Czerń nie zapomina. Agnieszka Hałas
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerń nie zapomina - Agnieszka Hałas страница 6

Название: Czerń nie zapomina

Автор: Agnieszka Hałas

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежное фэнтези

Серия: Teatr węży

isbn: 9788381887656

isbn:

СКАЧАТЬ tyle, żeby popatrzeć na trybuny, zdumiał się, widząc, że damulka w czarnej sukni przeniosła się pięć rzędów wyżej i w najlepsze konwersuje z Kerbrihardem. Nadal trzymała na rękach mopsa.

      Na arenę wbiegł Brzuchogłów. Wyglądał na zaaferowanego.

      – Jesteś cały? To idź szybko do biura pryncypała!

      – Co? Teraz? – Rożek wymownie wskazał swój zapiaszczony i zakrwawiony rynsztunek.

      – Tak! Bez zwłoki!

      – Żarty sobie ze mnie stroisz, grubasie?

      – Nie! Przysięgam, że nie! To rozkaz Kerbriharda!

      Robiło się coraz dziwniej. Rożek wzruszył ramionami i zszedł z areny. Dopiero w krytym przejściu zauważył, że utyka. Nadwerężył sobie prawy staw skokowy, nawet nie zauważył kiedy.

      Pokuśtykał do pawilonu, przed którym – jak teraz spostrzegł – stał zgrabny powozik zaprzężony w siwego konia. Znudzony stangret przechadzał się obok.

      Pryncypał czekał w biurze. Przed nim leżały dokumenty.

      – Możny mag Kerbrihard właśnie anulował twój kontrakt – oznajmił z cierpką miną. – Postaw tu parafkę i jesteś wolny. Proszę, oto należność za dwie walki. – Położył na blacie sakiewkę. – Przelicz, jeśli łaska.

      Rożek miał kompletny zamęt w głowie.

      – Jak to? Dlaczego?

      Ktoś wszedł do biura. Rożek usłyszał szelest jedwabnych halek, poczuł zapach perfum. Odwracając się, wiedział już, kogo ujrzy.

      – Założyłam się z Kerbrihardem, że jeśli wygrasz tę walkę, anuluje twój kontrakt – powiedziała damulka w czarnej sukni, uśmiechając się pod woalką złotymi ustami symbiotycznej maski.

      Rożek gapił się na nią jak idiota. Przychodziło mu do głowy dziesięć wytłumaczeń, lecz byłby gotów się założyć o całą zapłatę, że żadne nie było tym właściwym.

      – Ale czemu? – wyjąkał po dłuższej chwili.

      – Mam dla ciebie ofertę pracy. Jeśli przyjmiesz zaproszenie na obiad w gospodzie „Pod Czaplą”, wszystko wyjaśnię.

      * * *

      W pracowni pachniało kadzidłem oraz wzmacniającym eliksirem z pięciolistu. Akhania ar Vithanare powoli, starannie dorysowywała kredą ostatnie symbole we wzorze, który pokrywał dużą część posadzki. Jej sługa Mellis i chowaniec Igiełka przyglądali się temu z niepokojem.

      – Arcymistrz nie powinien was wysyłać w tę podróż, wasza miłość – odezwał się Mellis. – Sfery stają się coraz bardziej niebezpieczne. Otchłań…

      – Nie panikujcie, moi drodzy. Ryzyko nie jest duże. – Akhania zamaszystym pociągnięciem domknęła ostatnią siedmioramienną gwiazdę, schowała kredę do sakieweczki i otrzepała dłonie. – Zaihos mieszka w jedenastym dominium, daleko od terenów, które padły łupem Otchłani.

      Pokropiła wyrysowane wzory olejkiem z werbeny, a potem eliksirem z głogu, piór sylfa i pereł rozpuszczonych w occie.

      W rzeczywistości ryzyko było spore, lecz na razie mogła polegać jedynie na sobie. Odkąd jej akolici zginęli w zamachu, dysponowała tylko służącymi pozbawionymi daru, a nowych obawiała się rekrutować, by nie wprowadzić do swego domostwa agentów Otchłani. W teorii można było sprawdzić, czy ktoś posiada powiązania z ojczyzną demonów. W praktyce istniało zbyt duże zagrożenie, że zdolny akolita, nie mówiąc o pełnoprawnym srebrnym magu, może się przed tą procedurą odpowiednio zabezpieczyć.

