Czerń nie zapomina. Agnieszka Hałas
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerń nie zapomina - Agnieszka Hałas страница 8

Название: Czerń nie zapomina

Автор: Agnieszka Hałas

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежное фэнтези

Серия: Teatr węży

isbn: 9788381887656

isbn:

СКАЧАТЬ otworzył okno i stanowczym ruchem wyekspediował stwora na dwór.

      – Oczywiście wiesz, młodsza siostrzyczko, że Elita nie po raz pierwszy proponuje mi funkcję doradcy arcymistrza? – zapytał, spoglądając na dziedziniec.

      – Nie, nie wiedziałam – odrzekła po chwili milczenia. Pomyślała gniewnie, że Ilius powinien był ją uprzedzić.

      Zaihos zamknął okno i odwrócił się do niej. Na jego twarzy malowało się zmęczenie.

      – Odmówiłem dwóm poprzednim arcymistrzom, bo liczyli, że będę im służył pomocą w politycznych gierkach. Jestem za stary na takie rzeczy.

      – Teraz sytuacja jest inna.

      – Wiem. Wiem, jak niebezpiecznym wrogiem stała się Otchłań. Szpiedzy demonów mnożą się niczym szczury, są już wszędzie, zarówno w świecie ludzi, jak i w sferach. A największe zagrożenie stanowią ci, którzy zagnieździli się w szeregach Elity. Dlatego możesz przekazać Iliusowi, że zgadzam się służyć mu radą… na miarę moich skromnych sił. Dam ci kryształ komunikacyjny, który mu przekażesz, by mógł ze mną rozmawiać, ilekroć prądy astralne będą umożliwiały nawiązanie kontaktu. – Zaihos westchnął. – Aczkolwiek pozwalam sobie wątpić, czy to wiele zmieni.

      Akhania nie zdołała ukryć zaskoczenia. Nie spodziewała się, że sędziwy pustelnik tak łatwo da się przekonać do współpracy. Skłoniła się i zaczęła dziękować w dwornych słowach, lecz Zaihos zbył jej podziękowania machnięciem dłoni.

      – Ta pustelnia była mi schronieniem przez wiele lat – rzekł – ale jeśli Otchłań przejmie władzę nad światem ludzi, demony prędzej czy później zastukają również do moich drzwi. Uczynię, co w mojej mocy, by nigdy do tego nie doszło. Lękam się jednak, że Ilius zbyt późno przebudził się ze snu o jaśniejącym, nieskażonym srebrze.

      Akhania pomyślała cierpko, że trudno o trafniejsze podsumowanie.

      Odetchnęła w duchu. Wypełniła pierwszy z rozkazów arcymistrza. Teraz należało wrócić do świata ludzi i zająć się realizacją drugiego, znacznie bardziej ryzykownego i niepewnego planu.

      Dostała wolną rękę, a cel uświęcał środki.

      * * *

      Shial Manesseria, w Tay lepiej znana jako Śnieg, po raz kolejny z westchnieniem podeszła do drzwi sklepu i wyjrzała na ulicę. Słońce prażyło bruk, chudy kundel obwąchiwał zawartość rynsztoka. Na grzbiecie miał brzydką ranę, muchy z bzyczeniem obsiadały posklejaną sierść. W bramie po drugiej stronie ulicy odpoczywał staruszek handlujący wodą z sokiem. Po chwili musiał wstać, żeby obsłużyć klienta.

      Było wściekle gorąco i parno. Niebo białe, jakby zasmarowane kredą. Przechodnie, kramarze, żebracy – wszyscy ruszali się jak muchy w smole.

      Upał zawitał do Tay przed trzema tygodniami i niczym źle wychowany gość ani myślał się wynosić. Poziom rzeki znacznie się obniżył, w całym mieście śmierdziało, woda ze studni zalatywała ściekami. Wśród biedoty z przedmieść szerzyła się dyzenteria. Nie to jednak spędzało sen z powiek miejscowej gildii przestępczej. Po mieście od jakiegoś czasu chodziły słuchy, że Elita planuje dobrać się do skóry złodziejom, oszustom i handlarzom zakazanymi substancjami znacznie ostrzej niż do tej pory. Opiekun Miasta od lat przymykał oko na różne rzeczy, ale wszystko, co dobre, kiedyś dobiega końca.

