Czerń nie zapomina. Agnieszka Hałas
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerń nie zapomina - Agnieszka Hałas страница 16

Название: Czerń nie zapomina

Автор: Agnieszka Hałas

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежное фэнтези

Серия: Teatr węży

isbn: 9788381887656

isbn:

СКАЧАТЬ nie chce narażać swoich sług.

      – A nie wybierze się osobiście, bo jest to poniżej jej godności?

      – Raczej dlatego, że oszczędza siły. Nie zwróciłaś uwagi na jej aurę? Stawiam złoto przeciw babkom z piasku, że poważnie chorowała lub została ranna w ciągu ostatniego miesiąca czy dwóch.

      Śnieg, która nie wyczuła niczego niezwykłego w aurze srebrnej magini, mruknęła wymijająco. Zastanawiała się, czy środki blokujące dar podziałały na nią silniej niż na Ferena, czy też z racji większego doświadczenia lepiej czytał aurę.

      – A po co jej akurat Krzyczący w Ciemności? Na świecie jest tylu innych ka-ira.

      – Może mieli romans.

      – Bądź poważny.

      – Mówię serio. To pierwsze wytłumaczenie, jakie mi przyszło do głowy.

      Śnieg prychnęła wzgardliwie.

      – Nie sugeruj się tym, co poeci wypisują w balladach. Prawdziwe życie tak nie wygląda.

      Siedzieli w izdebce, w której zakwaterowano Ferena. Na stole przed nimi stały dwa kałamarze, jeden z czarnym, drugi z czerwonym atramentem. Obok leżały trzy dostarczone przez Igiełkę pergaminy z formułami, kilka piór i nożyk do ich ostrzenia oraz dwanaście arkuszy cienkiego papieru. Ustalili już strategię działania na następny dzień, a teraz należało się przygotować na różne ewentualności.

      Śnieg z zadowoleniem odnotowała, że Feren Berilt traktuje ją dokładnie tak, jak powinien: uprzejmie i neutralnie. Umiała sprawnie przywoływać mężczyzn do porządku – nie darmo przez cztery lata współpracowała z gildią przestępczą – ale zawsze przyjemniej nie musieć tego robić.

      – Czy możesz teraz wyjawić, w jakim celu poszukiwałeś Krzyczącego? – zapytała. – Intryguje mnie ten zbieg okoliczności. Coraz mniej wygląda na przypadek, jeśli wiesz, co mam na myśli.

      – Los potrafi płatać dziwniejsze figle, wierz mi. – Feren unikał jej wzroku. Wyczuła zmianę w jego aurze: wzmocnił zapory wokół umysłu. – A moje zamiary są już bez znaczenia. Nie sądzę, by były w jakikolwiek sposób powiązane z zamiarami Akhanii.

      – Wolałabym sama móc to ocenić. Ale w porządku, nie chcesz mówić, to nie. – Śnieg wzruszyła ramionami. – Czy mam wypisać drugą i trzecią formułę Elgemisa na tej samej karcie?

      – Tak, zawsze używa się ich łącznie. Uwaga, w tym pergaminie jest błąd. W drugiej formule na czwartej pozycji powinien być znak słońca, nie księżyca.

      – Widzę. – Nie chciała się przyznać, że sama nie wychwyciłaby omyłki.

      Feren zaczął przeglądać pozostałe pergaminy.

      – Uśpienie Marcrisa! Wiedziałem, że gdzieś tu jest. – Zaczął przepisywać formułę wprawnymi, zamaszystymi pociągnięciami pióra. – Jak dobrze znasz Krzyczącego? – spytał, nie podnosząc głowy.

      – Praktycznie wcale. Miałam z nim styczność tylko przelotnie, a od tamtej pory minęły prawie dwa lata. Nie wiem, czy rozpoznałabym go po aurze, gdyby był zamaskowany iluzją.

      – A bez iluzji?

      – Ma blizny na twarzy. Trzy szramy na policzku. Sądziłam, że to wiesz.

      – Nie, nie wiedziałem. – Feren sięgnął po drugie pióro, zamoczył je w czerwonym atramencie i zaczął uzupełniać formułę o symbole, które należało napisać innym kolorem. – W jakich okolicznościach zeszły się wasze drogi?

