Czerń nie zapomina. Agnieszka Hałas
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerń nie zapomina - Agnieszka Hałas страница 5

Название: Czerń nie zapomina

Автор: Agnieszka Hałas

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежное фэнтези

Серия: Teatr węży

isbn: 9788381887656

isbn:

СКАЧАТЬ ramiona ku niebu, jakby wzywał na świadków siły nadprzyrodzone. W końcu poprosił damulkę do pawilonu, gdzie miał swoje biuro. Szła drobnymi krokami, omijając rozrzucone w pyle końskie łajno. Zaintrygowany Rożek odprowadził ją wzrokiem. Symbiotyczne maski były przede wszystkim atrybutem próżnych elegantek, ale mógłby się założyć, że tej jejmości chodziło raczej o to, żeby ukryć przed postronnymi swoją tożsamość. Ciekawe, co ją tu sprowadziło. Poszukiwała zbiegłego sługi?

      Nadeszła pora, żeby udać się na arenę. Zza parkanu już dobiegały gromkie pokrzykiwania gawiedzi. Rozpoczynała się pierwsza walka: Tęgoskór albo Zgryz przeciwko krokodylej hybrydzie, tak na rozgrzewkę. Krokodyle hybrydy były na szczęście stosunkowo głupie, miały tylko twardą skórę oraz mnóstwo zębów.

      Dziki ze Zgryzem czekali na swoją kolej w krytym przejściu przy kracie. Kiedy Rożek do nich dołączył, skrwawiony i kulejący Tęgoskór właśnie dobijał trójgłową hybrydę, której ogon wciąż jeszcze chlastał zbryzgany czerwienią piasek. Publiczność wiwatowała, ale jakoś bez przekonania. Walki odbywały się raz w tygodniu – zdaniem Rożka zbyt często. Okolicznej ludności już się opatrzyły, a przez miasteczko Nekeli-Lys nie przejeżdżało aż tylu podróżnych, żeby spektakle cieszyły się oszałamiającym powodzeniem, choć na zakładach można było przy odrobinie szczęścia zarobić ładną sumkę.

      Srebrny mag Kerbrihard ar Vanth strzegł Ekwilibrium nad jeziorem Nekel, gdzie często dochodziło do zachwiań ze względu na przebiegające w pobliżu granice rozległych enklaw Elity: terenów wyciętych ze świata ludzi i przeniesionych w całości do któregoś z dominiów astralnych. Aby utrzymać Zmroczę w równowadze na tym konkretnym obszarze, potrzebna była arena: śmierć, cierpienie i burzliwe emocje tłumu w starannie odmierzonych dawkach. Rzecz jasna, w spektaklach nigdy nie ginęli ludzie. To byłoby wbrew prawu magów. Niepozorne Nekeli-Lys – garść domów otaczających ryneczek, przy którym stał drewniany ratusz z wieżyczką i zegarem – leżało na ziemiach podległych miastu Shan Vaola, a zatem kontrolowanych przez Elitę.

      – Możny mag zaszczycił nas dziś swoją obecnością – oznajmił Zgryz.

      Wskazał biało odzianą postać zajmującą honorowe miejsce na trybunach, pod daszkiem z tkaniny. Brzuchogłów, który zapowiadał walki, siedział rząd niżej. Też z daleka rzucał się w oczy, bo w pomarańczowo-zielonym kaftanie wyglądał jak pasiasta dynia.

      Tęgoskór zdołał w końcu odrąbać miotającej się w drgawkach hybrydzie trzeci łeb i kuśtykając, zszedł z areny, żegnany niezbyt entuzjastycznymi oklaskami. Znudzony felczer z pomocnikiem ruszyli, żeby się nim zająć. Posługacze przybiegli, by usunąć truchło i zasypać plamy krwi świeżym piaskiem.

      Rożek ze zdziwieniem spostrzegł poruszenie w rogu trybun. Podbiegł tam Brzuchogłów i gestykulował z emfazą, całkiem jak wcześniej pryncypał. Został delikatnie, lecz stanowczo odsunięty na bok. Damulka w czarnej sukni oraz kapeluszu z woalką weszła na trybuny i zajęła miejsce przy samej barierce areny. Wyjęła mopsa z koszyka i wzięła go na ręce, najwyraźniej po to, by on też mógł podziwiać widowisko.

      Oniemiały Brzuchogłów otrząsnął się po chwili, chrząknął, zaczerpnął tchu.

      – Panie i panowie, za moment kolejna walka! Powitajcie oklaskami Rożka, dzielnego wojownika z podziemnych krypt Shan Vaola! Proszę o aplauz!

