Название: Stara baśń
Автор: Józef Ignacy Kraszewski
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
– Jak myślicie? Dokąd? – spytał stary.
– Z kmieci… do starego Piasta – na naradę, ubogi człek, ale mądry… milczy, ale więcej wie od tych, co gadają.
Wisz głową skinął.
– A dalej?
– Z Leszków choćby do Miłosza… – mówił Doman.
– Tego synowi wyłupił on oczy.
Liczyli tak dwory, gość palec na ustach kładł:
– Krom214 nas dwu niech o tym nikt nie wie. Jedziemy na łowy.
– Jedźmy na łowy – ludzi waszych zostawicie u mnie, we dwu ruszymy, tak lepiej.
– Tak lepiej – dodał Wisz.
– Gdzież my wiec zwołamy, boć stanie na tym, aby się zebrał, dawno go nie było – rzekł Doman.
– Gdzie? Tam, gdzie on od wieków bywał – nowego miejsca ni szukać, ni znaleźć. Na Żmijowym uroczysku, nieopodal od dębu świętego i zdroju, w okopie na horodyszczu – gdzie ojcowie, dziadowie i pradziady się nasze zwoływały. Tam nam też stanąć wszystkim i radzić.
W oczy sobie popatrzali.
– Uroczysko to w głębi lasów, bezpieczne, błotami opasane dokoła. Lepiej tam niż gdzie indziej. Gdyby się starszyzny zebrały gromadą przy naszej czy waszej zagrodzie, mściłby się kneź i palił – tam – kto wie? I posłuchu215 może mieć nie będzie.
– Posłuchu?? – rozśmiał się Doman. – Ma on swoich wszędzie, doniosą mu, byleśmy się ruszyli tylko, ale nie przetoż się lękać mamy i siedzieć po norach. Z wieków się ludzie na wiece zbierali, czemu by i dziś nie mogli? Pilno obeślem wiciami.
– Tak – rzekł Wisz – poślemy dwu po dworach, zagrodach, chatach, aby starszyzna przyszła, lecz wiedzieć wprzódy musimy, kogo wołać i kto z nami stanie. Godziłoby się wziąć klątwę216 na ogień i wodę.
Naradzać się zaczęli po cichu. Stało na tym, że wiec być ma koniecznie i że się temu nie sprzeciwią ludzie, więc już naprzód myślano, jak nieznacznie go zebrać, a że na Kupałę gromady się i tak po uroczyskach schodziły, przed Kupałą dzień wybrać chciano.
Wisz i Doman zgodzili się na to zawczasu. Na wici czasu było dosyć, a do Kupały też nie tak daleko, aby rzecz poszła w odwłokę217.
Gwarzyli długo… Naradzali się w izbie po cichu aż do zmierzchu. Stał miód na stole, ale go prawie nie tknęli. Pochmurniały czoła, zasępiły się oczy nawet wesołemu Domanowi. Przebrało się w końcu i rady, i słowa, ręce sobie podali i gospodarz wywiódł starca za zagrodę pod lipę, która na wzgórzu stała. Ledwie się tam ukazali, ze dworu za panem skoczyło całe psów stado, bo myśliwiec był wielki. Obsiadło ich dokoła. Młodzież też, czeladź, dwór stanąwszy z dala – jakby na coś oczekiwać się zdawała. Doman ku nim, oni patrzali ku niemu.
– Chciałbym was zabawić i ugościć – odezwał się gospodarz – staremu nie w smak młode pieśni, bo są płoche. Czymś byśmy was przyjąć przecie radzi i pokazać, że my od snu nie puchniem i u ognia nie drzemiemy.
– Hej, Ścibor! – krzyknął Doman, znak dając ręką – sam tu!
Dorodny chłop, któremu też oczy ogniem pałały, na zawołanie się stawił.
