Czerń nie zapomina. Agnieszka Hałas
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerń nie zapomina - Agnieszka Hałas страница 4

Название: Czerń nie zapomina

Автор: Agnieszka Hałas

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежное фэнтези

Серия: Teatr węży

isbn: 9788381887656

isbn:

СКАЧАТЬ zbędne.

      – To nie wszystko. – Arcymistrz nachylił się, zniżając głos prawie do szeptu. – Dziś rano dotarła do mnie wieść, że słudzy Doliny Rdzy zdemaskowali i zabili Skorpenę…

      – Skorpena nie żyje? – Poruszona magini weszła mu w słowo.

      – Zginęła na ziemi niczyjej w szóstym dominium astralnym, próbując zbiec przed siepaczami Salzaotha. Jednakże zdążyła przekazać informacje i wynika z nich, że Dolina Rdzy jest bliska finalizacji planu, przed którym ostrzegano nas już trzy miesiące temu. Wygląda na to, że przybycie Nahara do Otchłani było ostatnim klockiem w układance.

      – Ale przecież mieliśmy im pomieszać szyki. – Akhania zmarszczyła brwi. – Doskonale pamiętam tamtą naradę i rozkazy, które otrzymał Mirael. Wiem, że podjął działania na kilku frontach. Nie odniosły skutku?

      – Wszystko wskazuje na to, że nie. – Arcymistrz z ciężkim westchnieniem przeczesał dłonią siwą brodę, obrócił w palcach zawieszony na piersi srebrny medalion w kształcie pentagramu. – I oboje wiemy, czemu tak się stało.

      – Fundamenty naszego domu są przeżarte zgnilizną. Mówiłam to już przed rokiem.

      – Nie słuchaliśmy cię. Przyznaję, że był to błąd. Poważny błąd.

      – Wasza Świetlistość, wciąż nurtują mnie te same pytania co wtedy. – Akhania wbiła nieustępliwy wzrok w podkrążone, zmęczone oczy arcymistrza. – Ilu zdrajców jest wśród ludzi Miraela?

      Mirael ar Myris, dowódca wywiadu Elity, miał na swoje rozkazy rzeszę szpiegów, wywiadowców i konfidentów w świecie ludzi, w sferach astralnych oraz w Otchłani. Jednakże kilkoro innych wysoko postawionych magów, w tym Akhania, dysponowało własnymi siatkami agentów. Nie podlegali Miraelowi, lecz samemu arcymistrzowi. Tylko Ilius miał pełny dostęp do wszystkich zdobytych informacji i ostatecznie to Ilius podejmował decyzje na ich podstawie.

      Arcymistrz westchnął ciężko.

      – Mirael podjął kroki, żeby oddzielić sparszywiałe owce od zdrowych. To wymaga czasu.

      – Którego nam brakuje. A ilu zdrajców zasiada w samej Radzie?

      Zdawało się, że temperatura w komnacie gwałtownie spadła.

      – Jestem pewien lojalności członków Rady – odrzekł zimno arcymistrz. – Przejdźmy do zasadniczych spraw. Czas ucieka.

      Drzemiący na sofie śnieżnobiały sowokot – jedna z wielu hybryd, jakie tworzył dla rozrywki Fregelin ar Kyth, sekretarz arcymistrza – ocknął się, ziewnął i zamachał skrzydłami, po czym przefrunął na ramię Iliusa. Ten z roztargnieniem pogłaskał zwierzę po puszystej sierści, następnie zaś wyjął spod płaszcza zapieczętowany rulon dokumentów.

      – Oto kopia zapisków Rihada i Borseliusa, którą kazałem dla ciebie sporządzić – oznajmił, przechodząc na tajny żargon wywiadu Elity. „Tu są dla ciebie instrukcje i rozkazy”, przetłumaczyła w myślach Akhania. – Skryba przepisał wszystkie siedem zwojów. Możesz je zatrzymać.

      „Dostajesz całkowicie wolną rękę, cel uświęca środki”. Nie spodziewała się tego. Po plecach przebiegł jej chłodny dreszcz. Wielka odpowiedzialność i równie wielkie ryzyko. Nie czuła się gotowa, ale nie mogła okazać niepewności. Srebro to niezłomność, odwaga i siła.