      – Zgódźcie się przynajmniej, bym wam towarzyszył – odezwał się błagalnie Igiełka, odmieniec, którego miano wzięło się od cienkich kolców porastających głowę, kark i grzbiet. – Wasz stan zdrowia…

      – Milcz, stworze – ucięła. – Zapominasz się.

      Wzięła z rąk Mellisa czerwoną szarfę z wyhaftowanymi zaklęciami ochronnymi i przepasała się nią, starannie wiążąc węzeł. Sprawdziła, czy w torbie ma wszystkie niezbędne akcesoria, po czym stanęła wewnątrz otoczonego plątaniną symboli pentagramu. Zamknęła oczy i wypowiedziała zaklęcie. Otoczyły ją wirujące barwy oraz lodowate zimno astralnej pustki.

      Kiedy otworzyła oczy, stała wśród kwiatów.

      Były olbrzymie, o płatkach długości męskiego ramienia, białych jak mleko, lecz z purpurowymi cętkami, u nasady przechodzących w karmin. W sercu każdego kielicha tkwiło kilka pylników i słupek. Po ziemi wiły się poskręcane łodygi i wąskie liście. W powietrzu wisiał mdły, niezbyt przyjemny zapach przywodzący na myśl przejrzałe owoce.

      Kwiaty aż po horyzont zarastały płaską równinę, nad którą po turkusowym niebie płynęły pasma chmur. Łagodne światło sączyło się zza horyzontu. Panowała cisza. Powietrze było chłodne i nieruchome, aura krainy spójna, z przewagą srebra.

      Akhania sięgnęła umysłem w przestrzeń, badając otoczenie, lecz nie wyczuła niczego niepokojącego. Ruszyła przed siebie, rozglądając się czujnie.

      Gdzieś tutaj, na tym dziwacznym ukwieconym pustkowiu w odległym zakątku sfer zamieszkiwał sędziwy mistrz Zaihos ar Kyth. Mag, który przed stu czterdziestu laty uczynił rzecz niemal niewyobrażalną – oddał różdżkę i wystąpił z szeregów Elity. Wiele wskazywało, że może być ostatnią nadzieją srebra. O ile jeszcze żył.

      Choć w swej karierze wielokrotnie odwiedzała sfery, Akhania nigdy dotąd nie była w jedenastym dominium. Przybliżoną lokalizację pustelni znała dzięki samemu Zaihosowi – nim opuścił świat ludzi, pozostawił zaszyfrowany list ze wskazówkami i mapę. Przechowywano je obecnie w tajnym archiwum arcymistrza.

      Był to jeden z zaledwie kilku przypadków w historii, kiedy magowi porzucającemu szeregi Elity pozwolono zachować dar, a więc pozostawiono furtkę umożliwiającą powrót. Trudno powiedzieć, której stronie bardziej na tym zależało. Jedno wydawało się pewne – Zaihos wyemigrował w sfery z pełną świadomością, że srebro prędzej czy później przypomni sobie o nim. I mimo wszystko nie chciał zrywać ostatnich nici wiążących go z przeszłością.

      Akhania znała jego życiorys. Zaihos był w swoim czasie jednym z czołowych uczonych Elity. Zyskał sławę dzięki niebezpiecznym podróżom w głąb sfer astralnych i Otchłani, które opisał w trzech traktatach, ale zajmował się też astrologią, badaniami nad równowagą Zmroczy i naturą ludzkiej duszy.

      Rok, kiedy postanowił odejść, był najtragiczniejszym rokiem od czasu Skażenia. Czarna szkoła już w zasadzie uległa rozpadowi, dziesiątki żmijów dotkniętych niebezpiecznym szaleństwem ujęto i wygaszono im dar. Wielu nie przeżywało tej procedury, niektórzy kończyli jako śliniący się paralitycy, a ośmiu na dziesięciu umierało w ciągu dwóch lat od jej przeprowadzenia. Ci, którzy uniknęli obłąkania, wyemigrowali w takie miejsca, gdzie mogli zamieszkiwać na poły w ukryciu albo zniknąć, zmieniając tożsamość i twarz. Przyjazna czarnym magom pozostawała jedynie Alkara, gdzie Adrien de Vere był nadal zaufanym doradcą СКАЧАТЬ