– Lepszego dnia na naszego wilka nie znajdziemy – odezwał się Doman. – Przed kim się pochwalić, jeśli nie przed starym Wiszem. Dajcie go tu z zagrody, pokażemy, że się dzikiego zwierza nie boim.
Skoczył Ścibor raźno, a za nim ozwały się głosy ochocze. Psy wnet zagnano do zagrody, kilka tylko zostawiwszy na sznurach. Wisz i Doman wstali spod lipy – zbliżając się do wrót, przy których już się chłopaki gromadzili. Gospodarz kazał wziąć oszczepy i począł ludzi rozstawiać dokoła. Sam też ujął dzidę z żeleźcem, zajmując stanowisko w oddali. Psy na powrozach trzymali parobcy, a rwały się czując, że je nie darmo więżą.
Klasnął w ręce pan i wrota się skrzypiąc otwarły.
Wilk, który dni kilka w niewoli przesiedział, zahukany był i wylękły, nierychło korzystał ze swobody. Wołano nań, bijąc kijami o ściany od podwórza, a ruszać się nie chciał, skulony kłapiąc tylko zębami. Nagnano go przecie ożogami218 do wrót i głowa jego w nich się ukazała, wnet też, rozglądnąwszy się ostrożnie, naprzód skoczył i stał. Cicho przysiedli czatujący, psy tylko wyć poczęły, wilczysko się ruszyło, zrazu krokiem niepewnym, potem szybciej coraz, patrząc ino219, kędy220 umykać ma do lasu.
Ucieczka była trudną, bo zewsząd ludzie zabiegali. Doman nań godził pierwszy, biegnąc żywo na przełaj, aby go nie mógł wyminąć. Gdy się leniwo poruszał zwierz, spuszczono psy, a te się wnet nań rzuciły. I łowy rozpoczęły się wtedy na dobre.
Jeden i drugi z chłopaków śmielej zabiegli wilkowi z oszczepami, cisnął któryś z daleka i trafił słabo po grzbiecie – psy zatrzymały za uda i szarpać poczęły. Doman korzystając z tego, przypadł i z wielką zręcznością w otwartą paszczę wbił mu dzidę, na miejscu kładąc kudłacza.
W czasie tych łowów dla zabawy krzyk, śmiechy i klaskania w ręce po dworze się rozlegały, dziewczęta, na płoty wlazłszy, zachęcały i nawoływały, dzieci wywijały kijami. Stary Wisz nawet parę razy za mieczyk chwycił, nie mogąc się w spokoju utrzymać. A gdy wilczysko, brocząc posoką221 ziemię, zwaliło się i psy je dławić poczęły, dopieroż zbiegli się wszyscy z bliska oglądać zabitego.
Kilka dni temu pojmał go w lesie któryś z ludzi Domana, ogłuszywszy uderzeniem w głowę tak, że na poły przybitego związano i na dwór przywieziono, gdzie się wylizał i odżył, aby posłużyć teraz do zabawy.
Zwleczono potem zabitego, a zaczęto próbować łuków i procy. Doman ze wszystkich najzręczniejszym był, choć drudzy też czynili, co mogli, aby mu sprostać. Wisz patrzał tylko, a wzdychał, że mu ręce stare drżały. Niegdyś i on tak dokazywać umiał.
Gdy zmierzchło i łuczywa w izbie pozapalano, siedli radzić jeszcze i długo na osobności szeptali z sobą – aż Doman posłanie swe staremu ustąpiwszy, drugie dla siebie w tejże izbie kazawszy położyć, do spoczynku zaprosił.
Jak dzień tedy pozrywali się, konie od wczora były zapowiedziane, ludzie, choć im się chciało bardzo jechać razem z panami, musieli zostać w zagrodzie.
Do dworu Leszka Miłosza, drogi przez lasy było na dzień cały. W torbach na plecach mieli jadło, w drewnianych smołą wylanych flaszkach СКАЧАТЬ
214
215
216
217
218
219
220
221