedemdziesiąt będzie przewożone mięso z nielegalnego uboju. Ciekawe kto? Jeśli znajdziemy nóż, to wtedy hipoteza milicji zadrży w posadach. To już coś na początek. Zobaczymy później, co nam czas przyniesie. Mogą wyjść na jaw inne okoliczności.
– Jaki nóż? – zdziwiła się. – Przecież go mają. Uważasz, że istnieje drugi? Ja w to mocno powątpiewam.
– Jeśli Marta Kownacka wrzuciła go do Wisły, to on tam musi wciąż tkwić – upierał się. – Nikt go stamtąd nie wydobył i ryby też go nie zjadły, to jest pewne. Potrzebujemy nurka. Dziewczyna wskaże to miejsce, a my liczmy na łut szczęścia. Pokręć się też po wysypisku, popytaj tu i ówdzie. Innych pomysłów na razie nie mam. Co ty na to?
Zuza przygasiła cygaro i sięgnęła po papierosa. Chwilę analizowała w myślach propozycję Leszka.
– Tak czy owak, nawet odnalezienie kozika nie obali oskarżenia. Jaka to różnica, którym nożem ich zadźgała? Może użyła obu? To wszystko jest za mało. Potrzebujemy czegoś wyjątkowego, mocnego alibi, a najlepiej prawdziwego zabójcy. Na tym się skoncentrujmy – zaproponowała.
Jarzębowski podniósł otwarty kciuk ku górze, najwyraźniej pomysł się spodobał.
– Otóż to, skupmy się na odnalezieniu mordercy, a przede wszystkim powinniśmy ustalić motywy zbrodni. Jak je poznamy, to i sprawca tego okrutnego mordu wpadnie w nasze ręce. Chyba zgadzasz się ze mną? – Rzucił Zuzannie pytające spojrzenie. Ta skrzywiła się, jakby przed chwilą wypiła szklankę soku z cytryny.
– Wciąż trudno mi założyć, że ona jest niewinna, za dużo faktów przemawia na jej niekorzyść, jednak w trudnościach odwołuję się do rozumu i mam zastrzeżenia co do połamanych żeber, ona jest na to za słaba. Pomyślałam, że mogła mieć wspólnika, tego bym nie wykluczyła.
– No wiesz, dopóki chory oddycha, jest nadzieja. – Jarzębowski, słysząc jej słowa, nie krył rozczarowania. – Adwokat powinien wierzyć w niewinność klienta, to święta zasada – przygryzł jej na koniec.
Zuza dopiła koniak i odstawiła kieliszek. Gospodarz sięgnął po butelkę i nalał ponownie, tym razem i sobie.
– Fakty przeczą tej zasadzie. Wiem, że tylko taka wariatka jak ja może postarać się w takiej sprawie wykrzesać z siebie choć ciut entuzjazmu, inni już by postawili krzyżyk na tej dziewczynie. Zastanawia mnie jedno: czemu ty się w to tak angażujesz? – spytała z nutką drwiny w głosie. – Dotąd zawsze staliśmy po przeciwnych stronach barykady, ale tym razem tak pospiesznie przez nią przeskoczyłeś, że o mało kapci nie pogubiłeś.
Leszek się zmieszał. Oj, niewygodne pytanie.
– Mam pewien dług i teraz chcę go spłacić. To sprawa osobista – bąknął pod nosem.
Nie spodobało się to Zuzannie.
– Nie baw się ze mną w kotka i myszkę, tylko mów, o co chodzi. Jestem jej adwokatem z twojego polecenia i nie powinieneś niczego ukrywać przede mną.
– To stara historia. I tak masz o czym myśleć – próbował ją zbyć.
– Dobra, nie chcesz teraz, nie mów, ale, słodziutki, i tak się nie wywiniesz od odpowiedzi. Jutro rano pojadę na wysypisko, popytam ludzi. Może ktoś coś widział. Skoro trup został wywieziony, to nie mógł sam wrócić na Słoneczną, pokroić się w plasterki i ukryć w bagażniku syrenki. Trzeba też zorganizować jakąś ekipę i sprawdzić dno Wisły. Mam znajomego, który pracuje w Morce u wodniaków, może mi pomoże. Potrzebuję też przecieków ze śledztwa. Musisz co rusz podpytywać kolegów. Może któryś z nich też ma jakieś długi do spłacenia.
Wyraz twarzy Leszka świadczył o tym, że propozycja Zuzy nie przypadła mu do gustu.
– Będą mi patrzeć na ręce, dlatego wolałbym trzymać się od tego daleko, bo jakby się wydało, to mógłbym za to wylecieć, i to z hukiem.
– Mała strata, spady z prokuratury z reguły kończą w adwokaturze, a na pocieszenie podarowałabym ci moją papugę. Może cię w końcu polubi? Ponoć masz jakieś zobowiązania wobec tej dziewczyny, więc nie marudź jak stara baba.
Kpiła z niego w żywe oczy. To go tylko rozeźliło.
– Zuza, nie pierdol mi tu głupot. Dobrze wiesz, że potrzebujesz dużej sprawy jak tonący powietrza, i ja ci ją przyniosłem na tacy. Jeśli ją wygrasz, to przebijesz swojego ojca. O to ci od zawsze chodziło: być lepszą od niego. Nie radzisz sobie z jego legendą i to twój największy problem. Dlatego tyle pijesz. Weź się w garść i odstaw kieliszek, to rada od serca dobrego przyjaciela, droga pani mecenas. A ptaszysku to najwyżej mogę łeb ukręcić.
Trafił Zuzę wyjątkowo celnie. Zasępiła się, dopiła w milczeniu koniak i energicznym ruchem odstawiła kieliszek. Dźwignęła się z fotela i sięgnęła po płaszcz.
– Wkurzasz mnie, gadasz, jakbyś się czegoś nawąchał. Nikt nie jest bez wad, nawet ty. Myślałam, że stać cię na więcej, ty zaś jedynie powtarzasz to, co szepczą za moimi plecami, a to wszystko to gówno prawda. Pamiętaj, łuk zbytnio naciągnięty pęka. Idę już, tak będzie lepiej, bo jeszcze chwila i dziewczyna straci adwokata.
Zauważywszy, że gospodarz też się podnosi, dodała:
– Siedź, sama trafię do wyjścia. À propos szczekania za plecami, to o tobie też gadają.
Jarzębowski roześmiał się w głos.
– Tak, wiem. Kawaler w moim wieku, to jest podejrzane. Nie dziw się, podejrzliwość to zboczenie zawodowe СКАЧАТЬ