      Krata podniosła się ze zgrzytem. Zgryz klepnął Rożka w ramię. Ten raźnym krokiem wyszedł na arenę i zmrużył oczy, gdy oślepiło go słońce. Oklasków nie było, panowała cisza. Rogaty, włochaty odmieniec nigdy i nigdzie nie budził sympatii.

      Rozejrzał się po trybunach. Bilet kosztował symboliczne dwa leri, więc trochę tych widzów jednak było. Co najmniej połowę stanowili stali bywalcy, którzy zarabiali na zakładach i kochali to. Nie brakowało też ciekawskich przyjezdnych ani dzieciarni, która wchodziła za darmo.

      Zaczął od małego popisu na rozgrzewkę. Młynki bronią, piruety, parę salt. Niemrawe oklaski przycichły, gdy Brzuchogłów zadął w gwizdek.

      Podniosła się krata zamykająca przeciwległe wejście na arenę połączone krytym przejściem z menażerią. Wojownik zastygł w bezruchu z rapierem w pogotowiu.

      Na arenę wyszła postać w pelerynie z kapturem nasuniętym nisko na twarz. Rożek zaczął mieć bardzo złe przeczucia.

      Przeciwnik zsunął kaptur, odsłaniając upiorne kredowobiałe oblicze z krwawymi szparami oczu i pionową szparą w miejscu nosa. Uśmiechnął się od ucha do ucha, demonstrując rząd zębisk zdolnych kruszyć kości jak suche patyki. Przerośnięte dziąsła podobne wałom surowego mięsa nie dodawały mu urody.

      Z przejścia wyłonił się drugi kształt: masywny, na czterech lwich łapach, porośnięty płową sierścią, ale z głową kobiety. Jej rudawe włosy były zbite w brudne strąki.

      Wydała przenikliwy okrzyk, bijąc się ogonem po bokach. Rożek poczuł, że zasycha mu w ustach. Chciał krzyknąć, że tego nie było w kontrakcie, ale tylko by się ośmieszył.

      Hybryda spięła mięśnie i skoczyła. Rożek przeturlał się po ziemi, bestia przeleciała nad jego głową, lądując przy barierce. Lewą ręką wyciągnął ze skrytki w pasie stalową gwiazdkę o czterech ostrzach i cisnął w brzydala, który już nadbiegał, wymachując krótkim mieczem. Stwór zdążył się częściowo uchylić, gwiazdka raniła go niegroźnie w lewą dłoń. Zawył bardziej z wściekłości niż z bólu i rzucił się ku Rożkowi. Starli się, ostrza zadzwoniły raz i drugi, lecz wtedy do walki ponownie włączyła się hybryda. Rożek umknął przed nią w ostatniej chwili. Rysy stworzenia wykrzywiała furia.

      Brzydal zaatakował podstępnie, z boku. Rożek zbił jego pchnięcie, schodząc z linii ciosu, skontrował nisko, celując w udo. Dosięgnął drania, ale nie na tyle głęboko, by zakończyć walkę, a sam w ostatniej chwili uniknął cięcia z góry.

      – Ożeż ty, taki synu, bodaj cię jeż i dzika świnia – wycedził, przechodząc do kontrataku z całą energią, jakiej dodała mu lwia maść.

      Skurwiel nadal bronił się sprawnie, lecz przy każdym kroku zostawiał na piasku krwawe ślady i było widać, że zaczyna słabnąć. Publika dopingowała ich obu, krzycząc i pohukując.

      Zwietrzywszy krew, hybryda stała się jeszcze bardziej pobudzona. Zaczęła kręcić głową i mamrotać, a potem zarżała upiornie i skoczyła na Rożka, który ponownie przeturlał się po ziemi, ale tym razem oberwał pazurami po tułowiu. Na szczęście pancerz i przeszywanica go ochroniły. Poderwawszy się, zdołał szybkim cięciem zranić stwora w tylną łapę.

      Hybryda zawyła i obróciła się, kulejąc, a brzydal wybrał ten moment, żeby znów zaatakować. Zaczął od finty, ale Rożek nie dał się zwieść i wykorzystując szansę, dźgnął go prosto w brzuch. Stwór upadł wśród wiwatów, kopiąc piach, który szybko nasiąkał czerwienią.

      Tymczasem ruchy hybrydy stawały się dziwnie powolne i niezborne. Rożek uśmiechnął się w duchu. Trucizna, którą posmarowane były zarówno jego gwiazdki, jak i rapier, zaczynała działać.

      Hybryda uczyniła jeszcze dwa chwiejne kroki i z przeciągłym, bolesnym okrzykiem zwaliła się na bok. Jej mięśnie wyprężyły się w przedśmiertnych drgawkach. Utkwiła gasnące oko w zabójcy, poruszając wargami, jakby go przeklinała.

      Brzydal СКАЧАТЬ