      – Dostałam rozkaz z góry, żeby sprawdzić pewnego ka-ira z Shan Vaola, tak jak sprawdzamy wszystkich żmijów, którzy chcą przystać do gildii. Zaaranżowałam dwie próby, przeszedł je bez trudności. Potem wyszło na jaw, że gildia wcale nie chciała go zwerbować, tylko wciągnąć w pułapkę i sprzedać srebrnym. Zakończyło się to śmiercią kilku ludzi, a Krzyczący zbiegł. I tyle. Po tej historii nie spotkałam go już więcej, ale jeśli kiedykolwiek pojawi się w Tay, nie będzie tam mile widziany. I bez względu na to, czego chce od niego srebrna magini, powinniśmy być ostrożni.

      – Naprawdę jest tak zdolnym magiem, jak mówią?

      – Jest dobry. Zwłaszcza w wywijaniu się z pułapek. – Pokręciła głową, gdy przed oczami stanęły jej nadpalone zwłoki Velharda, niegdysiejszego przywódcy gildii przestępczej z Tay. – Nie waha się zostawiać za sobą trupów.

      – To samo można powiedzieć o wielu ka-ira – skwitował Feren. – Życie zmusza, że tak powiem.

      – Niby tak, ale… – Śnieg zamilkła, wspominając śniadą twarz z bliznami, żółte iskry w burych oczach, zachrypnięty głos. – Rzadko kiedy boję się braci w darze, ale on ma w sobie coś takiego… – Wzdrygnęła się lekko.

      – Innymi słowy, wybieramy się złowić żywcem rannego lwa.

      – Węża, Feren. Jadowitego węża. Dwa węże wyruszają zapolować na trzeciego. – Śnieg uśmiechnęła się blado. – No dobrze, mamy dziesięć formuł na dziewięciu arkuszach. Wystarczy?

      – Napisz jeszcze jedno Uśpienie Marcrisa. I Więzy Toliana. Nie wiadomo, czy miejscowi nie zechcą nam bruździć.

      – Potrzebujemy kredy i soli. Przydałby się też ekstrakt z żabiej paproci. I sztylety.

      – Sztylety, jak podejrzewam, wydadzą nam jutro tuż przed wyruszeniem. I pewnie będziemy musieli przysiąc na krew tudzież dar, że nie użyjemy ich, by szkodzić srebru. – Feren uśmiechnął się cierpko. – Kredę i sól mamy. Igiełka dostarczył. – Wskazał drewniane puzderko. – Są tu też trzy eliksiry. Żabia paproć, żelazna lilia i olejek ze smoczego kwiatu.

      – Doskonale. Smoczy kwiat się przyda, gdybyśmy rzeczywiście napatoczyli się w tym Gangarocai na jakiegoś demona. – Śnieg nakreśliła na karcie ostatni znak i posypała wilgotny atrament piaskiem. – Ta sprawa śmierdzi, Feren.

      – Śmierdzi – zgodził się Żałobnik. – Przewiduję niespodzianki. Pytanie tylko, jak niemiłe.

      * * *

      Gangarocai, niegdyś małe portowe miasto w południowej prowincji Talme, niedaleko granicy z Othlonem, nigdy nie odzyskało świetności po tym, jak zostało spalone i splądrowane podczas wojny z Yadhmarem. W kolejnych stuleciach stopniowo się wyludniło, gdyż przebiegający tędy szlak handlowy utracił znaczenie. Opuszczone domy częściowo popadły w ruinę, częściowo zaś zasiedlili je odmieńcy. Mieli tu świetne warunki do życia, nikt ich nie tępił ani nie prześladował. Władający tymi ziemiami ród margrabiów Ver Krannad z Oth-Krandell pozostawał wierny starym obyczajom, które powiadały, że odmieńcy cieszą się szczególną łaską i opieką bogów, zatem nie wolno ich krzywdzić. Śnieg dowiedziała się tego wszystkiego od Igiełki, który okazał się zadziwiająco dobrze zorientowany w geografii i polityce Talme.

      Nigdy nie lubiła odmieńców. Ci, których znała z Tay, byli w większości brudni, niechlujni i nie dość, że woleli kraść, niż uczciwie pracować, СКАЧАТЬ