Название: Czerń nie zapomina
Автор: Agnieszka Hałas
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежное фэнтези
Серия: Teatr węży
isbn: 9788381887656
isbn:
– Łasica was zaprowadzi – oznajmił.
Reszta mieszkańców osady rozstąpiła się posłusznie. Śnieg i Feren poszli za wskazaną odmianką, odprowadzani nieprzyjaznymi spojrzeniami.
Domostwa odmieńców były zazwyczaj skrajnie ubogie. Chatynka, do której zostali zaprowadzeni, nie stanowiła wyjątku: szmaty rozwieszone na sznurach, legowiska z gałęzi i suchej trawy, kilka osmalonych garnków walających się wokół paleniska. Dwoje dzieci porośniętych taką samą sierścią jak matka łuskało groch w kącie, przekomarzając się ze śmiechem. Na widok obcych zamilkły i skuliły się lękliwie. Trzecie, mniejsze i o dłuższym, rozczochranym futrze, karmiło łyżką człowieka, który półleżał na jednym z posłań.
– Jest z nim coraz gorzej – oznajmiła z westchnieniem Łasica. – Bredzi, krzyczy po nocach, zaczyna odmawiać jedzenia.
Leżący chyba ją usłyszał, bo wymamrotał coś, odpychając rękę z łyżką, i usiadł z wysiłkiem. Futrzaste dziecko się odsunęło, zabierając miskę, po czym nie zwlekając, zaczęło zajadać to, co w niej pozostało.
Gdy Śnieg dokładniej przyjrzała się mężczyźnie, poczuła ciarki. Był wychudzony i zarośnięty, ubranie miał niemiłosiernie brudne, włosy pozlepiane w strąki. Patrzył przed siebie otępiałym, błędnym wzrokiem. Czarny dar w pewnych okolicznościach mógł spowodować szaleństwo, tak zwaną chorobę głosów. Choć niewiele się o tym mówiło, każdy ka-ira w skrytości ducha obawiał się paść jej ofiarą.
– Czy to on? – zapytał Feren.
Niepotrzebnie, bo na śniadym policzku mężczyzny widniały trzy szramy otoczone plamami przebarwień, emanujące czernią zastarzałego bólu. Zresztą Śnieg, która miała dobrą pamięć do twarzy, rozpoznałaby go i bez nich. Widziała Krzyczącego w przebraniu, kiedy udawał zapijaczonego dziada.
Charakterystyczna rozchwiana, mętna, jakby zasnuta dymem aura mówiła, że tym razem nie udaje, jego fatalny stan to nie kamuflaż. Śnieg uklękła obok posłania.
– Poznajesz mnie? – zapytała.
Patrzył na nią niepewnie, ale nie potwierdził ani nie zaprzeczył. Może nie zrozumiał pytania.
Cuchnął, co jej nie zdziwiło. Ze smutkiem pomyślała, że był tak zdolnym ka-ira, lepszym od niej. Co musiało się wydarzyć, żeby doprowadzić go do takiego stanu?
– Uważaj – powiedział Feren. – Widzisz opatrunek?
Wskazał prawą dłoń Krzyczącego. Była owinięta bandażem przesiąkniętym ciemną maścią. Zmysłami maga Śnieg wychwyciła sączące się spod niego czarne gorąco bólu oraz coś paskudnego jak woń padliny czy gnijących śmieci. Coś, od czego jeżyły jej się włoski na karku, a po plecach pełzały ciarki. Echo czaru Otchłani. Odsunęła się czym prędzej.
– Klątwa? – spytała cicho.
– Na to wygląda. Niegojąca się rana. – Twarz Ferena była ponura jak grób. – Zatruwa mu krew i umysł. Ciekawe, czy to w ogóle jest jeszcze uleczalne. Klątwy Otchłani z biegiem czasu wżerają się coraz głębiej.
– Trzeba spytać Łasicę, czy nikt z tutejszych się nie zaraził. – Śnieg odwróciła się do odmianki. – Od jak dawna ma tę ranę na ręku?
– Od miesiąca – odrzekła Łasica. – Szerszeń mówi, że to przez nią jest w takim stanie. Kazał ją opatrywać maścią z dziegciu i świerkowej żywicy. Przychodzi tu co wieczór, żeby okadzić chatę siarką i odmówić modlitwy… Ale nic to nie pomaga.
– Szerszeń to wasz znachor?
Odmianka potaknęła.
– Chyba powinniśmy z nim porozmawiać – stwierdził Feren.
Łasica szepnęła coś jednemu ze starszych dzieci, a ono wybiegło z chaty.
– U nikogo więcej w wiosce nie pojawiły się takie rany czy wrzody? – spytała Śnieg.
Odmianka pokręciła głową.
– Odmieńcy są dość odporni na wszelkie paskudztwa – zauważył Feren. – I całe szczęście. W wiosce zamieszkanej przez ludzi miesiąc by wystarczył, żeby taka klątwa rozniosła się na połowę mieszkańców.
– Potrafisz rozpoznać, co to za czar?
– Nie. Jakieś draństwo z Otchłani.
Tymczasem Krzyczący przestał się nimi interesować. Mamrocząc, wodził w powietrzu zdrową dłonią, jakby chwytał niewidzialne pajęczyny.
Feren wyjął z kieszeni kaftana skórzane rękawiczki, włożył je i ukląkł obok posłania. Chciał obejrzeć zabandażowaną rękę, ale chory żmij przycisnął ją do piersi, wyraźnie dając do zrozumienia, że sobie tego nie życzy.
– Daj mu spokój – powiedziała Śnieg. Położyła Ferenowi dłoń na ramieniu i przesłała telepatyczny komunikat: – Zabierzmy go, niech już Akhania się martwi, jak go zbadać.
Czyjaś sylwetka przesłoniła światło wpadające przez otwarte drzwi. Łasica obejrzała się i zaczęła szybko mówić w miejscowym żargonie.
Bardzo stary, wsparty na kosturze odmieniec o skudlonym czarnym futrze skłonił się i podszedł, kuśtykając. Jego nieowłosione oblicze było żółtawe, pokryte plamami, pomarszczone jak zwiędły owoc.
– Jestem tu znachorem, zwą mnie Szerszeń – oznajmił. – A wyście pono są przyjaciółmi tego tu nieszczęśnika.
– Zgadza się – odrzekła Śnieg.
– Chcecie go stąd zabrać?
– I dopilnować, żeby otrzymał pomoc – skłamała.
Szerszeń podrapał się po kudłach. Mówił flegmatycznie, ale jego kocie ślepia patrzyły bystro i podejrzliwie.
– Jemu już wiele życia nie zostało – odrzekł. – Uczyniłem, com mógł, by mu pomóc, alem jeno krzynę osłabił ten plugawy czar.
– Wiecie, w jakich okolicznościach został ranny? – spytał Feren.
Szerszeń spojrzał na Łasicę, chrząknął znacząco. Odmianka wyglądała na wystraszoną. Wzięła głęboki oddech.
– Siądźmy – wyjąkała. – Wszystko wam opowiem.
Usiedli wszyscy czworo na jednym z wolnych legowisk. Śnieg z obrzydzeniem pomyślała o wszach, pchłach i pluskwach. Pocieszyła się w duchu, że dzięki uprzejmości Akhanii ma do dyspozycji zapasową odzież i pranie nie będzie problemem.
– Przybył do Gangarocai przed dwoma miesiącami – zaczęła odmianka, ściszając głos i oglądając się na Krzyczącego. Nie zwracał na nich СКАЧАТЬ