      – Dziękuję – powiedziała powoli. – Zrobię z nich dobry użytek.

      – Przeczytaj je najpierw bardzo uważnie, łącznie z notatkami, które Fregelin zrobił na marginesach czwartego zwoju.

      „Zawierają ukryte informacje zaszyfrowane czwartym szyfrem Fregelina”. Coraz lepiej.

      – Mam niedobre przeczucia – powiedziała cicho.

      Arcymistrz pokiwał głową.

      – Zawsze miałaś świetną intuicję. Przeczytaj zwoje.

      Gdy się żegnali, Akhanię ponownie uderzyło, jak zmęczony wydaje się najpotężniejszy mag Siedmiu Krain. Wyglądał jak zwykły starzejący się śmiertelnik przebrany w haftowane złotem i srebrem uroczyste szaty. Zgarbiony pod brzemieniem trosk.

      * * *

      Osiem walk na śmierć i życie z potworami plus kontrakt z magiem podpisany własną krwią – to wyglądało źle. Naprawdę źle. Jak niemal pewny przepis na wąchanie stokrotek od spodu.

      Jak mogłem być tak głupi? – monologował w duchu Rożek, rozkładając ekwipunek w ciasnej, śmierdzącej przebieralni. Był spóźniony. Tęgoskór, Dziki i Zgryz wyszykowali się wcześniej. Spektakle zazwyczaj otwierał występ Jazgarza, ale cholerny szczęściarz leżał dziś chory, przez co wprawdzie nie zarobi trzystu leri, ale prawie na pewno przeżyje kolejny tydzień. W przypadku Rożka i pozostałych istniało duże prawdopodobieństwo, że przed wieczorem ich zwłoki zostaną odwiezione na wózku do laboratorium, gdzie możny mag będzie mógł przeprowadzić sekcję, a potem wedle upodobania wypchać ich jak upolowane zwierzęta, zakonserwować ich narządy w spirytusie albo po prostu rozkazać, by ciała spalono.

      Rożkowi nie śpieszyło się do wąchania stokrotkowych korzeni, ale mógł winić wyłącznie siebie. Za chciwość i brawurę. Zwolniony ze służby u poprzedniego pana – niczym się nie naraził ani nie zaniedbał obowiązków, lecz jego powierzchowność jak zwykle stanowiła problem – dał się skusić werbownikowi maga Kerbriharda obiecującemu wysokie wynagrodzenie za każdą walkę. Kontrakt opiewał na osiem spektakli, ale Rożek już po pierwszym pojął, że ma małe szanse dotrwać do końca.

      Ściągnął tunikę, otworzył słoiczek z lwią maścią i jął nią nacierać pierś oraz ramiona. Mięśnie będą go nazajutrz boleć jak po ciężkiej pracy w kamieniołomach, ale to stanowiło najmniejszy problem. Chciał przede wszystkim przeżyć.

      Biegły w alchemii akolita Kerbriharda co tydzień warzył lwią maść, bo dzięki temu gawiedź mogła liczyć na ciekawsze widowisko. Rożek pomyślał o czwororękiej odmiance – nie zdążył poznać jej imienia – która w poprzednim tygodniu stoczyła walkę z dwiema grgolicami. Nie przeżyła, ale dzięki maści starcie trwało kilka spektakularnych minut, zamiast dobiec końca zaraz po tym, jak stwory ruszyły do ataku.

      Zamknął słoiczek i zawołał Polipa, żeby ten pomógł mu włożyć przeszywanicę i pancerz. Posługacz – chudy, szaroskóry, cały w kalafiorowatych naroślach, od których pochodziło jego miano – zabełkotał nieśmiało, wskazując otwarte okno, za którym słońce prażyło piaszczysty dziedziniec.

      – Tak, wiem, że jest późno – mruknął Rożek. Chudzielec działał mu na nerwy. Miał śliskie, niezgrabne łapy i był tępy jak stołowa noga. – Co robisz z tym rzemieniem, ciołku! Piłeś czy co?

      Polip znów zabełkotał, wskazując okno.

      – Gorąco jest, wiem. Trudno, trza być twardym. – Rożek sprawdził, czy posługacz porządnie zapiął klamry mocujące stary, powgniatany napierśnik.

      Chudzielec zabełkotał po raz trzeci.

      – СКАЧАТЬ