Название: Czerń nie zapomina
Автор: Agnieszka Hałas
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежное фэнтези
Серия: Teatr węży
isbn: 9788381887656
isbn:
– Bezpieczna broń – skomentował kąśliwie Feren.
Igiełka go zignorował. Wręczył Śnieg lusterko w srebrnej oprawie.
– Pamiętajcie, jeśli łaska, że nasze zwierciadło portalowe działa w obie strony. Nie próbujcie teleportować się tu samodzielnie, użyjcie tego talizmanu. Wystarczy go ująć i dwukrotnie powiedzieć na głos „Chcę wrócić”.
Śnieg obróciła lusterko w dłoni. Z tyłu oprawy widniały wyryte rzędy symboli.
– Czy to cacko umożliwia też rozmowy na odległość?
– Umożliwia – wmieszał się Feren, zanim Igiełka zdążył odpowiedzieć. – Trzecia formuła od góry. – Wskazał palcem właściwy rząd znaków.
– Świetnie. Może lepiej ty je schowaj i używaj w razie potrzeby. – Śnieg oddała mu talizman.
Igiełka wyrecytował formułę otwierającą portal. Tafla zwierciadła najpierw ożyła tęczowym migotaniem, potem zniknęła, a w jej miejscu zakłębiła się mgła. Śnieg i Feren wstąpili w nią. Przeszedłszy kilkanaście kroków przez białawą nicość, wyszli na piaszczysty brzeg morza. Śnieg zachwiała się lekko, Feren ją podtrzymał.
– Ładne miejsce – powiedział, kiedy portal rozwiał się w powietrzu.
Śnieg otuliła się szczelniej podarowanym czerwonym płaszczem. Mżyło, morze miało barwę ołowiu. Góry Oth częściowo niknęły za mgłą i sunącymi nisko chmurami. W pogodny dzień widok zapierałby dech.
– Widać klasztor. – Feren wskazał otoczone murem zabudowania na wzgórzu w pewnej odległości od osady.
Wokół muru rosły piękne stare lipy. Śnieg wiedziała od Igiełki, że zamieszkujący w klasztorze mnisi służą Sabelowi, bogu snu.
– Sabelici mogli dać schronienie obłąkanemu. Idziemy do klasztoru czy najpierw sprawdzamy osadę?
– Osadę – zadecydował Feren. – Tak wynikało ze słów Akhanii.
Już z daleka było widać, że Gangarocai prezentuje się podle. Zrujnowane, rozsypujące się kamieniczki, z których część miała okna zabite deskami, porośnięte chwastami sterty gruzu, sklecone byle jak lepianki, wokół których spacerowały kury. Wśród perzu i pokrzyw bawiły się dzieci porośnięte sierścią, piórami bądź łuską.
Kiedy Feren i Śnieg podeszli bliżej, rozległo się ujadanie kilku biegających luzem wychudłych kundli. Potem otoczył ich krąg ciekawskiej, ale trzymającej się na dystans dzieciarni. Łysa, beznosa odmianka, która siedziała na progu pobliskiej chaty, majstrując przy czymś, co wyglądało jak sidła na zające, odrzuciła je i pobiegła w głąb osady, wołając i wymachując rękami.
– Kto rozmawia z miejscowymi, ty czy ja? – spytała Śnieg.
– Ja – zdecydował Feren.
– Bądź dyplomatyczny. Lepiej nie zastraszajmy ich na początek.
– Będę bardzo dyplomatyczny. Chyba że naszykują kije i kamienie.
Dorośli odmieńcy zaczynali się już gromadzić w pewnej odległości, zerkając z niepokojem na nowo przybyłych. Rozstąpili się, gdy dróżką pomiędzy domostwami nadszedł grubas o skórze jak u żaby – zielonkawej, nakrapianej i wilgotnej. Na głowie nosił wieniec z zielska. Zbliżył się, nie okazując lęku.
– Jesteście ka-ira? – zapytał obcesowo, nie siląc się na słowa powitania.
Ku zaskoczeniu Śnieg mówił płynnie po talmeńsku, nie gwarą chłopską i nie żargonem odmieńców.
– Nie mamy wrogich zamiarów – zapewnił Feren, udając, że nie słyszał pytania. Nie ulegało wątpliwości, że odmieńcy wiedzą, jaka jest odpowiedź. – Z kim mam przyjemność?
– Jestem Śliz, starszy tej osady. – Żabowaty skłonił się niedbale. – Kto was tu przysłał?
Grupka odmieńców za jego plecami rosła z każdą chwilą. Miny mieli ponure.
– Nikt nas nie przysłał – odrzekł bez mrugnięcia okiem Feren. Śnieg widziała po jego aurze, że zachowuje czujność, gotów szybko zareagować w razie czego. – Poszukujemy przyjaciela. Powiedziano nam, że może tu przebywać i że prawdopodobnie utracił pamięć.
– Kto tak powiedział?
– Mnisi z klasztoru sabelitów.
Śliz obejrzał się na swoich pobratymców. Wysoki białoskóry odmieniec z grzebieniem rogowych wyrostków na głowie zamruczał wzgardliwie, inni pokiwali głowami.
– Wracajcie, skąd przyszliście – oznajmił starszy osady. – Nie chcemy was tu widzieć.
– Trzeba mieć spory tupet, żeby zwracać się takim tonem do magów – odrzekł Feren.
– Pół mili stąd znajduje się posterunek srebrnych. – Śliz wyszczerzył w uśmiechu zęby kojarzące się raczej z krokodylem niż z żabą. – Czterech akolitów, piętnaście golemów. Pilnują klasztoru, bo sabelici robią dla nich niebezpieczne rzeczy: wędrują w snach do odległych krain, rozmawiają z demonami. Wiecie, jak zareagują srebrni, jeśli wyczują tu obecność ka-ira?
– Przed ich przybyciem zdążylibyśmy zrównać waszą osadę z ziemią.
– Może i tak. – Odmieniec nadal się uśmiechał. – Ale naruszylibyście wówczas Ekwilibrium, a srebrni podążyliby później waszym tropem i odnaleźliby was nawet na krańcach sfer.
– Zaraz, chwileczkę – Śnieg wmieszała się do rozmowy, uznając, że dyplomacja jednak nie jest mocną stroną Żałobnika. – Po co dywagować o zrównywaniu czegokolwiek z ziemią i naruszaniu Ekwilibrium? Szukamy przyjaciela, który prawdopodobnie wpadł w kłopoty. Chcemy mu pomóc, to wszystko. – Uśmiechnęła się promiennie, a równocześnie z wprawą i delikatnością godną doświadczonego kieszonkowca sięgnęła do umysłu Śliza. Miała bardzo duże doświadczenie w dyskretnym wpływaniu na cudzą wolę. Nie potrzebowała fizycznego kontaktu i radziła sobie bez problemu również wtedy, kiedy obiekt nie był pod wpływem alkoholu ani odurzających ziół.
Na efekt nie trzeba było długo czekać. Śliz przestał się uśmiechać i zamrugał. Przez chwilę gapił się w przestrzeń z głupią miną, a potem zupełnie innym tonem zapytał:
– Kim jest wasz przyjaciel?
– To człowiek, czarny mag, ale posługuje się imieniem odmieńca. Krzyczący w Ciemności.
Tłumek za plecami Śliza zaszemrał. Śnieg wzmocniła nacisk na umysł żabowatego stwora, wypychając z jego myśli pytanie, które zamierzał zadać, i podsuwając w zamian inne. Śliz chrząknął i jąkając się z lekka, podjął:
– Jak wygląda? СКАЧАТЬ