      Między innymi dlatego Śnieg siedziała teraz w sklepie współpracującego z gildią pasamonika, mistrza Persellego, zastępując urzędującą tam zazwyczaj jego małżonkę, i czekała na posłańca z miasta Eume. Przywódcy gildii niedawno zawarli porozumienie z tamtejszą organizacją o podobnym profilu działalności. Śnieg nie znała szczegółów, wiedziała tylko, co ma przekazać wysłannikowi. A ten się spóźniał. Miał się zjawić przed południem, tymczasem zegar na wieży ratusza zdążył już wybić drugą.

      Drzwi sklepu się otworzyły, zawieszony nad nimi dzwonek zadźwięczał. Do wnętrza wsunął się bosy chłopaczek w połatanej, za dużej tunice.

      – Pani, dajcie miedziaka na chleb – zajęczał wyćwiczonym tonem, a w złodziejskim języku gestów przekazał wiadomość: „wszędzie nadal czysto”.

      Czyli w promieniu trzech ulic nie kręcił się żaden żołnierz ani golem. Choć tyle dobrego. Śnieg rzuciła dzieciakowi monetę.

      – Na, kup sobie obiad.

      Złapał w locie, podziękował i wybiegł. Śnieg westchnęła w duchu. Było jej wściekle gorąco w niewygodnej sukni z przyciasnym stanem, a już najbardziej denerwował ją pretensjonalny mieszczański czepeczek z koronkami, nieodzowne uzupełnienie przebrania. Przynajmniej nie musiała zakładać peruki, mogła swoje białe włosy zakamuflować iluzją.

      Nalała sobie z dzbanka wody z miodem i octem winnym – woda z miejskich studni nawet po przegotowaniu wciąż miała ściekowy posmak, lecz dodatki pomagały go zamaskować – jednak zaledwie wypiła pierwszy łyk, dzwonek nad wejściem znów się rozdźwięczał.

      Do sklepu wszedł wysoki, szczupły mężczyzna w podróżnym odzieniu i jeździeckich butach. Śnieg drgnęła, zmrużyła oczy – jego aura była niczym mroczna studnia. Albo doświadczył w przeszłości strasznych rzeczy, albo był żmijem. Jedno oczywiście nie wykluczało drugiego.

      Skłonił się, zamiatając podłogę piórem kapelusza.

      – Pani Manesseria? – zapytał.

      Śnieg zmarszczyła brwi. Coś tu się nie zgadzało. Ale nie ona ustalała z ludźmi z Eume, jak dokładnie ma wyglądać wymiana hasła i odzewu. Może ktoś coś pokręcił przy przekazywaniu instrukcji, jak to już bywało.

      – Pan Perselli leży chory, dopadło go lumbago – powiedziała.

      – Nie wiem wprawdzie, kim jest pan Perselli, ale serdecznie mu współczuję – odrzekł przybysz ze śpiewnym chalkiryjskim akcentem, rozglądając się po sklepie. Mimo smagłej cery oraz czarnych włosów miał zaskakująco jasne oczy, świetliście zielone jak chryzopraz. – Czy to was nazywają Śnieg?

      Ogarnął ją niepokój. Kimkolwiek był ten człowiek, to z pewnością nie wysłannikiem z Eume. Szlag. Szlag!

      – A kto pyta?

      – Nazywam się Feren Berilt. Ale w pewnych kręgach zwą mnie Żałobnikiem.

      – Nic mi to nie mówi. – Śnieg cofnęła się o krok, splatając ręce na piersi.

      Analizowała wygląd mężczyzny, zastanawiając się, czy zna tę twarz z któregoś z licznych listów gończych Elity. Rysy miał typowo chalkiryjskie: wysokie czoło, orli nos, wydatne kości policzkowe. Wyglądał na trzydzieści parę lat, ale aura wskazywała, że jest znacznie starszy. Śnieg nie wyczuwała iluzji – inna sprawa, że te z założenia nie dawały się łatwo wykryć.

      – Nie dziwi mnie to. Nie bywałem dotąd w Tay. – Z ciekawością popatrzył na wyłożone na ladzie szarfy oraz pasy. – Szukam informacji.

      – To znaczy?

      – СКАЧАТЬ